No i skończyło się tak, że jednak oglądam tę inaugurację. Na trzech różnych kanałach, zresztą, na zmianę, bo prezentują one zawsze trochę inne spojrzenie, mimo pokazywania oczywistego. FOX na przykład jest zwykle bardziej nowoczesny – mnóstwo kolorowych, szybkich informacji, MTV-style – w tej chwili czekają głównie na paradę. W tym samym czasie dziennikarze i prezenterzy ABC prawie płaczą, mówiąc o senatorze Kennedym, który miał kłopoty zdrowotne i zabrany został do centrum medycznego w Kapitolu.
Przemowa Obamy podobała mi się, choć oczywiście sporo było okrągłych zdań. Ale nie była za optymistyczna, Obama nie mówił, że wszystko będzie łatwe, wprost przeciwnie, że trzeba wziąć się do roboty.
Zaskoczyła mnie trochę modlitwa Ricka Warrena, myślałam, że bedzie troszkę bardziej ekumeniczna. Widowni chyba nie zachwyciła, sądząc po chwilowej ciszy i raczej chłodnym przyjęciu.
Zadziwili mnie ludzie, którzy czekali na uroczystość od niemal pólnocy, w zimnie i na wietrze. Jeszcze mówili, jak jedna dziewczynka chyba, że historia ją dzisiaj ogrzewa. I wszyscy, którzy siedzieli i stali przed Kapitolem bez czapek na głowach. Zimno mi było na ich widok, ale tu wielu ludzi jest zupełnie niewrażliwych na chłód.
Zmarzła na pewno Jill Biden, której strój podziwiałam. Miała ładny czerwony płaszczyk, a pod nim piękną srebrną sukienkę z bardzo krótkimi rękawkami. Nic dziwnego, że było jej zimno. Za to wyglądała slicznie w porównaniu z Michelle Obamą. Ta, niestety, moim zdaniem (a widziałam zdania absolutnie inne), wyglądała tragicznie. Paskudny żółto-jakiś kolor płaszcza i sukienki był okropny, ale ten kardigan… który wyłaził jej spod płaszcza na wietrze, związany na dziwaczną kokardkę – tragedia. Taki sweterek pasowałby bardziej do pasania kóz, może bez tej ozdabiającej go broszki. Broszka też była zresztą ni przypiął, ni przyłatał, a, jak lubię zielony, te zielone rekawiczki i buty w bardzo brzydkim odcieniu nie pasowały do niczego i dopełniały dzieła. I żeby nie było, że czepiam się tylko Michelle, nowy prezydent też mógł założyć inny krawat, a nie ten, co zawsze. Pewnie to oczywiście nie był ten sam krawat, ale czy ten facet musi być zawsze w takich samych kolorach? I taki sam szalik? I taki sam garnitur?
Bardzo to niefeministyczne, że czepiam się Michelle Obamy najbardziej i to za wygląd. Ale, gdyby stała na stanowisku, że wygląd się nie liczy, to byłoby OK. Ale skoro sama radzi się projektantów i chce wyglądać ładnie, to ja sobie ją pokrytykuję. Zwłaszcza, że czasem jej to wychodzi – pięknie wyglądała, kiedy jej mąż wybrany został na prezydenta.
Feministycznie za to podoba mi się, że o Jill Biden mówią per doktor Biden, a nie tylko Ms. Biden, albo, co gorsza, Ms. Joe Biden.
I, jak zwykle, wzruszyło mnie i rozśmieszyło, podawanie do wiadomości takich maleńkich szczegółów, jak czym szorowano wyloty silników samolotu, że tak błyszczały (Windexem! Drogi konsumencie – stosuj windex codziennie!) albo co było w tej zawiązanej na kokardkę paczce, którą Michelle podarowała Laurze. Tylko Amerykanie zdolni są zajmować się takimi duperelami :-) .
Teraz czekam na orkiestry, dużo hałasu, trąbienia i Hail to the Chief, który skrycie uwielbiam:-) .