Jakie, oprócz obejrzenia zaprzysiężenia nowego prezydenta czy parady na jego cześć, mogą być powody wybrania się na inaugurację? Na przykład zbliżający się termin porodu. S. opowiedziała nam dzisiaj, pół żartem pół serio, co skłoniło ją wczoraj do pójścia, razem z całym tłumem ludzi, na piechotę do Waszyngtonu. S. jest w bardzo zaawansowanej ciąży, właściwie zgodnie z terminem już mogłaby rodzić. Nie uśmiechało jej się jednak znalezienie się we wszystkich kanałach telewizyjnych jako matki pierwszego (a może jedynego) inauguracyjnego dziecka (zupełnie nie wiem, dlaczego ;-) ), nie stała więc przynajmniej na dworze, nie marzła, nie zmęczyła się, była w budynku i obserwowała wszystko z okien, robiąc liczne zdjęcia snajperom. Otóż, mogłaby zostać u siebie w Arlington, czyli po drugiej stronie rzeki, rzut beretem od DC i swojego szpitala. Zadzwoniła jednak do arlingtońskiej straży pożarnej (logiczne, nie?), a tam ją uprzejmie poinformowano, że gdyby zaczęła rodzić, karetka nie zawiezie jej do tegoż szpitala. Bo oczywiście most jest zamknięty, nawet dla karetek. Mogłaby zostać podrzucona do jakiegoś szpitala w Virginii, ale ten pomysł jej się nie podobał. Poszli wiec z mężem na inaugurację, popatrzyli, obejrzeli, spokojnie wrócili do domu, a dzisiaj S., świeżutka i pełna entuzjazmu, pojawiła się w pracy. Ciągle w ciąży. Bardzo, widać, wzięła sobie do serca słowa swojego nowego prezydenta, że trzeba brać się za siebie, brać się do roboty i że lekko nie będzie :-) .