Miałam coś napisać o „Liście otwartym w obronie rozumu„, ale znowu wykazałam się refleksem szachisty na emeryturze. Podpisuję się więc w dużym stopniu pod tym, co napisał Miskidomleka. Od siebie dodam tyle, co poniżej.
Zadałam sobie trud i przejrzałam całą listę nazwisk osób, które apel-protest podpisały. I, ponieważ znalazłam na niej parę nazwisk naukowców, którzy przynajmniej starają się popularyzować naukę albo nawet robią to bardziej na serio, zakładam, że wiele osób podpisało dokument ten w dobrej wierze. Że są to osoby, które uważają, że czymś niewłaściwym jest to, że Sąd Najwyższy powołuje radiestetę na biegłego, a pewien urząd miasta oficjalnie płaci za umieszczanie jakichś radiestezyjnych hokus-pokus na ulicach, żeby zwiększyć bezpieczeństwo ruchu drogowego.
Pięknoduchostwo jednak nie wystarczy, drodzy sygnatariusze. Nie można obrażać się na społeczeństwo, że takie głupie. Kto w końcu jest za tę głupotę odpowiedzialny, co? Czy przypadkiem nie sami państwo profesorowie, siedzący w swoich instytutach, nie udzielający wywiadów prasie, a jeśli już udzielający, to bez dbałości o poprawienie ewentualnych błędów? Bez minimalnej choć dbałości o to, żeby nie-fachowiec zrozumiał, o co biega? Może warto uderzyć się we własną pierś, a nie tylko pierś głupawego społeczeństwa? Społeczeństwa, którego w końcu część stanowimy? I przyjąć do wiadomości, że to trochę nasza wina, że ludzie wierzą w różne brednie?
„List…”, histeryczny i agresywny, napisany jest z bardzo dużym poczuciem wyższości profesorów i doktorów nad tym głupim motłochem, który ośmiela się wierzyć w zabobony. Takie poczucie wyższości nie przystoi naukowcom. Przystoi im natomiast niestrudzone niesienie kaganka oświaty temuż „motłochowi”. Trzeba uczyć, edukować, pokazywać, tłumaczyć. I to w mediach, tych popularnych, prostym, zrozumiałym językiem. Jednocześnie bez pomyłek i nieścisłości, że tak znowu pojadę sobie po dziennikarzach. I trzeba oczywiście wytykać błędy, mocno nawet i brutalnie. Mówić, dlaczego homeopatia czy astrologia to bzdury. Ale nie wolno tego robić personalnie, tak jak zrobili to twórcy „Listu…”. Atakujmy wróżbiarstwo, wykazujmy krok po kroku, dlaczego nie ma sensu, ale nie atakujmy wróżek czy radiestetów. Taka postawa przynieść może tylko jedno: ludzie, już dawno znużeni niezrozumiałym naukowym żargonem, zupełnie odwrócą sie od nauki, nie tylko dlatego, że jest dla nich niezrozumiała, ale dlatego, że traktuje się ich jak głupków. A tego nikt nie lubi. (I jest to absolutnie zrozumiałe psychologicznie, swoją drogą dziwi mnie więc nieco obecność tak wielu osób z psychologicznym wykształceniem, które podpisały list.) Natomiast jeśli cierpliwie będziemy tłumaczyć, dlaczego nie warto leczyć się u bioenergoterapeutów czy homeopatów (których akurat nie brakuje wśród lekarzy), bez mówienia, że są to zajęcia niegodne zaszczytu znalezienia się na jednej liście zawodów razem z np. nauczycielami; ale mówiąc, że praktyki takie nie pomogą, a mogą wręcz zaszkodzić…, cóż, myślę, że doczekamy się, że ludzie będą kierowali się rozumem, a nie wiarą w zabobon. Kiedyś. Się doczekamy. Może. I w dodatku nie wszyscy ludzie nas posłuchają (demokracja się to nazywa). Co nie zmienia faktu, że ryzyko trzeba podjąć.
Uzupełnienie:
Miałam już nic nie dodawać do powyższego, ale nie mogłam się powstrzymać, po wysłuchaniu wywiadu z prof. Turskim w TOK FM pod tytułem „Zawód wróżbita?”. Pan profesor fizyk Turski, czyli jelita intelektualna kraju, zaprezentował w rozmowie tej: duży brak logiki, braki w argumentacji, arogancję, kłótliwość oraz popisał się paroma bzdurami. Co ciekawsze, dał do zrozumienia, dlaczego właściwie omawiany list-protest powstał. Otóż dlatego, że naukowców nikt nie lubi, nikt nie ceni i nikt nie pada przed nimi na kolana. W sumie, po tym wywiadzie, to mnie akurat nie dziwi :-) . A tak serio mówiąc, to na miejscu oburzonych polskich naukowców uważałabym, że może nie powagę Rzeczpospolitej, ale na pewno powagę nauki w Rzeczpospolitej narusza miejsce polskich uniwersytetów w światowych rankingach oraz liczba cytowań polskich naukowców wraz z ich liczbą publikacji w czasopismach z wysokim IF. I tym bym się martwiła, a nie faktem, że ktoś umieścił lekarza na tej samej liście zawodów, co astrologa.