moja Ameryka

Służba zdrowia

Moje kontakty z amerykańską służbą zdrowia były dotąd bardzo rzadkie, co sobie zresztą chwaliłam. Niestety, człowiek się starzeje (khy, khy) i zaczyna sypać :-) , przyszło mi więc szukać pomocy lekarskiej parę dni temu. Zamawiam telefonicznie wizytę. Recepcjonistka przeprowadza ze mną zwięzły wywiad, ale że nie jest to nagły wypadek, nie kieruje mnie natychmiast do pielęgniarki, czy w ogóle na pogotowie, ale zapisuje do lekarza. Przychodzę do przychodni, pielęgniarka sprawdza podstawowe rzeczy, jak temperatura, znów zwięzły wywiad, po czym zostawia mnie w malutkim pokoiku, żebym mogła się przebrać we wdzięczne jednorazowe giezło. Przychodzi lekarz, wypytuje mnie o wszystko bardzo dokładnie i wszystko od razu zapisuje w komputerze, który zresztą zajmuje chyba najwięcej miejsca w pokoju. Za pytania bardziej osobiste przeprasza, choć są medycznie uprawnione. Bada bardzo porządnie, zleca dalsze testy i zapisuje lekarstwa. Następnie opuszcza pokój, żebym się ubrała, ale wraca odrobinę za szybko. Natychmiast wychodzi, kilkakrotnie przepraszając. (Nie wiem, czy w przypadku pacjenta tej samej płci, co lekarz, byłoby podobnie, pewnie tak. A na ścianach w gabinetach wisi informacja, że można poprosić o obecność „przyzwoitki” podczas badania). Idę do laboratorium. Jest w tym samym budynku, na innym piętrze. Recepcjonistka ma wszystkie moje dane w komputerze (przede wszystkim rzecz najważniejszą , czyli numer pacjenta), nic więc nie tłumaczę, nie daję skierowań, ona natomiast daje mi naklejki na probówki z moim nazwiskiem oraz numerek, taki jak na poczcie. Siadam więc pod wyświetlaczem i czekam, kiedy będzie moja kolej. Po paru minutach mam pobrane odpowiednie materiały diagnostyczne, przy okazji: nikt nie marudzi, że trzeba rano, że trzeba na czczo. Znowu jadę na inne piętro, tym razem umówić się na specjalistyczne badanie, które zlecił mi mój pan doktor. Dzwonię do gabinetu z recepcji i zastanawiam się, na kiedy mi wyznaczą termin – za tydzień, za miesiąc? Zapisana zostaję na następny dzień oraz sympatycznie pouczona przy okazji, jak się powinnam przygotować do badania. Teraz apteka – jest także w tym samym budynku. Lekarstwa już na mnie czekają w okienku (apteka ma również dostęp do systemu, więc mój numer oraz recepty są jej znane), jeden słoiczek, X proszków. Zapisane mam 3X, dwa pozostałe słoiczki przyjdą pocztą do domu, muszę tylko w odpowiednim czasie zamówić refill online. Następnego dnia przychodzę na badanie. Recepcjonistka przeprasza mnie, że wszystko jest troszkę spóźnione, więc może będę musiała poczekać. Nie muszę jednak, zaraz mnie wzywają. Badanie nie jest zbyt przyjemne (choć dość fascynujące), lekarz i technik bardzo dokładnie tłumaczą wszystko i pytają, czy ja nie mam pytań. Po badaniu, zbrojna w informacje, co mogę a czego nie, wracam do domu.

To wszystko w sumie nie jest chyba niczym nadzwyczajnym (no, może to przysyłanie leków do domu), a przynajmniej nie powinno być. Najlepsze jest to, co można zrobić za pomocą sieci. Nasz dostarczyciel usług medycznych, zwany swojsko providerem posiada oczywiście stronę www, na której każdy pacjent ma założone konto. Używając tegoż konta można na przykład zmienić lekarza, umówić się na wizytę, odwołać wizytę, wysłać e-mail do swojego lekarza i zapytać go o coś tam, zamówić refill leków, sprawdzić przebieg swoich dotychczasowych wizyt, zlecone badania, program szczepień, i tak dalej, i tak dalej. Wyniki badań też pojawiają się na tej stronie. Nie trzeba dzwonić, za to provider wysyła e-mail, że są gotowe i może się z nimi zapoznać i pacjent i lekarz.

Mam ubezpieczenie medyczne, oczywiście, bez niego nie mogłabym pracować w Stanach. Jest drogie, choć wybrałam raczej podstawowego providera, a nie takiego znowu wypasionego. W ogromnym stopniu ubezpieczenie to opłacane jest przez moje miejsce pracy. Ja dopłacam tylko niewielką część co miesiąc oraz przy każdej wizycie i pobieraniu leków z apteki płacę symboliczną kwotę, tzw. co-payment.

Służba zdrowia to czasem drażliwy temat, z różnych względów. Ja sama chętnie miałabym z nią kontakty wyłącznie zawodowe, a nie w relacji pacjent-lekarz. Czasami jednak trzeba i cieszę się, że to czego doświadczyłam tutaj, nawet jak na niekomfortową dla mnie sytuację, sprawiło i sprawia naprawdę niezłe wrażenie.

4 myśli w temacie “Służba zdrowia”

  1. Tak, ja też mam i miałam bardzo dobre doświadczenia w kontaktach z lekarzami tutaj. Byłaby to sama przyjemność, gdyby nie to, że zdrowym się tam nie przychodzi ;-)

    Ale gdyby nie to, że uczelnia płaci mi ubezpieczenie w ramach stypendium oraz to, że nawet jak nie płaci, to będąc studentką mam możliwość wykupu taniego ubezpieczenia na mocy generalnej umowy między uniwerkiem a firmą ubezpieczeniową, to już tak pięknie by nie było.

    I jak wiele jest tu osób, dla których tak pięknie właśnie nie jest…

  2. Fakt, zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że to, co mam i to, co chętnie omijałabym szerokim łukiem jest luksusem dla wielu ludzi. Przykre to.

  3. Ja na sluzbe zdrowia absolutnie narzekac nie moge, za to same ubezpieczenia zdrowotne to juz inny temat. Czyli co sie dzieje juz „po.”

  4. Tak, widziałam, że narzekałaś na ubezpieczenia. Ja po prostu cieszę się, że u mnie wszystko (i to „przed” i „w trakcie” i to „po”) jest całkiem w porządku. Oby jak najdłużej.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s