Jakieś takie wrażenie stworzyłam ostatnio, że moja krótka wizyta w Pekinie była nieudana, bo Pekin brzydki, bo smog, bo to, bo tamto. Nie było jednak tak źle i nie żałuję, że tam pojechałam, choć zapewne nie zrobię tego drugi raz. Mówię tu wyłącznie o Pekinie, a nie o całych Chinach, bo kto wie… Tak czy inaczej, nie było tak do końca źle, a właściwie, to mimo wszystkich niedogodności, było całkiem przyjemnie.
Była niezwykła i fascynująca architektonicznie Świątynia Nieba. Zresztą, tego dnia mieliśmy świetną pogodę, wiatr przegnał smog i można było zobaczyć błękitne niebo nad miastem.
Dziedziniec Ołtarza Nieba
Ciągle Świątynia Nieba
oraz jej chyba najpiękniejsza część – Pałac Modłów o Urodzaj
Tego dnia można było wreszcie obejrzeć Ptasie Gniazdo, choćby z daleka
Flamboyant ;-) lew w ogrodach Zakazanego Miasta miał uroczą minę
Podziwiałam również akrobatów o ciałach zdecydowanie z gumy :-)
A najlepsza (i najsmaczniejsza) ze wszystkiego była oczywiście herbata! Oraz nauki w herbaciarni, jak ją przygotowywać i pić, żeby zwiększyć jeszcze jej niewątpliwie dobroczynny wpływ na ludzki organizm. Mniam, mniam :-)