Epidemia na uniwersytecie chyba już na szczęście wygasa. W poniedziałek podano, że w sumie zachorowało 212 osób, głównie studentów. Wczoraj dolegliwości zgłosiły już tylko dwie osoby. Cały czas trwa dochodzenie, co było źródłem zakażeń. Władze uczelni nieustannie, wysyłając maile do kogo się da i wieszając zawiadomienia gdzie tylko się da, nawołują do mycia rąk, a odpowiednie służby pucują i odkażają wszystko, co przed nimi nie ucieka. W niedzielę wzruszyłam się, kiedy przy wejściu do kaplicy zauważyłam zgrabny plastikowy podajnik z środkiem do odkażania rąk. Pani od ogłoszeń parafialnych uspokoiła wszystkich zebranych, że poczęstunek, który czeka po mszy (tu zwyczajem jest, że uczestnicy spotykają się po mszy na kawce i ciasteczkach, żeby get to know each other better), nie został zakupiony na terenie kampusu, a osoby, które go przygotowywały, nie miały żadnych objawów zakażenia. Wszyscy więc, jak widać, starają się zachować dobry humor w tej sytuacji. A już za serce mnie naisto ujęły władze uniwersytetu, kiedy to rabatem dorzuciły każdemu studentowi i każdemu pracownikowi mieszkającemu na terenie kampusu (także kapelanom) po parę groszy na pranie. Dokładniej – 7.50 USD do wykorzystania na trzy pełne prania pralki do 11.45 wieczorem w niedzielę, 12 października. Ludzki pan z tego prorektora ds. studenckich :-) .