W piątek M. (M. – koleżanka z pracy, a nie M. – nasz wakacyjny gość) zaciagnęła mnie na wykład o związku diety z nowotworami. Namówiła mnie twierdząc, że facet, który ma mówić, jest bardzo sławny i uznany w swojej dziedzinie i że warto go posłuchać, nawet jak człowiek nie jest zbytnio zainteresowany tematem. Okazało się, że rzeczywiście było ciekawie. Po raz pierwszy słyszałam, że ktoś tak znany (Walter Willett jest autorem ponad tysiąca artykułów, kilku książek o zdrowym żywieniu oraz podobno drugim w kolejności najczęściej cytowanym autorem publikacji w dziedzinach medycznych) tak sceptycznie podchodzi do wyników swojej pracy. Chyba zresztą niebezpodstawnie. Teza ogólna była taka, że choć od wielu lat badane są związki między nowotworami a tym, co ludzie jedzą, jedyne co wiadomo to to, że nic nie wiadomo na pewno. Można tylko pamiętać o tym, że faktycznie nadmiar alkoholu oraz produktów mlecznych zwiększa ryzyko różnych nowotworów, natomiast żeby je zmniejszyć, warto jeść pożywienie bogate w kwas foliowy, likopen, wapń oraz witaminę D. To zostało w zasadzie udowodnione, aczkolwiek na różnych typach nowotworów. Uważa się także, że jakieś 30 – 35% przypadków tych chorób może być związanych z rodzajem diety, choć dane te mogą wskazywać wyłącznie na wpływ otyłości i braku ruchu na procesy nowotworzenia. W sumie niczego nie można być pewnym w tej kwestii.
Oprócz swojego sceptycyzmu, pan prelegent zaskoczył mnie jeszcze tym, jak mówił. Wiedziałam, że jest Amerykaninem, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jest obcokrajowcem, tak dziwny miał akcent. M. pouczyła mnie jednak, że tak się właśnie mówi tam, skąd on pochodzi. Szalenie lubię przysłuchiwać się ludziom mówiącym po angielsku, próbować rozpoznawać, skąd są. Nie przepadam specjalnie za francuskim czy włoskim, tradycyjnie uważanym za piękne i zmysłowe. Wolę angielski, szczególnie z jego rozmaitymi przepięknymi brytyjskimi odmianami. Ale i Amerykanie, wbrew temu, co gdzieś przeczytałam, nie nie wszyscy mówią podobnie. Inaczej, bardzo śpiewnie, mówią południowcy, inaczej ci z północy, że nie wspomnę o Afroamerykanach. M. poopowiadała mi trochę o tych różnych akcentach, a także jak rozpoznać skąd jest rozmówca po tym, jak często używa np.słówka like w zdaniu, czy jak często określa wszystko jako wicked. Wprawdzie M. twierdzi, że i w tej kwestii nie można być wszystkiego pewnym i bywa, że sami Amerykanie nie potrafią ocenić cudzego, choć także amerykańskiego, akcentu czy sposobu mówienia. Tak czy inaczej jednak, poza posłuchaniem o związkach diety z nowotworami, miałam także bardzo miłą i interesujacą lekcję angielskiego.