Nie ma to jak czas spędzony w dobrym towarzystwie. Oprócz gadania o takich różnych małych żyjątkach, teoretycznie niebezpiecznych, ale kto by tam w to wszystko wierzył (widział ktoś kiedyś bakterię? ;-) ), rozmawialiśmy też o naszych ukochanych politykach polskich i o wspaniałym stanie nauki w pięknym kraju nad Wisłą. Odwiedziliśmy także amerykańskich Indian w ich muzeum – to miejsce ma to ‚coś’, dzięki czemu za każdym razem odkrywa się w nim rzeczy nowe i ciekawe, rzeczy, których, można przysiąc, wcześniej tam nie było. Przynajmniej ja tak mam. Albo po prostu muzeum jest dla mnie za duże :-) .
Tym razem zauroczyło mnie jakże swojsko brzmiące imię rzecznika i aktywisty ludu Ka’apor,
oraz złote drobiazgi i czaszki.