Dzięki Bogu za Thanksgiving. I za czarny piątek, który przypada dzisiaj (Święto Dziękczynienia było wczoraj). W pracy oba dni mamy wolne, możemy więc polenić się w domu, czegoś posłuchać, coś poczytać, spokojniej niż normalnie. A nie czujemy przymusu, żeby, jak całkiem sporo Amerykanów, pognać dzisiaj (czy nawet już wczoraj w nocy) do sklepów, żeby, po odstaniu w gigantycznych kolejkach, kupić sobie nowy telewizor czy inne DVD. Rzeczywiście, dużo tubylców pojechało dzisiaj polować na promocje. Na niektórych ulicach nigdy przedtem nie widziałam aż tylu samochodów. Kryzys ponownie się gdzieś zgubił :-) . I cena benzyny znowu spadła: dzisiaj na naszej wsi po raz pierwszy od bardzo dawna było poniżej $2 za galon.
Siedzę więc sobie w domu, czytam, wpatruję się w ogień na kominku, patrzę na drzewa za oknem i nachodzi mnie refleksja, że w to amerykańskie Święto ja też jestem wdzięczna. Za nasz przyjazd tutaj, za to, że mamy dobre prace i dobre życie, że w ogóle jest nam całkiem nieźle w tej Ameryce.
A jutro czeka nas bardzo, mam nadzieję, miły dzień. Jedziemy do Nowego Jorku, wprawdzie tylko na dwa dni, ale przede wszystkim po to, żeby obejrzeć sztukę na Broadwayu. Pospacerujemy też sobie trochę po Manhattanie, tyle, ile nam się uda. Sądzę też, że ciekawy może być nasz pobyt w hotelu, który jest wyłącznie czarno-biały i określany jako Modern Gothic Gotham, cokolwiek by to znaczyło :-) . A sztuka, na którą się wybieramy to „Equus” autorstwa Petera Shaffera, czyli podróż w głąb umysłu chłopca stajennego religijnie i seksualnie zafascynowanego końmi. Interesujące, czyż nie? :-) Choć przyznaję cichutko, że tak naprawdę pociąga mnie możliwość zobaczenia nagiego Daniela Radcliffe’a na scenie ;-) .