moja Ameryka

Najpiękniejsze w Stanach są…

…ciężarówki, oczywiście. Ogromne, kolorowe, szybkie, a szczególnie te rogate :-) . Największe wrażenie robią kiedy jest ciemno, oświetlone dziesiątkami żaróweczek, niczym choinki świąteczne. Wtedy jednak strasznie trudno zrobić im zdjęcie – trzeba by zaczaić się w środku nocy na środku autostrady. I ryzykować śmiercią lub kalectwem ;-) .
W dzień tracą trochę ze swego niezaprzeczalnego uroku, ale i tak są śliczne. Kiedy robiłam części z nich zdjęcia, koleżanka Y. dostała ataku śmiechu i stwierdziła, że jestem mało romantyczna. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego… :-)

dscf5834

dscf7734

dscf7735

dscf7821

dscf7872

dscf7910

dscf8064

dscf8077

dscf8080

dscf8082

dscf8099

okołonaukowo, śmieszne

„…magister wróżka wróży?”

Miałam coś napisać o „Liście otwartym w obronie rozumu„, ale znowu wykazałam się refleksem szachisty na emeryturze. Podpisuję się więc w dużym stopniu pod tym, co napisał Miskidomleka. Od siebie dodam tyle, co poniżej.

Zadałam sobie trud i przejrzałam całą listę nazwisk osób, które apel-protest podpisały. I, ponieważ znalazłam na niej parę nazwisk naukowców, którzy przynajmniej starają się popularyzować naukę albo nawet robią to bardziej na serio, zakładam, że wiele osób podpisało dokument ten w dobrej wierze. Że są to osoby, które uważają, że czymś niewłaściwym jest to, że Sąd Najwyższy powołuje radiestetę na biegłego, a pewien urząd miasta oficjalnie płaci za umieszczanie jakichś radiestezyjnych hokus-pokus na ulicach, żeby zwiększyć bezpieczeństwo ruchu drogowego.

Pięknoduchostwo jednak nie wystarczy, drodzy sygnatariusze. Nie można obrażać się na społeczeństwo, że takie głupie. Kto w końcu jest za tę głupotę odpowiedzialny, co? Czy przypadkiem nie sami państwo profesorowie, siedzący w swoich instytutach, nie udzielający wywiadów prasie, a jeśli już udzielający, to bez dbałości o poprawienie ewentualnych błędów? Bez minimalnej choć dbałości o to, żeby nie-fachowiec zrozumiał, o co biega? Może warto uderzyć się we własną pierś, a nie tylko pierś głupawego społeczeństwa? Społeczeństwa, którego w końcu część stanowimy? I przyjąć do wiadomości, że to trochę nasza wina, że ludzie wierzą w różne brednie?

List…”, histeryczny i agresywny, napisany jest z bardzo dużym poczuciem wyższości profesorów i doktorów nad tym głupim motłochem, który ośmiela się wierzyć w zabobony. Takie poczucie wyższości nie przystoi naukowcom. Przystoi im natomiast niestrudzone niesienie kaganka oświaty temuż „motłochowi”. Trzeba uczyć, edukować, pokazywać, tłumaczyć. I to w mediach, tych popularnych, prostym, zrozumiałym językiem. Jednocześnie bez pomyłek i nieścisłości, że tak znowu pojadę sobie po dziennikarzach. I trzeba oczywiście wytykać błędy, mocno nawet i brutalnie. Mówić, dlaczego homeopatia czy astrologia to bzdury. Ale nie wolno tego robić personalnie, tak jak zrobili to twórcy „Listu…”. Atakujmy wróżbiarstwo, wykazujmy krok po kroku, dlaczego nie ma sensu, ale nie atakujmy wróżek czy radiestetów. Taka  postawa przynieść może tylko jedno: ludzie, już dawno znużeni niezrozumiałym naukowym żargonem, zupełnie odwrócą sie od nauki, nie tylko dlatego, że jest dla nich niezrozumiała, ale dlatego, że traktuje się ich jak głupków. A tego nikt nie lubi. (I jest to absolutnie zrozumiałe psychologicznie, swoją drogą dziwi mnie więc nieco obecność tak wielu osób z psychologicznym wykształceniem, które podpisały list.) Natomiast jeśli cierpliwie będziemy tłumaczyć, dlaczego nie warto leczyć się u bioenergoterapeutów czy homeopatów (których akurat nie brakuje wśród lekarzy), bez mówienia, że są to zajęcia niegodne zaszczytu znalezienia się na jednej liście zawodów razem z np. nauczycielami; ale mówiąc, że praktyki takie nie pomogą, a mogą wręcz zaszkodzić…, cóż, myślę, że doczekamy się, że ludzie będą kierowali się rozumem, a nie wiarą w zabobon. Kiedyś. Się doczekamy. Może. I w dodatku nie wszyscy ludzie nas posłuchają (demokracja się to nazywa). Co nie zmienia faktu, że ryzyko trzeba podjąć.

Uzupełnienie:
Miałam już nic nie dodawać do powyższego, ale nie mogłam się powstrzymać, po wysłuchaniu wywiadu z prof. Turskim w
TOK FM pod tytułem „Zawód wróżbita?”. Pan profesor fizyk Turski, czyli jelita intelektualna kraju, zaprezentował w rozmowie tej: duży brak logiki, braki w argumentacji, arogancję, kłótliwość oraz popisał się paroma bzdurami. Co ciekawsze, dał do zrozumienia, dlaczego właściwie omawiany list-protest powstał. Otóż dlatego, że naukowców nikt nie lubi, nikt nie ceni i nikt nie pada przed nimi na kolana. W sumie, po tym wywiadzie, to mnie akurat nie dziwi :-) . A tak serio mówiąc, to na miejscu oburzonych polskich naukowców uważałabym, że może nie powagę Rzeczpospolitej, ale na pewno powagę nauki w Rzeczpospolitej narusza miejsce polskich uniwersytetów w światowych rankingach oraz liczba cytowań polskich naukowców wraz z ich liczbą publikacji w czasopismach z wysokim IF. I tym bym się martwiła, a nie faktem, że ktoś umieścił lekarza na tej samej liście zawodów, co astrologa.

moja Ameryka

A Obama na to…

[…] I want every American to know this,” Mr. Obama said. “We will rebuild, we will recover, and the United States of America will emerge stronger than before.”

His words were often stern, but laced with optimism and humor as he said neither political party was free of blame for the nation’s condition. He urged Americans to believe in his ability to steer the country through its fiscal emergency, even as he presented an agenda that would be considered ambitious in more prosperous times. […]

Super.

Całość, nawet razem z obrazkami.

czepiam się, okołonaukowo

Grypa w czasach kryzysu

Dziennikarze Gazety osłabili mnie po raz kolejny swoją nieudolnością. Tym razem głównie pani Kossobudzka, bo to ona chyba pisze w Dziale Naukowym jako mark. Krótki artykulik o grypie zawiera duże błędy, małe błędy oraz coś, co sprawia wrażenie, że albo autorka nie przeczytała omawianego artykułu, albo go nie zrozumiała kompletnie. I w ogóle ma średnie pojęcie o tym, o czym pisze.
Skąd 57 ochotników, skąd obserwacja myszy przez trzy tygodnie, skoro autorzy pracy piszą o dwóch, skąd przeciwciała monoklonalne – nie wiem.
[…] Wirusy grypy są bardzo trudne do opanowania, ponieważ bez przerwy się zmieniają.[…]. Bez przerwy, jak bez przerwy, ale tak jak i inne wirusy, szczególnie RNA.
[…] Cząsteczkami, które najczęściej mutują, są dwa białka – hemoglutynina (od niej pochodzi symbol H) i neuroaminidaza (N). […] Nie całe najczęściej mutują, jak widać chociażby z omawianej pracy, o czym poniżej. Tak w ogóle, to pierwsze białko nazywa się hemaglutynina, a drugie – neuraminidaza. Obie te nazwy od dawna funkcjonują w języku polskim i można je znaleźć w dowolnym podręczniku wirusologii, że nie wspomnę o guglu. Co więcej, błąd w słowie ‚hemaglutynina’ wynikać może wyłącznie z nieumiejętności czytania, ale wynikać może też z faktu, że autorka nie wie, iż nazwa ta pochodzi od aglutynacji erytrocytów – stąd literka ‚a’, a nie ‚o’. Błąd w ‚neuraminidazie’ także jest czymś więcej. Przedrostek ‚neuro’ sugeruje pochodzenie nazwy od czegoś w układzie nerwowym. Natomiast ktoś, kto zawodowo zajmuje się popularyzacją nauki powinien jednak raczej wiedzieć chociaż minimalne co nieco o czymś takim, jak kwas neuraminowy. Oraz o tym, że istnieje enzym trawiący ten kwas – stąd nazwa neuraminidazy.
[…] Nowo odkryte przeciwciała atakują starszą, bardziej pierwotną część wirusa – przez to mniej zmienną. […] Tu autorka sugeruje, że hemaglutynina i neuraminidaza mutują częściej, a te inne, starsze części wirusa – rzadziej, i to przeciw nim skierowane są te przeciwciała. Tymczasem autorzy pracy piszą, że przeciwciała skierowane są jak najbardziej przeciw hemaglutyninie, tyle, że przeciw jej specyficznej części, mocno konserwowanej ‚kieszonce’, znajdującej się w rdzeniu i zawierającej ‚peptyd fuzyjny’. Nie cała więc hemaglutynina mutuje często. To zreszta jest kluczowa informacja zawarta w omawianym artykule. Dotąd uważano, że ‚kieszonka’ jest niedostępna dla przeciwciał. Że nie zmienia się, kiedy zmiany zachodzą w części antygenowej hemaglutyniny. Dzieki temu wirus może sobie spokojnie się zmieniać, unikając układu immunologicznego, ale jednocześnie nie tracąc (potencjalnie) zdolności do wiązania się i wnikania do komórki. Nowo odkryte przeciwciała wiążą sie właśnie z tym regionem, regionem ‚peptydu fuzyjnego’, przez co upośledzają działanie hemaglutyniny. W tym wypadku akurat nie  hamują wnikania wirusa grypy do komórki (za co hemaglutynina jest odpowiedzialna), hamują natomiast fuzję błon w endosomie, a wówczas wirusowi nie najlepiej idzie zakażanie komórki.
[…] Podanie takich przeciwciał byłoby więc uniwersalną ochroną przed grypą w ogóle.[…] Niestety, nie. Istnieje 16 podtypów hemaglutyniny. Ze względu na budowę tej ‚kieszonki’ można je zaszeregować do dwu grup. Badacze sprawdzili grupę pierwszą i rzeczywiście, w jej obrębie przeciwciała działały neutralizująco. Czyli potencjalnie mogły by być aktywne wobec tych akurat wirusów. Ale już nie w stosunku do grupy drugiej. Nie mówiąc już o tym, że istnieje nie jeden, a trzy wirusy grypy. Choć prawdą jest, że ten omawiany, wirus A, jest najgroźniejszy.

To jest tylko przykład. Nierzetelności dziennikarskiej, zwykłego olewania czytelników, dopowiadania nieistniejących rzeczy. Nie każdy to wyłapie, bo albo mu sie nie będzie chciało zaglądać do artykułu źródłowego, albo go to w ogóle nie interesuje. Fakt, artykuł jest bardzo trudny, moim zdaniem. Nie językowo, bo to w końcu Nature, ale same doświadczenia są trudne. I rzeczywiście ktoś, kto w tym nie siedzi, może mieć kłopoty ze zrozumieniem. Ja też miałam.  W takim jednak wypadku dziennikarz może wybrać do omówienia coś prostszego, w końcu dziennie pojawiają się pewnie setki, jak nie tysiące nowych prac. Dziennikarz woli chyba jednak napisać byle co, byle więcej, byle przyciagnąć czytelnika, a o sens już mniejsza.

Co ciekawe, błędy mniejsze lub większe nie są obecne tylko w artykułach pseudonaukowych (bo inaczej niektóre z nich trudno nazwać). Wystarczy zajrzeć do opisu ostatnich Oskarów, żeby stwierdzić, że autor faktycznie nie wie, co znaczyły niektóre żarty czy zachowania występujących aktorów – to zresztą wytknęli już komentatorzy na forum, radząc jakże słusznie, że warto coś niecoś wiedzieć o show businessie, jeśli już się o nim pisze i uchodzi za eksperta. (Podobną uwagę tę powinna wziąć do siebie pani Kossobudzka.) Można też przypomnieć sobie stare notki wspomnieniowe o Janie Machulskim, gdzie postać z Vabanku dziennikarz nazywa Maksem, podczas gdy był to Moks,  oraz umieszcza sejf banku Kramera w podziemiach, kiedy wyraźnie widać, gdzie sejf ten się naprawdę znajduje – wystarczy tylko obejrzeć film. Ze wspomnień natomiast o Paulu Newmanie dowiadujemy się, że zrezygnował on z reżyserowania spektaklu według dzieła Steinbecka „O myszach i ludziach” (!).

Nie każdy jest specjalistą w każdej dziedzinie. Nie każdy musi znać się na wszystkim. Dziennikarz jednak powinien mieć przynajmniej podstawowe pojęcie o tym, czym sie zajmuje. Co ma zrobić czytelnik, kiedy widzi błędy w artykułach, w których on sam się jako tako orientuje? Może ponarzekać, jak ja. Co ma natomiast powiedzieć o tych, w których się kompletnie nie orientuje? Powinien zaufać dziennikarzowi, czyż nie? Zaufać, że wprawdzie ja się  nie znam na przykład na ekonomii, ale dziennikarz tak, więc pisze on coś z sensem. I muszę się przyznać, że w ten pokręcony sposób znalazłam sobie nieoczekiwane pocieszenie w czasach obecnego kryzysu :-) , po dłuższym zastanawianiu się nad notką Oliveiry o Kasi w kryzysie. Ni w ząb nie kumam, co się dzieje na giełdach, wszystko to dla mnie czarna magia. Myślę sobie jednak po cichutku, że dla tych wszystkich dziennikarzy, panikujących w rozmaitych gazetach, to też jest czarna magia. Oni też nic nie kumają, robią tylko mądre miny, coś tam lizną, coś tam usłyszą, coś przeinaczą – ale artykuł jest. Z chwytliwym tytułem, a więc, jak to w dzisiejszych czasach, mający za zadanie przyciągnąć, zaszokować, a na końcu przestraszyć czytelnika. I niech im tam będzie. Dziennikarze chyba faktycznie napiszą wszystko, goniąc za zyskiem ze sprzedaży swoich gazet. A ja to będę przyjmowała z przymrużeniem oka i dzieliła te straszne prognozy przez dwa. I tak nie mam wpływu na to wszystko.

Choć ciszej nieco przyznam, że i tak się boję…

wkurza mnie

Damned if you do, damned if you don’t

http://wyborcza.pl/1,75478,6306315,Mogl_zabic__bo_sad_go_wypuscil.html

http://wyborcza.pl/1,75478,6310913,Wyszedl_z_aresztu__bo_bil__ale_nie_uzywal_noza.html

Jak babka się nie broni, znaczy, że sama chciała, cokolwiek by to było. Jak się broni, a, to przepraszamy, nie będziemy sie wtrącać, pani sama sobie poradzi.

Sądy w państwie prawa pod tytułem ‚Polska’.

[…] Poza tym, że W. „nie używał noża”, zdaniem sądu w kłótniach kobieta nie była bierna. – Broniła się przed ciosami męża, wchodziła z nim w utarczki słowne. Ale kłótnie zawsze wszczynał on – przyznała sędzia Samulak.[…]

Może by ją oskarżyć o przemoc domową. Pośmiertnie, a co?

[…] Sędzia Samulak wielokrotnie podkreślała, że była to „typowa sprawa o przemoc w rodzinie” i nie należało się spodziewać innego rozstrzygnięcia niż wypuszczenie Marka W. z aresztu. Z reguły za takie przestępstwa sądy skazują domowych tyranów na kary w zawieszeniu. Maksymalnie grozi im do pięciu lat bezwzględnego więzienia.
– W zeszłym roku mieliśmy ponad sto spraw o znęcanie, w których rozpatrywaliśmy wnioski o areszt. W większości je uchylaliśmy, bo nie było do tego podstaw – tłumaczy rutynę sędzia Samulak.[…]

Ręce opadają.

czytanki, okołoreligijnie, śmieszne

Kobiecą duszę łamiemy kołem

Przeczytałam to i zaczęłam się zastanawiać, czy dzisiaj jest Prima Aprilis? Czy to wszystko tak na poważnie? Potencjał badań naukowych prowadzonych w Watykanie zaiste mnie zaskoczył. A może zająć się wreszcie na serio liczeniem czegoś tam na czubku szpilki? Albo nawet czymś pożyteczniejszym? Żeby zabić nudę? Bo wyraźnie widać, że niektórym bardzo się nudzi.

A, i tak na marginesie – ja to chyba powinnam odświeżyć sobie znajomość angielskiego. To tłumaczenie  jest piękne ;-) .

okołonaukowo, smutne

Niespiesznie walczymy z AIDS

Na froncie walki z HIV i AIDS pojawiła się ostatnio dobra wiadomość. Otóż stwierdzono, że żel dopochwowy o mało chwytliwej nazwie PRO-2000 chroni kobiety, może nie super skutecznie, ale jakoś tam, przed zakażeniem wirusem HIV. Informację o ukończeniu badań, prowadzonych w Afryce i USA, podano na konferencji w Montrealu, która odbywała się na początku tego miesiąca. Żel jest podobno bezpieczny, w miarę skuteczny (hamuje wnikanie wirusa do komórek), dodatkowo podano także informacje o innym preparacie (BufferGel), który zwiększa kwasowy odczyn pochwy przy kontakcie ze spermą, co dodatkowo sprzyjać ma unieszkodliwianiu HIV i innych patogenów. Badacze zwrócili uwagę na znaczenie tych odkryć zwłaszcza w subsaharyjskiej Afryce, gdzie kobiety stanowią prawie 60% dorosłych zakażonych HIV, a są i takie kraje na południu kontynentu, gdzie młode kobiety są trzykrotnie częściej nosicielkami wirusa, niż młodzi mężczyźni. W większości wypadków kobiety ulegają zakażeniu w trakcie stosunku seksualnego z zakażonym partnerem – mężczyzną. Uważa się więc, że żele dopochwowe mogą być szczególnie dobrym rozwiązaniem dla kobiet, ponieważ aplikować je sobie mogą one same i stosować nawet w takich sytuacjach, gdy partner odmawia założenia prezerwatywy.

Wszystko to wygląda pięknie i obiecująco. Problem w tym, że o rozpoczęciu badań nad PRO-2000 i BufferGelem pisano też na początku lutego, tyle że 2005 roku. Pisano z grubsza to samo, że kobiety zakażają się w trakcie stosunków heteroseksualnych, że dobrze bedzie znaleźć coś, co je ochroni, jeśli partnerowi się nie chce myśleć o bezpiecznym seksie. Pisano nawet o prawdopodobnym mechanizmie działania tych dwu preparatów – okazało sie w sumie, że oba działają tak, jak przypuszczano. Badania miały trwać około 30 miesięcy. Jak łatwo obliczyć, wyszło tych miesięcy jakieś czterdzieści osiem.
Ha, mówi się trudno. Nie będziemy się spieszyć. W końcu to nie Viagra, tu tylko umierają ludzie.

czytanki, okołoreligijnie

Czy seks oralny jest moralny?

Odpowiedź tutaj: http://tygodnik.onet.pl/sporniak.blog.onet.pl,363116104,blog.html

[…] O. Ksawery Knotz nie ma nic przeciwko, pod warunkiem, że seks oralny podejmowany jest w ramach gry wstępnej. […] Umarłam :-) . Ale potem ucieszyłam się szalenie, że ojciec Ksawery nie ma nic przeciwko. To duża ulga, doprawdy :-) . A tak na marginesie, czy tylko mnie jakoś tak lekko zniesmacza, że zakonnik wypowiada się o takich szczegółach? W sumie jednak, nic co ludzkie nie jest nam obce, i whatever floats your goat, mate :-) .