Mój plan był następujący – chciałam zasadniczo pokazać, jak wygląda zima w Waszyngtonie. Bo luty zwykł być dość zimnym i śnieżnym, oczywiście jak na warunki tutejsze, miesiącem. W poprzednich latach padał piękny śnieg, czasem taki, że przerażeni kierowcy stawali na środku drogi i czekali na zmiłowanie:
Śnieg ten zasypywał całe miasto, a nawet zamarzniętą powierzchnię rzeki:
Można było oglądać piękne i groźne wschody słońca,
a także bajkowe Georgetown:
Tymczasem w ostatnich dniach coś się zupełnie z tym lutym poplątało. Zrobiło się ciepło i wiosennie. Dzisiaj na dworze było 21 stopni, świeciło piękne słońce, śpiewały ptaki, ludzie, poubierani jak latem, wylegli na ulice (zrobiły się oczywiście okropne korki), ci, którzy mogli, jeździli z pootwieranymi dachami, a studenci opalali się, leżąc na mizernych trawnikach. Luty – plecień, bo przeplata: trochę zimy, trochę lata? :-)