Lubię Lema. Oczywiście, Lem jest bardzo popularny obecnie. Wszyscy go lubią, wszyscy kochają, Gazeta W. wydaje jego powieści z ciekawymi dodatkami. I fajnie, bo miło jest pogadać czy nawet posłuchać ludzi, którym podobają się podobne rzeczy. Nie zgodziłabym się jednak z wynoszeniem Lema na piedestał, a już zwłaszcza nie uważam, że należałby mu się Nobel, jak w laurce na cześć napisał chociażby autor tego bloga. Bo, jak lubię Lema, strasznie nie podoba mi się obraz kobiet w jego książkach, sposób przedstawiania kobiet, stosunek mężczyzn do kobiet w jego książkach, i niesmakiem napawa mnie fakt, iż sam Lem tak właśnie mógł widzieć kobiety. Ktoś taki nie zasługuje na Nobla, ktoś taki nie zasługuje nawet na miano pisarza wybitnego (co nie znaczy, że nie jest pisarzem świetnym). Wiem, że Lem był pisarzem sf, wiem, że w ogóle każdy pisarz opisuje świat taki i w sposób, jaki uzna za stosowny. Ale wiem też, że Lem uważany jest za filozofa, że nawet jego, powiedzmy, lżejsze powieści zawierają, zdaniem hardcore fanów, rozrzucone tu i ówdzie okruchy filozoficznych rozważań, przebrane li i jedynie w rozrywkową treść. Moim zdaniem jednak ktoś, kto programowo nie zauważa połowy ludzkości, kto tej połowy nie zna i nie chce poznać i zrozumieć, kto tej połowie nie poświęca uwagi, a jeśli poświęca, to i tak brzydko wyłazi z tego strach i niechęć – ten ktoś jest takim filozofem, jak waltornia wiadomo z czego. Od filozofa wymaga się. Zresztą, od pisarza, podobno wybitnego, też się powinno.
Kobiet nie zauważamy, z kobietami nie mamy nic wspólnego (jak uczono w zakonach męskich) – tak jest u Lema. Nawet nie bardzo przeszkadza mi to, że w „Głosie Pana” nie ma żadnej kobiety-uczonej, są sami mężczyźni-naukowcy. Kobiety wystepują w roli paprotek, o przepraszam – sekretarek. To akurat może wynikać w własnych przeżyć autora – takich, że kiedyś zdecydowana większość świata nauki była męska – i można to w sumie złożyć na karb doświadczeń pod hasłem: tak było. Chociaż z drugiej strony, Lem był OMC lekarzem, widział więc chyba i lekarki podczas studiów, nieprawdaż …? Jedną panią doktor, Nosilewską, Lem czyni wprawdzie bohaterką „Szpitala Przemienienia”, ale robi to w taki sposób (zwłaszcza ostatnia scena), że flaki się przewracają. Do Nosilewskiej wrócę jeszcze, bo jest to zaiste kuriozum. Czyli można założyć, że ten powyższy brak kobiet u Lema może być, nieprzyjemną wprawdzie, ale kwestią uwarunkowań i wychowania. Zawsze jednak zadziwiał mnie brak kobiet w życiu Pirxa. Pirxa bowiem czytelnik poznaje bardzo dobrze, przez lata, od młodego chłopaka do dorosłego mężczyzny w „smudze cienia”. Wiadomo, jakim jest nawigatorem, jakim dowódcą, wiadomo, że na najróżniejsze misje wozi ze sobą piżamę i ranne pantofle (bo bez tego nie czuje się na wysokości zadania), że lubi keks, piwo, i tak dalej. A co z jego życiem erotycznym? Chyba lubił kobiety, bo raz usiłował poklepać po pupie siostrę Mattersa. Swoją drogą, miłe zwyczaje godowe, ciekawe, czy Lem też je stosował. W ogóle lubię ten fragment, lubię bardzo wcześniejsze oraz późniejsze przezabawne rozważania Pirxa na temat siebie samego w tym opowiadaniu, ale, na litość, takie rozważania powinien prowadzić nastolatek, a nie student czwartego roku. No i cały opis randki z bezimienną siostrą Mattersa (definicja kobiety przez męskich członków jej rodziny?) – tam nie ma słowa o rozmowie, tam jest tylko kwestia, jak tę kobietę „zdobyć”, oczarować, zabawić, a nie potraktować jak człowieka, z którym można na przykład, halo panie Stanisławie, porozmawiać. I jeszcze krzywdę robi tu Lem swojemu głównemu bohaterowi, co konstatuję z wielkim żalem, bo Pirxa kocham miłością dozgonną. A pisarz robi z niego kretyna bojącego się kobiet, nie ufającego im i traktującego je jak idiotki jednocześnie. Drugi przykład: Pirx w „Albatrosie” obserwuje współpasażerkę. Że jest ładna, dowiadujemy się parę razy, a co poza tym – […] Kobiety nie powinny mieć tyle pieniędzy […] myśli Pirx na widok jej naszyjnika. Jakbym słyszała drugiego Komorowskiego. A potem […] Nie był zgorszony […] – cóż za łaskawca. […] Sąsiadka z jadalnej. Ile mogła mieć lat? (kwestia najważniejsza dla mężczyzny?) Miała na sobie jakąś całkiem inną suknię. A może to była w ogóle jakaś inna kobieta?[…] (no, głupek) […] Należało coś powiedzieć – czy raczej nie? Bo niby sie przedstawił […] (takie dylematy to ma czternastolatek, doprawdy). […] Czy kobiety muszą farbować sobie włosy na taki kolor? Normalnemu człowiekowi robi sie na taki widok trochę…[…] Dzięki, miły autorze, za poinformowanie czytelników i czytelniczek, kto tu jest normalny. Ja widzę jednak wycofanego mężczyznę, z kompleksami, który, nie umiejąc sobie dać rady w normalnych kontaktach międzyludzkich, kompensuje to sobie, uważając się za lepszego, a kobiety, siłą rzeczy, za gorsze. I dalej dialog: […] – Czy coś się dzieje? – Nic takiego, proszę pani […] (nie turbuj swojej małej główki) […] Teraz można było rozpocząć normalną, wstępną rozmowę. […] Kolor włosów nie przeszkadzał. Była bardzo ładna. Poszedł przed siebie. […] O matko. No, idiota i bufon. Oraz ktoś zupełnie nie zainteresowany drugą osobą, która jest dla niego tylko dodatkowym elementem wystroju. Poza tym zauważę, że te dwie panie, siostra Mattersa i pasażerka, są jedynymi postaciami żeńskimi w „Opowieściach o pilocie Pirxie”. Wiadomo, kobiety nie rymują się z tak wzniosłą ideą, jak podbój kosmosu, na cholerę nam ich mętna fizjologia i psychologia. Oraz, moim zdaniem, świadczy to o żałosnych umiejętnościach Lema w zakresie konstruowania postaci. Żeńskich głównie, ale i męskich. O, przepraszam, jest jeszcze sekretarka, platynowa blondynka w „Rozprawie„, co to odbiera sobie […] za pomocą kredki, tuszu i szminki, ostatnie ślady własnej indywidualności […] oraz prawie cieszy się […] jak gdyby ci, co dobrze ich znali, należeli już do jakiejś obcej, może nawet wrogiej konspiracji, nakazującej najwyższą nieufność. […] Głupszej już tej pani Lem nie mógł stworzyć, właściwie pozostaje współczuć mu tylko takiego postrzegania drugiej płci. Oraz, wstrętna będę, wiem, współczuć jego żonie.
Mamy więc na razie, po pierwsze, brak kobiet u Lema, a raczej ich szczątkową obecność w postaci bezosobowościowych upiększaczy krajobrazu – warto w tym momencie wspomnieć jeszcze o Ijonie Tichym i „Pokoju na Ziemi„, gdzie widzimy zamachowczynię-lalkę ucharakteryzowaną na Marylin Monroe oraz nagą blondynkę na Księżycu. Obie „kobiety”, a raczej ich kobiecość występuje tu wyłącznie w celu uwiedzenia oraz rozproszenia uwagi głównego bohatera. Oraz, po drugie (i trochę jednocześnie), kobiety jako koncertowe idiotki. Deprecjonowanie kobiet może mieć źródło w strachu przed nimi, co widać u Pirxa. Strach ten dominuje również w „Solaris„, której to pozycji bardzo nie lubię, właśnie ze względu na stosunek Krisa do Harey. Stosunek podszyty strachem i obrzydzeniem faceta, że ta baba mogłaby już raz na zawsze zniknąć, a ona nie chce i ciągle się pojawia. Co nie przeszkadza mu z nią sypiać, oczywiście.
Więcej o strachu przed kobietami i o innych przejawach mizoginii Lema w następnym odcinku.