czepiam się, okołofeminizmowo

Aktor też człowiek, nawet mężczyzna

Do napisania dzisiejszej notki zainspirował mnie nienajnowszy już wpis Pawiana oraz dyskusja, która sie pod nim pojawiła. Poszło o Żebrowskiego i jego wypowiedź, jak to on sam w domu nie sprząta, bo od tego ma narzeczoną. Fakt, że chyba tak dokładnie nie powiedział, ale nie powiedział też o płaceniu sprzątaczkom, w sumie można więc chyba założyć, że miał na myśli: facet jest od zarabiania pieniędzy, a kobieta od prowadzenia domu.

Za Żebrowskim nie przepadam specjalnie, nie uważam go za nadzwyczajnego aktora, nie będę go więc koniecznie bronić własną piersią, ale popolemizowac trochę z tym, co zostało o jego wypowiedzi powiedziane, mam ochotę.

Postulaty feministyczne, i zdroworozsądkowe jednocześnie, są słuszne w tym wypadku – lepiej jest pracować i samej zarabiać, czyli mieć własne pieniadze, niż liczyć na kogoś innego. Dotyczy to zresztą i kobiet i mężczyzn. Fakt, że sytuacja (w Polsce na przykład) jest taka, że i do pozostania w domu zachęca się raczej kobiety, i są one, w związku z tym, na gorszej pozycji, jeśli panu się, powiedzmy, odwidzi i znajdzie sobie jakąś Isabel na przykład. Sadzę, że o to właśnie chodzi krytykującym Żebrowskiego. Że jeśli mamy dwie osoby, żyjące razem, z których jedna ma pieniądze i zawód, a druga nie, to ta druga jest w zdecydowanie gorszej sytuacji w przypadku rozstania, czy śmierci tej pierwszej. W kulturze patriarchalnej jest tak, że tą drugą jest kobieta. Tyle, że tak nie musi być. Można się jakoś umówić, że ta pierwsza osoba jakoś zabezpiecza tę drugą, zauważając jej wkład w związek (np. przez prowadzenie domu czy wychowywanie dzieci). Żebrowski nie mówi o tym ewentualnym zabezpieczaniu, to prawda, ale w końcu jego wypowiedź znana jest z Plotka czy innego Pudelka, może więc miał coś takiego na myśli, ale nie miał ochoty detalicznie spowiadać się ze w swoich planów życiowych.

Jeśli więc obie strony zgodzą sie na układ: jedno zarabia, drugie prowadzi dom? I to drugie też odkłada jakieś pieniądze (‘wypłacane’ na przykład przez to pierwsze) na przyszłość? Nic złego w czymś takim nie widzę, pod warunkiem, że jest to przemyślana, świadoma decyzja tej konkretnej pary. Dlatego też nie widzę nic specjalnie złego w wypowiedzi Żebrowskiego. No, poza tym, że może byłoby miło, gdyby to jego narzeczona, a nie on sam, opowiadała o takich planach. Ale kto chciałby rozmawiać z jakąś tam narzeczoną, jak ma Żebrowskiego, nieprawdaż ;-) ?

Nie sposób nie zauważyć, że osoby krytykujące aktora jednocześnie z lekceważeniem mówią o potencjalnych głupich gąskach, które o niczym innym nie marzą, tylko o praniu skarpetek gwiazdora. Może i takie są. Może i ta narzeczona też jest taka. Ale w końcu, czy feminizm nie mówi o wolności wyboru? Czy nie jest tak, że głosi, iż kobiety są równe (albo może, że powinny być równe) mężczyznom właśnie w wyborach życiowych? Jeśli jakaś pani odnajduje swe powołanie w praniu skarpetek dziesięciorga dzieci (i stać ja na to w każdym znaczeniu tego słowa), to chyba nie feministki powinny rzucać się na nią z zębami. Powinny najwyżej uświadomić ją, i rzesze innych, jakie mogą być konsekwencje takiego wyboru. A potencjalna delikwentka jest dorosła, decyzję więc podejmie sama i ewentualne nawarzone piwo tez sama wypije.

Poza tym, widzę też pewną niekonsekwencję. Wiele jest osób, które także przyznają, że chciałyby wracać do wysprzątanego domu i ciepłego obiadu na stole. Mówią o tym nawet panie: o ja też chciałabym mieć żonę, niepracującą, co to o wszystko w domu zadba. Fajnie by było, nie? Dlaczego więc odmawiamy takich poglądów Żebrowskiemu? I podkreślam, mówią o żonie – czyli nawet krytykując tę całą sytuację, użalając się nad sytuacją kobiet, ale i zazdroszcząc Żebrowskiemu, same kobiety utrwalają poniekąd stereotyp kury domowej.

Jest jeszcze jedna kwestia – atrakcyjności partnera, który nie pracuje. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż przestał być dla mnie atrakcyjny, gdyby został wyłącznie gospodyniem domowym. Ale ludzi są różni. Chociaż zdaje się, że oprócz panów, który porzucają nieatrakcyjne kury domowe dla fascynujących szefowych firm, istnieją też tacy, którzy postępują odwrotnie. I zapewne w obu przypadkach przyczyny rozstań bywają złożone.

I już ostatnia rzecz – bawi mnie pewien stosunek do aktorów, charakterystyczny dla Polski (może też jest tak w innych krajach, ale w Polsce widać to całkiem wyraźnie): przekonanie, że aktor to nie zawód, który wykonuje się najlepiej, jak można, ale jakaś misja i powołanie. Że aktor, dzięki graniu jakichś uduchowionych postaci, sam jest bardziej uduchowiony, niż przeciętny widz. Niektórzy zdecydowanie za bardzo utożsamiają aktorów z ich rolami. Potem ludzie przychodzą do Foremniak i proszą: pani doktor Zosiu, coś tam mnie boli, może pani cos poradzi. Albo z jakimś dziwacznym szacunkiem traktują aktora, który zagrał papieża. A aktorzy boja się zagrać jakiś czarny charakter. Za to wymaga się od nich więcej. Bo to artysta. A to przecież tylko aktor, odtwórca, narzędzie wizji reżysera. Oczywiście, są aktorzy, którzy są naprawdę artystami, inteligentnymi współtwórcami swoich ról. Widać, że ich role skłaniają ich do jakichś przemyśleń, refleksji, zmian w zachowaniu. Ale nie sądzę, że wszyscy są tacy. Dlatego nieco mądrzejszych wypowiedzi wymagałabym już raczej od, powiedzmy, muzyka, który ma jednak jedną artystyczną nóżkę bardziej, niż aktor. Choć Markowski akurat nie jest tu dobrym przykładem (pominąwszy już to, że jego teksty były o wiele bardziej chamskie, niż ten Żebrowskiego), bo sam chyba nie pisał i nie pisze, przynajmniej w większości, swoich tekstów. Czyli też jest czymś w rodzaju aktora-odtwórcy, tyle że śpiewa, a nie gra.

A w Stanach to też ludzie mają dość dziwne podejście do różnego rodzaju gwiazd artystycznych. Wynika to jednak, moim zdaniem, z czegoś innego, niż w Polsce. O tym jednak innym razem.