moja Ameryka

Reklama macierzyństwa

Odwiedziłam wczoraj w szpitalu koleżankę, która dwa dni wcześniej urodziła dziecko, córeczkę. Obie wyglądały jak żywe reklamy macierzyństwa :-) . S. (koleżanka) w świetnym humorze, zupełnie nieobolała (a po cesarskim cięciu), właściwie znudzona trochę ciągłym siedzeniem w szpitalu i zachowująca się jak prawdziwa gospodyni ;-) – biegała do lodówki znajdującej się we wnęce na korytarzu, żeby częstować nas (byłam z dwiema innymi dziewczynami z pracy ) jakimiś sokami. Jej córeczka – bardzo ładne dziecko, niewymiętoszone porodem (bo cesarka, jak mniemam), spokojne, śpiące grzecznie niemal cały czas. Kiedy patrzyłam na obydwie, nasunęła mi się luźna refleksja na temat: ciąża i rodzicielstwo a sprawa polska, tudzież sprawa amerykańska. Refleksja ta będzie luźna, bowiem nie opiera się na doświadczeniu osobistym, a tylko na tym, co widzę lub widziałam tu i tam, czytam tu i tam, no i na opiniach osób dzieciatych. Mam wrażenie, że w Stanach (przy czym mam na myśli tylko tę część Stanów, którą trochę znam, to samo dotyczy Polski) jest nieco zdrowsze podejście do posiadania dzieci. Pod wieloma względami. Na przykład, nie traktuje się rodzicielstwa jako misji dla społeczeństwa, jak jakiegoś długu do spłacenia, a z drugiej strony nie wymaga się, żeby społeczeństwo to w jakikolwiek sposób przejmowało się moją ciążą. Stąd też chyba wynika, że podchodzi się normalnie do decyzji o dziecku – nie jest to jakiś cud dla osób postronnych, po prostu jedna z życiowych decyzji. U mnie w pracy w ciągu trzech lat pojawiło sie na świecie (albo dopiero pojawi się, ale jest w drodze) sześcioro dzieci, w tym bliźniaki wprawdzie, ale zakład nie jest jakiś specjalnie duży. Szef nie miał nic przeciwko, ale i nikt go nie pytał o zdanie, po prostu nowina pod tytułem „jestem w ciąży” albo „planujemy dziecko” była przyjmowana spokojnie. Pewnie dlatego, i to też jest spora różnica, którą widzę w podejściu „polskim” i „amerykańskim” – że nikt, jeśli ciąża jest niezagrożona, nie wybierze się na zwolnienie tylko dlatego, że ta ciąża w ogóle jest. S. była w pracy do ostatniego dnia, pojawiła sie w przeddzień planowanej cesarki, żeby dać dyspozycje szefowi, co ten ma robić, kiedy jej nie będzie :-) . A przecież pracujemy z czynnikami zakaźnymi, różnymi niebezpiecznymi substancjami itd., i nikt z tego powodu nie wpada w histerię. Można zresztą spokojnie pogadać z BHPowcami, także tymi od radioaktywności, co jest bezpieczne, a co nie. Do szpitala też wszyscy mogą przyjść w odwiedziny, jeśli to tylko odpowiada matce (cały czas piszę o sytuacji normalnej, kiedy wszystko poszło dobrze), nie ubiera się odwiedzających w jakieś urokliwe jednorazowe stroje, jest tylko jeden wymóg: jak chcesz przytulić dziecko, musisz najpierw umyć ręce. Nikt też nie robi ciężarnym uwag na temat wieku – S. ma 38 lat, jej siostra urodziła rok temu bliźniaki, a miała 36 lat; nikt nie wspominał, że może za późno na dziecko. Podjęła decyzje teraz, a nie 10 lat temu – i super! A same warunki w szpitalu – cudowne (wszystko w ramach ubezpieczenia). Własny pokój z łazienką i dodatkowym łóżkiem dla męża, partnera, czy kogokolwiek, kto chciałby zostać na noc. Z telefonem, więc można zadzwonić i zapytać, czy matka jest gotowa na odwiedziny, czy raczej nie. Czyściusieńko. Opieka doskonała, lekarze, pielęgniarki, dietetycy – wszyscy pracują, żeby matka i dziecko czuli się jak najlepiej. Podobało mi się na przykład, że codziennie rano przychodzi dietetyczka z menu i pyta, co człowiek sobie życzy na śniadanie, lunch, obiad. S. stwierdziła, że po jej doświadczeniach z poprzednią cesarką (teraz miała drugą) i pobytem w szpitalu, teraz i tutaj czuje się jak w raju (a doświadczenie ma z jednego z państw byłego bloku socjalistycznego). I to w kraju, który nie ma opinii specjalnie prorodzinnego (albo sam sobie takiego miana nie nadaje ;-) ), gdzie, jak wiadomo, wyciska się pracowników jak cytryny ;-) ; pracowników, którym nie przysługuje urlop macierzyński, a zwolnienia chorobowe są wliczane do ogólnej liczby przysługujących wolnych dni, gdzie ważny jest wyłącznie sukces, wyścig szczurów i kariera ;-) .

Konkludując, jeśli chodzi o dzieci, to ja pasuję (Ż., spoko :-) ), ale nie dziwię się, że w Stanach akurat ludzie po prostu chcą mieć dzieci i je mają. Nie twierdzę, że nigdzie indziej nie ma dobrych warunków do rodzenia dzieci. Na pewno są, również w Polsce. Zwyczajnie jednak podoba mi się to, co widziałam tutaj.