czepiam się, okołonaukowo

Grypa w czasach kryzysu

Dziennikarze Gazety osłabili mnie po raz kolejny swoją nieudolnością. Tym razem głównie pani Kossobudzka, bo to ona chyba pisze w Dziale Naukowym jako mark. Krótki artykulik o grypie zawiera duże błędy, małe błędy oraz coś, co sprawia wrażenie, że albo autorka nie przeczytała omawianego artykułu, albo go nie zrozumiała kompletnie. I w ogóle ma średnie pojęcie o tym, o czym pisze.
Skąd 57 ochotników, skąd obserwacja myszy przez trzy tygodnie, skoro autorzy pracy piszą o dwóch, skąd przeciwciała monoklonalne – nie wiem.
[…] Wirusy grypy są bardzo trudne do opanowania, ponieważ bez przerwy się zmieniają.[…]. Bez przerwy, jak bez przerwy, ale tak jak i inne wirusy, szczególnie RNA.
[…] Cząsteczkami, które najczęściej mutują, są dwa białka – hemoglutynina (od niej pochodzi symbol H) i neuroaminidaza (N). […] Nie całe najczęściej mutują, jak widać chociażby z omawianej pracy, o czym poniżej. Tak w ogóle, to pierwsze białko nazywa się hemaglutynina, a drugie – neuraminidaza. Obie te nazwy od dawna funkcjonują w języku polskim i można je znaleźć w dowolnym podręczniku wirusologii, że nie wspomnę o guglu. Co więcej, błąd w słowie ‚hemaglutynina’ wynikać może wyłącznie z nieumiejętności czytania, ale wynikać może też z faktu, że autorka nie wie, iż nazwa ta pochodzi od aglutynacji erytrocytów – stąd literka ‚a’, a nie ‚o’. Błąd w ‚neuraminidazie’ także jest czymś więcej. Przedrostek ‚neuro’ sugeruje pochodzenie nazwy od czegoś w układzie nerwowym. Natomiast ktoś, kto zawodowo zajmuje się popularyzacją nauki powinien jednak raczej wiedzieć chociaż minimalne co nieco o czymś takim, jak kwas neuraminowy. Oraz o tym, że istnieje enzym trawiący ten kwas – stąd nazwa neuraminidazy.
[…] Nowo odkryte przeciwciała atakują starszą, bardziej pierwotną część wirusa – przez to mniej zmienną. […] Tu autorka sugeruje, że hemaglutynina i neuraminidaza mutują częściej, a te inne, starsze części wirusa – rzadziej, i to przeciw nim skierowane są te przeciwciała. Tymczasem autorzy pracy piszą, że przeciwciała skierowane są jak najbardziej przeciw hemaglutyninie, tyle, że przeciw jej specyficznej części, mocno konserwowanej ‚kieszonce’, znajdującej się w rdzeniu i zawierającej ‚peptyd fuzyjny’. Nie cała więc hemaglutynina mutuje często. To zreszta jest kluczowa informacja zawarta w omawianym artykule. Dotąd uważano, że ‚kieszonka’ jest niedostępna dla przeciwciał. Że nie zmienia się, kiedy zmiany zachodzą w części antygenowej hemaglutyniny. Dzieki temu wirus może sobie spokojnie się zmieniać, unikając układu immunologicznego, ale jednocześnie nie tracąc (potencjalnie) zdolności do wiązania się i wnikania do komórki. Nowo odkryte przeciwciała wiążą sie właśnie z tym regionem, regionem ‚peptydu fuzyjnego’, przez co upośledzają działanie hemaglutyniny. W tym wypadku akurat nie  hamują wnikania wirusa grypy do komórki (za co hemaglutynina jest odpowiedzialna), hamują natomiast fuzję błon w endosomie, a wówczas wirusowi nie najlepiej idzie zakażanie komórki.
[…] Podanie takich przeciwciał byłoby więc uniwersalną ochroną przed grypą w ogóle.[…] Niestety, nie. Istnieje 16 podtypów hemaglutyniny. Ze względu na budowę tej ‚kieszonki’ można je zaszeregować do dwu grup. Badacze sprawdzili grupę pierwszą i rzeczywiście, w jej obrębie przeciwciała działały neutralizująco. Czyli potencjalnie mogły by być aktywne wobec tych akurat wirusów. Ale już nie w stosunku do grupy drugiej. Nie mówiąc już o tym, że istnieje nie jeden, a trzy wirusy grypy. Choć prawdą jest, że ten omawiany, wirus A, jest najgroźniejszy.

To jest tylko przykład. Nierzetelności dziennikarskiej, zwykłego olewania czytelników, dopowiadania nieistniejących rzeczy. Nie każdy to wyłapie, bo albo mu sie nie będzie chciało zaglądać do artykułu źródłowego, albo go to w ogóle nie interesuje. Fakt, artykuł jest bardzo trudny, moim zdaniem. Nie językowo, bo to w końcu Nature, ale same doświadczenia są trudne. I rzeczywiście ktoś, kto w tym nie siedzi, może mieć kłopoty ze zrozumieniem. Ja też miałam.  W takim jednak wypadku dziennikarz może wybrać do omówienia coś prostszego, w końcu dziennie pojawiają się pewnie setki, jak nie tysiące nowych prac. Dziennikarz woli chyba jednak napisać byle co, byle więcej, byle przyciagnąć czytelnika, a o sens już mniejsza.

Co ciekawe, błędy mniejsze lub większe nie są obecne tylko w artykułach pseudonaukowych (bo inaczej niektóre z nich trudno nazwać). Wystarczy zajrzeć do opisu ostatnich Oskarów, żeby stwierdzić, że autor faktycznie nie wie, co znaczyły niektóre żarty czy zachowania występujących aktorów – to zresztą wytknęli już komentatorzy na forum, radząc jakże słusznie, że warto coś niecoś wiedzieć o show businessie, jeśli już się o nim pisze i uchodzi za eksperta. (Podobną uwagę tę powinna wziąć do siebie pani Kossobudzka.) Można też przypomnieć sobie stare notki wspomnieniowe o Janie Machulskim, gdzie postać z Vabanku dziennikarz nazywa Maksem, podczas gdy był to Moks,  oraz umieszcza sejf banku Kramera w podziemiach, kiedy wyraźnie widać, gdzie sejf ten się naprawdę znajduje – wystarczy tylko obejrzeć film. Ze wspomnień natomiast o Paulu Newmanie dowiadujemy się, że zrezygnował on z reżyserowania spektaklu według dzieła Steinbecka „O myszach i ludziach” (!).

Nie każdy jest specjalistą w każdej dziedzinie. Nie każdy musi znać się na wszystkim. Dziennikarz jednak powinien mieć przynajmniej podstawowe pojęcie o tym, czym sie zajmuje. Co ma zrobić czytelnik, kiedy widzi błędy w artykułach, w których on sam się jako tako orientuje? Może ponarzekać, jak ja. Co ma natomiast powiedzieć o tych, w których się kompletnie nie orientuje? Powinien zaufać dziennikarzowi, czyż nie? Zaufać, że wprawdzie ja się  nie znam na przykład na ekonomii, ale dziennikarz tak, więc pisze on coś z sensem. I muszę się przyznać, że w ten pokręcony sposób znalazłam sobie nieoczekiwane pocieszenie w czasach obecnego kryzysu :-) , po dłuższym zastanawianiu się nad notką Oliveiry o Kasi w kryzysie. Ni w ząb nie kumam, co się dzieje na giełdach, wszystko to dla mnie czarna magia. Myślę sobie jednak po cichutku, że dla tych wszystkich dziennikarzy, panikujących w rozmaitych gazetach, to też jest czarna magia. Oni też nic nie kumają, robią tylko mądre miny, coś tam lizną, coś tam usłyszą, coś przeinaczą – ale artykuł jest. Z chwytliwym tytułem, a więc, jak to w dzisiejszych czasach, mający za zadanie przyciągnąć, zaszokować, a na końcu przestraszyć czytelnika. I niech im tam będzie. Dziennikarze chyba faktycznie napiszą wszystko, goniąc za zyskiem ze sprzedaży swoich gazet. A ja to będę przyjmowała z przymrużeniem oka i dzieliła te straszne prognozy przez dwa. I tak nie mam wpływu na to wszystko.

Choć ciszej nieco przyznam, że i tak się boję…