okołoreligijnie, wkurza mnie

Dość gier tych!

Ja, jak Codringher, pochlebiam sobie czasem, że z reguły wszystko rozumiem, ale potem widzę takie coś:

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,6512608,Ojciec_Wojciech_Giertych__klonowanie_ludzi__obrzydliwym.html

i cokolwiek przestaje mi się to mieścić w głowie.

Owszem, jestem w stanie zrozumieć, że duchowny podziela zdanie Kościoła na temat klonowania i zapłodnienia in vitro. Rozumiem też, że sam nie za bardzo kuma, o co w tym wszystkim chodzi i wrzuca do jednego worka, co mu tylko przyjdzie do głowy, łącznie z jakimiś słabymi scenariuszami marnych filmów science-fiction. Przy okazji myślę też, że u ludzi, którzy decydują się na dzieci i mają je akurat bez medycznego wspomagania, dzieci te są właśnie owocem potrzeby i chęci posiadania (dzieci w tym wypadku) własnych rodziców. Czyżbyśmy więc, a przynajmniej niektórzy z nas, byli niewolnikami swych autorów?

Rozumiem też, że grzechem z punktu widzenia Kościoła jest na przykład cudzołóstwo. Ale stawiać je obok gwałtu? I mówić w dodatku, że […] forma udziału rodziców w tym przekazywaniu życia jest naganna […]. Rodziców? Obojga? Ta gwałcona też postępowała nagannie? Czyżby dlatego, że słabo się broniła, więc tak naprawdę sama chciała, dziwka jedna?

Właśnie taki brak empatii nie mieści mi się w głowie.

czepiam się, moja Ameryka i inne kraje, okołonaukowo

Schabowy z grypą w sosie panikarskim

Trudno mi się jakoś przejąć doniesieniami na temat świńskiej grypy w Stanach. Może myślałabym inaczej, mieszkając w Kalifornii czy Teksasie na przykład? Nie wiem, tym bardziej, że CDC potwierdziło, że ósemka studentów z Nowego Jorku też jest zakażona tym samym wirusem, który stwierdzono w Meksyku i w paru innych miejscach w USA. W tej chwili pisze się o 20 amerykańskich przypadkach, wirus więc z wolna lezie sobie coraz dalej i dalej. Kiedyś dotrze więc i do nas.

Panikowanie jednak nie bardzo mi pasuje. Oczywiście, dziennikarze muszą straszyć, bo dzięki temu gazety im się sprzedają. Poza tym, może dzięki temu straszeniu ktoś na przykład pójdzie z objawami grypy do lekarza, zamiast do pracy, gdzie zakazi kolejnych siedemnastu współpracowników. Albo nauczy się, czym różni się grypa od zakażeń niby-grypowych. Albo zacznie się szczepić od przyszłego roku.

Widać, że przynajmniej na początku pisano o tej grypie co komu ślina na klawiaturę przyniosła – po to, żeby koniecznie pogłębić dramatyzm sytuacji. Na przykład, że wirus świńskiej grypy to ten sam wirus, który spowodował epidemię hiszpanki. Tu H1N1, tam H1N1, kto by się nad tym skupiał – swoją drogą wirusolodzy mogliby pomyśleć o jakimś sensowniejszym nazewnictwie. Pisano też, że amantadyna i rymantadyna nie są skuteczne, natomiast zaledwie wygląda na to, że nowe leki są OK – jakby nie było najważniejsze, że leki działają, i to te dobre w dodatku. Informowano, jakaż to panika panuje w Nowym Jorku, zanim oczywiście CDC potwierdziło cokolwiek; jak to odkaża się tę uczelnię, której studenci spędzali spring break w Cancun – co nie przeszkodziło tej samej uczelni zorganizować wielkiego balu absolwentów w tym samym czasie.

Mam wrażenie, że teraz jest już lepiej. Wiadomości, owszem, są, ale bardziej wyważone. Kładzie się nacisk na to, jak się ustrzec zachorowania. Uspokaja się, że rząd wie, co robi :-) , oraz że przypadki amerykańskiej grypy są łagodne w swoim przebiegu. Co też, nawiasem mówiąc, jakoś nie trzyma się czegokolwiek – dlaczego ten sam wirus powoduje inne objawy po przekroczeniu granicy? Inne odżywienie pacjentów, inna odporność, inny dostęp do leków? A może rzeczywiście panika wzięła się stąd, że początkowo nie liczono przypadków łagodniejszych postaci grypy, więc sumaryczna liczba chorych się zmniejszyła, więc i śmiertelność zrobiła się większa? Nikt na razie nie wie. Agent Mulder mógłby pozastanawiać się w tym momencie, cóż takiego chce ukryć przed społeczeństwem rząd amerykański, że aż stosuje grypę (którą sam to społeczeństwo zaraził, rzecz jasna) jako kamuflaż.

Po pierwsze więc mało tych zakażeń, po drugie jakoś się nie trzymają kupy, a po trzecie – ta pogoda! W okolicach DC jest w tej chwili lato i dziki upał – 36 stopni C. W nocy o północy było 27. Jak w takich warunkach martwić się grypą?

Przy okazji rozśmieszyła mnie wiadomość, że polskie Ministerstwo Zdrowia jest przygotowane na pojawienie się wirusa w Polsce. […] Jesteśmy przygotowani na ewentualność przywiezienia do kraju wirusa meksykańskiej grypy przez osobę przyjeżdżającą do Polski […]. Hy, hy, hy. Może na jedną osobę tak. Można ją zamknąć w tej kwarantannie, co to była na Okęciu parę lat temu, kiedy było głośno o SARS. Ile tam było łóżek – jedno, dwa? Co stanie się jednak w wypadku, kiedy pojawi się takich osób dziesięć, sto, więcej? Ile pieniędzy przeznaczył rząd polski na mobilizację odpowiednych służb medycznych? Nie zapomnę, jak właśnie przy okazji wspomnianej epidemii SARS, również słyszeliśmy zapewnienia, że jesteśmy przygotowani na ewentualność.  A kilka dni później, na jednej z konferencji naukowych poświęconych problemowi, wystąpił miły pan doktor, który zawiadomił nas wszystkich, że naprawdę  nie musimy się obawiać – instytuty odpowiedzialne za ewentualną walkę z epidemią dysponują kolosalną kwotą, jeśli dobrze pamiętam, około ośmiu tysięcy złotych polskich, przeznaczoną na tę walkę. Osiem tysięcy. Co za to można kupić – waciki, pardon – maseczki? I coś mi mówi, że obecna mobilizacja w Polsce wygląda tak samo. Z przyjemnością odszczekałabym jednak, gdybym się myliła.

A czytając o wystąpieniu pani Kopacz stwierdziłam, że wyważone informacje to tylko w Stanach. Gazeta.pl straszy świńską grypą już w Europie, mimo, że niczego nie udowodniono. Co zresztą artykuł przyznaje, ale tytuł trzeba dać chwytliwy i przerażający, naturalnie. I jeszcze: […] Doktor Keiji Fukuda ze Światowej Organizacji Zdrowia powiedział, że jest całkiem możliwe, że wirus będzie mutował do bardziej niebezpiecznego szczepu. Przedstawiciel WHO podkreślił, że kiedy wirus będzie ewoluował, stanie się jeszcze bardziej niebezpieczny.[…] Coś takiego! Wirus będzie się zmieniał i stawał bardziej niebezpieczny, a więc po zmianie będzie bardziej niebezpieczny. Niewiarygodne.

A może jednak, zamiast się nabijać, powinnam zacząć się bać? Kupić sobie przynajmniej gustowną maseczkę. I wydębić pozwolenie od lekarza na jej noszenie, bo, jak wiadomo, noszenie publiczne takich maseczek jest poważnym przestępstwem w stanie Virginia. I może uda mi się wtedy uniknąć zakażenia. Jakoś. Jeśli natomiast moja nieobecność na tym blogu zacznie się przedłużać – cóż, wiadomo, co trzeba będzie zrobić: usypać kurhanik i zasadzić na nim orchidee.

czepiam się, czytanki, śmieszne

Być kobietą (ale jaką?), czyli tęsknoty męskiej duszy

Więc umarłam dzisiaj ze śmiechu. Wiem, nie powinnam zaczynać od „więc„, ale te książki i ich recenzje są takie cudne :-) .

Najpierw o kobietach:

[…] Kobieta od zarania dziejów ma tworzyć ognisko domowe. Trudno w dzisiejszych „pomylonych” czasach wymagać od mężczyzny, by umiał stworzyć taką atmosferę domową jaką naturalnie, czasem bezwiednie, tworzy kobieta.[…]

Skoro kobieta bezwiednie, to od mężczyzny rzeczywiście trudno wymagać.

[…] Kobieta ze swej natury powinna wpływać na otoczenie swoją postawą, dobrocią, miłością… Kobiecie nie przystoi agresywność czy kłótliwość.[…]

W ogóle nie wiem skąd przypuszczenie, że kobiety bywają agresywne? Może tylko wtedy, kiedy czytają takie bzdety?

[…] Kobieta nie rządzi, lecz panuje (jak mawia się o angielskiej królowej). Gdy kobieta zaczyna gonić mężczyznę w „równouprawnieniu” (to takie brzydkie słowo, że musi byc w cudzysłowie), wtedy gubi to, co posiada najpiękniejszego

… i cóż, i cóż to takiego jest?

 – swoją kobiecość.[…] Proste jak kółko z drutu.

 […] Kiedy tymczasem kobiety obdarzone są przez Stwórcę łaskami nie danymi mężczyznom, m.in. łaska macierzyństwa.[…]

A tymczasem mężczyźni łaską ojcostwa.

[…] W świecie zauważamy elementy żeńskie oraz męskie, jak chociażby:

zaczynam się rumienić, zastanawiając się, jakież to elementy męskie widzę w świecie, ale chodzi o

nazwy miast. […] Że też nie przyszło mi to do głowy.

[…] Morze kojarzyć się będzie z kobietą, a góry z mężczyzną.[…]

Bo, jak wiadomo, jest ta góra i ta mężczyzna. Oraz to morze i …. ta kobieta, co chyba nie morze (może)… eee, chyba się zgubiłam.

[…] Podobnie w życiu (podobnie do czego?) – mężczyznę trzeba zdobywać niejako „wspinając się”, a kobietę – będąc przy niej. […]

No, teraz to już się zdecydowanie rumienię. Wspinając się na palcach…

[…] Chłopak szuka w dziewczynie prawdy w sposób intelektualny – poszukując dowodów jej miłości. W płci pięknej pociąga go dobroć. Z kolei kobieta ma intuicję, dzięki której potrafi zawierzyć temu, co czuje. […]

Bardzo nowatorskie podejście do „dowodu miłości”. Oraz do tego, co pociąga i co to jest intuicja. Człowiek się całe życie uczy.

[…] Dlaczego kobiety w Kościele są „zmęczone”? Dlaczego po cichu marzysz o przeżyciu czegoś wzniosłego, przygody romansu? Z dala od codziennej rutyny i pracy od rana do wieczora. Pracy, za którą nie jesteś doceniana i nikt Ci nie dziękuje. Przecież Bóg nie powołał kobiety do tego, aby była zmęczona, ale powołał je do miłości. […]

No przecież.

[…] Dlaczego tak wiele kobiet ucieka w romans z serialami albo pracą zamiast romansować z Bogiem? […]
[… ] Z kim powinna nieustannie romansować kobieta? […]
[…]„W jaki sposób Boża kobieta mogłaby rzeczywiście być pewna siebie, bulwersująca i piękna, nie robiąc jednak z siebie wściekłej feministki albo niebezpiecznej, wymagającej uwagi i budzącej emocje bezwstydnicy.”[…]
[…] Współczesny model kobiecego piękna zamyka się w ciągu „magicznych” liczb 90, 60, 90. Co w takim razie z kobietami, które nie mieszczą się w tym kryterium? Czy one jeszcze mają po co żyć? A może jedyną sensowną rzeczą, jaką mogą ze sobą zrobić, to zaangażować się w walkę w obronie praw kurczaków, bądź zapisać się do ruchu feministycznego.[…]

No faktycznie, co ja biedna zrobię, po co mam żyć? Jedyne, co mi pozostało, to zapisać się do ruchu feministycznego i zostać wściekłą feministką.
I te ogarnienia. Kocham żołnierza, który rozpierzchł się po polach, ale kobieta powinna, kobieta jest – wszystkie mają tak samo?

[…] Każda dziewczynka zadaje podstawowe pytanie: „Czy jestem śliczna? Czy się mną cieszysz?”.[…]

To przestało być zabawne…

[…] W części omawiającej miejsce kobiety w małżeństwie (akceptacja siebie jako żony) autorka stawia nacisk na fakt, by w tej nowej sytuacji żona pamiętała, iż najważniejszą osobą na świecie od momentu ślubu jest dla niej jej mąż. Nie rodzice, nie dzieci, ale mąż! Jest to ważne zwłaszcza wtedy, gdy pojawia się dziecko, a szczególnie pierwsze.[…]

Bo kolejne, to już eee tam…

[…] W tym kontekście dotyka jednego elementu, istniejącego we współczesnym świecie, a mianowicie dylematu: macierzyństwo czy praca zawodowa. Autorka dzieli się swoimi przekonaniami na ten temat (jakie jest najważniejsze i najpiękniejsze zadanie życiowe kobiety),wypracowanymi przez własne doświadczenie (ponad 10 lat czekali razem z mężem na poczęcie pierwszego dziecka). Tym mocniejszym jawi się więc ten głos, pewny co do tego, iż najważniejszym zadaniem kobiety jest macierzyństwo.[…]

I dlaczego Lenin?

 

O mężczyznach też będzie:

[…] Choć dla wielu osób jest to trudne do przyjęcia, najbardziej typową potrzebą „słabej płci” jest potrzeba czucia się bezpieczną.[…]

Znowu- ekspert wie, co czują wszystkie kobiety.

[…] Fundamentalnym pragnieniem mężczyzny jest z kolei: otrzymywać czułość i oznaki pełnego przywiązania ze strony kobiety. […]

Najpierw wspinanie się, teraz bondage. Coraz ciekawiej się robi…

[…]Mężczyzna, mąż […] chce sprostać zadaniu bycia głową rodziny. Jego przedłużeniem własnej osobowości jest praca, co kobieta powinna doceniać i akceptować. […]

O przedłużaniu to ostatnio dostaję takie dziwne maile…

Ale myślę, że kobiety rzeczywiście mogą to docenić. To przedłużanie znaczy.

[…] Czy mężczyzna chrześcijanin powinien być spokojnym i miłym facetem, który co tydzień chodzi do kościoła? Nie przeklina, nie pije, jest posłuszny żonie… Czy taką rolę w życiu przewidział dla mężczyzn Bóg?[…]

Nie, no skąd? W żadnym wypadku.

[…] Wydaje się, że ludzie zapomnieli, że Bóg to nie tylko kochający Ojciec, ale także „zapalczywy w gniewie” wojownik. Ten, który zatopił wojska faraona i ten który zniszczył deszczem siarki i ognia Sodomę i Gomorę Ten, który utopił wszystkich ludzi na ziemi, pozostawiając tylko Noego i jego rodzinę.[…]

To jest pomysł na życie! Czyż nie klawe wzorce postępowania daje mężczyznom religia?

[…] Jezus to nie tylko ”baranek na rzeź prowadzony”, ale też ten, który powywracał stoły kupców w świątyni. Zrobił to używając siły i nie przebierając w słowach. […]

Niech siła będzie z tobą. Nie przebierając.

[…] Kościół i Bóg oferują mężczyźnie coś podobnego, możliwość przeżycia przygody, w której będzie mógł potwierdzić swoją wartość, siłę. Bo to z braku prawdziwych mężczyzn świat dziś staje na głowie.[…]

No, nie mówiłam, że klawe wzorce? I możliwość przygody. Bo inaczej staje. Świat na głowie.

[… ] a kiedy się żenią, zrzucają największe obowiązki na swoje żony, bo nie potrafią być głową rodziny. Paradoksalnie dużą „zasługę” w takim stan rzeczy mają same kobiety przez swoje… ale o tym przeczytasz w książce.[…]

Zrzucają obowiązki, bo robią tak, jak ich nauczono – nie będą przecież miłymi, spokojnymi facetami. Poza tym, to i tak wina kobiet.

 […] Wizja mężczyzny, którą przedstawia autor książki „Dzikie serce” John Edlegre, to wizja wojownika szukającego wyzwań, w których mógłby się sprawdzić. Mężczyzny, który chce stoczyć bitwy (który z chłopców nie marzy o zwycięstwie w podwórkowej szarpaninie…),[…]

no który?

[…] pragnącego przygody (o tym nie trzeba przekonywać) i chcącego uratować „księżniczkę” z nieszczęścia. […]

Księżniczka w nieszczęściu to nie ta wściekła feministka, 120, 120, 120? Nie? A już miałam nadzieję… :-(

[…] Dlaczego kobieta nie jest w stanie wychować syna na mężczyznę?[…]

Samotne matki synków – przepadło, możecie się nie starać, i tak się nie uda.

[…] Czego tak naprawdę szuka mężczyzna, który poświęca się bez reszty pracy albo ma kochankę?[…]

Zaczęłam zastanawiać się, czego tak naprawdę szuka mężczyzna w kochance. Dobrze mi szło, szczególnie po tych wszystkich wspinaniach się i przywiązywaniach, ale mąż zaczął domagać się przygody, w której mógłby potwierdzić swoją wartość. Uległam więc, w końcu mąż jest najważniejszy.

[…] Jakie wyłącznie męskie cechy są najbardziej potrzebne w dzisiejszym świecie?[…]

Ciekawość – jakież to są te wyłącznie męskie cechy? Mąż mój, po potwierdzeniu swej wartości, natychmiast odpowiedział rzucając krótkie słowo zakończone na literę j, ale to dlatego, że on nie czerpie z dobrych wzorców.

[…] W jaki sposób już w szkole próbuje się uśpić nasze męskie instynkty, których potrzebujemy, aby być mężczyznami, mężami i ojcami?[…]

Pewnie próbując powstrzymywać nas przed podwórkowymi szarpaninami. A one są tak niezbędnym treningiem, aby zostać mężem i ojcem.

[…] Książka powstała z myślą o tych, którzy pragną przezwyciężyć swój homoseksualizm, ale przekazuje także wiele prawd ogólnych dotyczących akceptacji i rozwoju męskiej tożsamości. Autor proponuje nam przejście przez kolejne etapy rozwojowe dorastania do męskości, bez dróg na skróty. Jeżeli nie uczyniliśmy tego, będąc chłopcami, musimy zrobić to w wieku dojrzałym. […]

Nic to, jak mawiał pan Michał.

[…] Czym zatem jest homoseksualizm? Według autora jest on pewnym istotnym brakiem (tzw. „pustka płci”), rodzajem emocjonalnej niedojrzałości. Osoby borykające się z tym problem w którymś momencie swojego życia, jeszcze w okresie adolescencji, zrezygnowały z uczestnictwa w świecie dojrzałych mężczyzn i w głębi duszy pozostały małymi chłopcami. Nie dorośli po prostu do bycia mężczyzną. Następnie ich zachwiana tożsamość połączona z poczuciem niespełnienia przerodziła się w obsesyjną potrzebę męskości, a ta z kolei uległa erotyzacji. Teraz muszą wyruszyć niejako w drogę powrotną i na nowo wywalczyć sobie wewnętrzną spójność i dojrzałość.[…]

Wszystko jasne. Panowie homoseksualiści – brać się do roboty! Dojrzewać, dorastać, odchwiewać tożsamość, pozbywać się erotycznej potrzeby męskości, wyruszać i wywalczyć sobie. I już. 

A panie lesbijki? Też nie dorosły do bycia mężczyzną?

(Cytaty pochodzą z notek o i recenzji następujących książek: Kobieta boska tajemnica o. Joachima Badeni i Judyty Syrek, Urzekająca. Odkrywanie tajemnicy kobiecej duszy Johna Eldredge’a i Stasi Eldredge, O kobiecości Jadwigi Pulikowskiej, Sztuka bycia razem Cecila G. Osborne’a, Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy Johna Eldredge’a oraz Podróż ku pełni męskości Alana Medingera, zamieszczonych na tej stronie.)

coś dobrego, moja Ameryka i inne kraje

„The Courageous Heart of Irena Sendler”

http://online.wsj.com/article/SB123991537451426695.html

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,6513935,Film_o_Sendlerowej_i_skrajnie_rozne_recenzje.html

http://www.nytimes.com/2009/04/18/arts/television/18hear.html

Mnie film się podobał właśnie dlatego, że był taki oszczędny. Nie było w nim akcji w stylu Jamesa Bonda, a raczej bardzo chłodno wyliczone trudne zadanie i ciężka praca. Nie sądzę też, że ktoś serio mógłby odnieść wrażenie, że przechytrzenie okupanta nie było niczym szczególnym. Owszem, jest świetna scena, w której Irena Sendler zupełnie jawnie wyprowadza pierwszą dziewczynkę z getta i zaczepia je obie jakiś wysoki oficer niemiecki. Scena ta pokazuje jednak przede wszystkim niewiarygodne opanowanie i zimną krew Sendler. A że robienie tego wszystkiego pod okiem Niemców nie było zupełnie takim no biggie, pokazują wstrząsające, nie tylko przez swoje okrucieństwo, ale i przez stonowany przekaz, sceny katowania Ireny przez Gestapo.

Znakomita jest Anna Paquin, wyciszona, grająca bardzo subtelnymi środkami. Wygląda to prawdziwie, taka, wydaje się, musiała być Irena Sendler – zdeterminowana, przekonana, że nic innego nie można zrobić w zaistniałej sytuacji (w rozmowie z matką cytuje swego ojca, który mówił: kiedy widzisz tonącego człowieka, rzucasz mu się na pomoc, nawet jeśli nie umiesz pływać), nieludzko odważna, współczująca, a jednocześnie nie czułostkowa – przekonana, jak sądzę, że użalanie się nad żydowskimi matkami nie przyniesie niczego dobrego, natomiast konkretne, zahaczające czasem nawet o niezbędny chłód, postępowanie będzie prawdziwą pomocą.

Świetnie grają Marcia Gay Harden, piękna Michelle Dockery, Fiona Glascott, Maja Ostaszewska i Danuta Stenka (miło zobaczyć polskie aktorki w tym filmie), Scott Handy – to są czasem tylko nieduże role, ale prawdziwe perełki. Nie podobał mi się natomiast Goran Visnjic, który chyba na zawsze zostanie dla mnie doktorem Kovacem, a także Krzysztof Pieczyński – kiedy słyszę jego akcent, natychmiast widzę Lukasza w Chain Reaction (to jednak chyba mój problem, a nie Pieczyńskiego).

Skandalem wydaje mi się, że Telewizja Polska wycofała się z koprodukcji i że nawet nie powstanie mini-serial telewizyjny. Biorąc jednak pod uwagę, kto tam jest u władzy… nie dziwię się. Cudownie byłoby także, gdyby film o Irenie Sendler powstał przed Listą Schindlera i Pianistą, wówczas może wzbudziłby większe zainteresowanie u międzynarodowej publiczności. I gdyby był bardziej polski, może przeciętny widz amerykański dowiedziałby się więcej o czymś takim jak Żegota, albo o tym, że przy całych zasługach Oskara Schindlera, porównywanie Sendler do niego jest mocno nietrafione – wystarczy wyobrazić sobie, czym ona ryzykowała, a czym on, i jakimi środkami oboje dysponowali. Amerykańscy twórcy nie byli, siłą rzeczy, zainteresowani takimi szczegółami, co nie zmienia faktu, że film nakręcili całkiem niezły.

Myślę sobie jednak – może to dobrze, że film jest amerykański, a nie polski? Może dzięki temu widać w nim cudowne dziewczyny – nieprawdopodobnie odważne, inteligentne, chłodno myślące, nie poddające się zbędnym emocjom, rewelacyjne organizacyjnie, nie sypiące nawet pod wpływem tortur. Taka jest grupa współpracownic Ireny Sendler. Potem, owszem, dołączają do nich mężczyźni, też bardzo dzielni, Żegota i tak dalej, ale na początku są tylko te niesamowite dwudziestoletnie, a może i młodsze, kobiety, które robią coś niebywałego. Ci, którzy na forum chciażby Gazety dowodzą, posiłkując się socjobiologicznym bełkotem oraz bełkotem per se, że kobiety są nieskłonne do ryzyka, strachliwe oraz nie umieją się zorganizować – powinni obejrzeć „The Courageous Heart of Irena Sendler”.

I poważnie się obawiam, że gdyby film powstał w Polsce, Irena pokazana zostałaby tylko na początku – pytając zresztą nieśmiało ojca/brata/narzeczonego/księdza, co ona ma tak naprawdę robić – po czym za prawdziwą robotę wzięliby się mężczyźni, pod sztandarem „Kobiety, nie przeszkadzajcie nam, mu tu pomagamy żydowskim dzieciom”. A dzięki sentymentalnym i patrzącym bez uprzedzeń Amerykanom film podsumowuje sama Irena Sendler, z wywiadu przeprowadzonego w 2005 roku. I oddaje hołd kobietom-matkom. Matkom żydowskim, które przekazywały jej swoje dzieci, bo to był dla tych dzieci jedyny ratunek. I matkom polskim, które te dzieci przyjmowały i wychowywały jak swoje. Wzruszyłam się  w tym momencie. Rzadko zdarza się w kinematografii, że nieprawdopodobna kobieca odwaga, wręcz zaparcie się siebie, zostaje uhonorowane w tak piękny sposób.

czepiam się, moja Ameryka, okołoreligijnie

Cios (z półobrotu?) Mela Gibsona

Przeczytałam ostatnio „fascynujące” informacje o rozwodzie Mela Gibsona. Fascynujące piszę w bardzo dużym cudzysłowie, bo Mel Gibson ani mnie grzębi ani zieje, a w dodatku w rankingu „najbardziej seksowny aktor” plasuje się u mnie na miejscu dalej niż ostatnim, razem zresztą, tak na marginesie, z innymi łamaczami kobiecych serc, Seanem Connery i Harrisonem Fordem. Jest to grupa aktorów, których stanowczo kijem bym nie dotknęła, nawet długim. A ponieważ zwykłam tak utylitarnie podchodzić do gwiazd rozmaitych, aktorów i innych takich, że nie czytam o tych, na których nie zawiesiłabym oka, nie chciało mi się szukać w różnych serwisach informacji o Gibsonie, poprzestałam tylko na artykuliku w Rzeczpospolitej.

[…] To wielki cios dla wartości rodzinnych – mówią działacze religijni […]

Słabe widać musiały być te wartości rodzinne, skoro rozwód jednego aktora zadał im aż taki cios. No, ale skoro w USA były tylko trzy gwiazdy (trzy, zanim Mel się zbiesił), które pozostawały […] wierne zasadom chrześcijańskim […] (jakimkolwiek?) to cios był chyba rzeczywiście imponujący (z półobrotu?). Ciekawa jestem swoją drogą, czy Mel odczuwa teraz schadenfreude i cieszy się: ale im zadałem bobu (to musi być irytujące, takie bycie żywą ikoną czegokolwiek)? I czy ma na myśli obrońców wartości rodzinnych czy raczej Stephena Baldwina i Chucka Norrisa?

[…] Zapowiada się zacięta walka nie tylko o szacowaną na 900 milionów dolarów fortunę Mela, ale również o prawo do opieki nad dziesięcioletnim Tomem, najmłodszym dzieckiem pary. […]
Robyn […] postanowiła się zemścić, odbierając mu połowę fortuny.[…]

Zemścić? No chyba nie leżała do góry brzuchem przez lata małżeństwa, tylko jakiś wkład miała w te 900 milionów? Pewnie nie pracowała zawodowo, ale wychowywała siedmioro dzieci, prowadziła dom i była oparciem, a nawet skałą gibraltarską dla męża. Nie wiem, jakie dokładnie jest prawo federalne, czy może raczej kalifornijskie stanowe w tym wypadku, ale takiej żonie coś się jednak należy po latach współ-budowania związku i majątku tego związku. Nawet jeśli to mąż zarabiał. Nie mówiąc już o tym, że coś się zapewne należy także dzieciom.

[…] Jako tradycyjny katolik przywiązany do rytu trydenckiego często żartował, że jego żona jako anglikanka nie ma szansy na zbawienie. […]

Bardzo brzydki, drogi Melu, powód do żartów. Stanowczo wolę Pomponię Grecynę, która (przynajmniej według Sienkiewicza) całe życie płakała, że nie spotka po śmierci swojego ukochanego Aulusa Plaucjusza, i modliła się o jego nawrócenie. Wydawałoby mi się, że jak się kogoś kocha, to chce się (po cichutku albo otwarcie) dla niego/niej tego, co najlepsze, nawet jak ta druga strona tego najlepszego nie uznaje.
No chyba, że Mela podniecała wizja kar piekielnych, którym będzie poddawana jego żona. Sama jednak, będąc poniekąd w podobnej sytuacji, zdecydowanie wolałabym szanownego mojego męża dręczyć ręcznie, poniewierać, smagać, kłuć    o s o b i ś c i e, a nie pozwalać, żeby go diabli wzięli ;-) .

moja Ameryka i inne kraje, okołoreligijnie, śmieszne

Watykan grozi paluszkiem

Oj, weźmie się wreszcie Watykan za tych wszystkich nieprawdziwych katolików w Stanach, wcale-nie-obrońców-naszej-świętej-wiary. Na pierwszy ogień pójdą zakonnice. W końcu nie ma nic gorszego w Kościele niż „feministki w habitach” :-) .

A potem przyjdzie pora na nieprawomyślne uniwersytety. University of Notre Dame najpierw, a potem może Georgetown University (Medical Insurance Options, Spouse/Legally Domiciled Adult (LDA) :-) ?

czepiam się, moja Ameryka, okołoreligijnie

Ataki na chrześcijaństwo na amerykańskich uczelniach katolickich

Serwis Obecni informuje mnie ogniście, iż: […] W Stanach Zjednoczonych dochodzi do ataków na chrześcijaństwo w obrębie uczelni katolickich […]. O matko, myślę sobie oczekując ze strachem tych ataków, jako, było nie było, chrześcijanka pracująca na amerykańskiej uczelni katolickiej. Okazuje się, że zaatakowana zostałam w sposób niezwykle podstępny – tak podstępny, że aż nieistniejący. Chodzi o to podobno, że na Uniwersytecie Notre Dame rozpoczął się, znowu według serwisu, […] cykl spotkań promujących zachowania homoseksualne […]. Starając się nie zwracać uwagi na oklepany kretynizm konstruktu myślowego o promowaniu zachowań homoseksualnych, czytam o tej oburzającej promocji. Stowarzyszenie Kardynała Newmana, czyli organizacja, której celem jest […] umocnienie tożsamości katolickiej na wyższych uczelniach katolickich w USA […]  grzmi: […] nie można traktować tzw. „tożsamości seksualnej” na równi z różnicami etnicznymi czy rasowymi, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia co do konsekwencji moralnych i zdrowotnych aktywności homoseksualnej. Program spotkań wskazuje, że organizujące je instytucje nie mają zamiaru zapoznawać studentów z nauczaniem Kościoła katolickiego, który stwierdza, że aktywność homoseksualna należy do materii grzechu ciężkiego  […] Znaczy co? Jak wyjaśnimy, to już możemy traktować na równi? Jakże łaskawie.

A co do zapoznawania studentów, to warto, proszę serwisu, zajrzeć na stronę Uniwersytetu, a konkretnie na stronę uniwersyteckiego Core Council for Gay and Lesbian Students. Można tam znaleźć dość dokładny opis stanowiska Kościoła Katolickiego na temat homoseksualizmu, osób tej orientacji oraz zachowań homoseksualnych. Studenci chyba czytać umieją, nic nie stoi więc na przeszkodzie, żeby się zapoznali. 

Nie sądzę jednak, żeby serwisowi Obecni oraz Stowarzyszeniu Kardynała Newmana spodobały się takie wywrotowe opinie tam zamieszczone, jak: […] human beings cannot choose to be either gay or straight because sexual orientation is not chosen but recognized through feelings and perceptions. […] Czarno widzę skuteczność promowania… […] Since homosexuality is neither a disease nor an illness, there is nothing to “cure.” […] […] However, gay, lesbian and bisexual people sometimes seek counseling for help with the coming out process or with strategies to deal with prejudice.[…] […] Homophobia is prejudice based on the belief that lesbian, gay and bisexual people are sinful, immoral, sick, inferior to heterosexuals or incomplete men and women. It is experienced as feelings of fear, discomfort, dislike, hatred or disgust with homosexuality. Like heterosexuals, homosexual people are taught that their orientation is wrong and makes them inferior human beings; many homosexuals internalize this belief so that self acceptance becomes very difficult. Homophobia is taught by misinformation and may be expressed by name-calling, “gay jokes,” and verbal or physical harassment. It has also led to murder. […] Za takie herezje to raczej trzeba zamknąć ten nieszczęsny Uniwersytet.

Bo jednak wstrętne promowanie ma chyba na nim miejsce. […] Solidarity Sunday will be celebrated at the University of Notre Dame at all Masses.[…] Solidarity Sunday is as an annual event each Fall semester that highlights our community’s Spirit of Inclusion for gay, lesbian, and bisexual students, faculty, and staff.  This event has become an important symbolic event for the Notre Dame community. […] Solidarity Sunday, specifically, calls us to reflect on the Church’s teaching that homosexual persons be accepted with respect, compassion, and sensitivity and that every sign of unjust discrimination in their regard be avoided. This event expresses the commitment of Notre Dame to stand with Christ, in community, with all our brothers and sisters.  The goal is to create a campus climate in which all students and faculty feel a part of the Notre Dame family. You can show your support for this event by accepting a prayer card, with attached ribbon, at Mass on Solidarity Sunday. By joining our hearts and voices together in this prayer, and by displaying this ribbon on backpacks, briefcases, and office and dorm doors, we reveal why we call Notre Dame a family. […] No, sodomia i gonorrhoea. Mam nosić wstążeczkę symbolizującą szacunek dla tych…, tych…  Świat się kończy.  […] If we take that call seriously, we all must consider what each of us can do to encourage all members of our community to love themselves and our neighbor, thereby giving and receiving love with all people regardless of sexual orientation.[…]

Średnio zabawna jest informacja o filmie „Prayers for Bobby„. Nieważne, że ktoś tam popełnił samobójstwo; ważne że […] historia jest jaskrawo sprzeczna z faktami […]. Ojejku jej, to naturalnie dyskwalifikuje cały film od razu. […] Bobby był narkomanem i uprawiał prostytucję, a jego matka zaparła się wiary i włączyła się w kampanię propagującą homoseksualizm. […] No i tu sprawa jest prosta: samobójstwo Bobby’ego jest zapewne naturalną konsekwencją jego obleśnego stylu życia, a matka nie mogła przeżywać żadnych zmagań duchowych w takiej sytuacji, bo skąd?

Logiczne aż do bólu. Szkoda, że cudzego. Chrześcijanin powinien jednak chyba wziąć sobie do serca raczej to:  […] We call on all Christians and citizens of good will to confront their own fears about homosexuality and to curb the humor and discrimination that offend homosexual persons. We understand that having a homosexual orientation brings with it enough anxiety, pain and issues related to self-acceptance without society bringing additional prejudicial treatment. […]

(A, i powinnam wspomnieć, że opisywany cykl spotkań promujących zachowania homoseksualne to StaND Against Hate Week 2009.)

moja Ameryka

Obama na GU

Prezydent Obama był dzisiaj gościem na moim Uniwersytecie. Mówił podobno głównie o ekonomii, także o reformie służby zdrowia – piszę podobno, bo niestety nie udało mi się wylosować biletów na jego wykład. A próbowałam :-) . Wystąpienie było tylko dla pracowników i studentów Georgetown University, wszystkich zawiadomiono wczoraj (pewnie ze względów bezpieczeństwa), a losowanie odbywało się online. Oczywiście, po drodze zawalił się cały system, niektórych poinformowano o wygranej, kiedy tej wygranej nie było; teoretycznie całe przemówienie było transmitowane przez Uniwersytet, ale jeszcze przed wizytą dostaliśmy informację, że i to się pewnie zawiesi. USA w pigułce ;-) . Jeśli jednak ktoś sobie życzył, mógł wystąpienie prezydenta obejrzeć na przykład w CNN (a przeczytać o nim można między innymi tutu).

Sam kampus uniwersytecki wyglądał dzisiaj prawie zwyczajnie. Była oczywiście policja, parę zamkniętych uliczek, nie udało nam się jednak zobaczyć snajperów na dachach – może się dobrze chowali :-) . No i nie mogliśmy rano znaleźć miejsca na parkingu, co dobitnie świadczy o tym, po co ludzie przyjeżdżają do pracy :-) .

Obama przemawiał w Healy Hall. Długo.

dscf8373

Przyjechał oczywiście smartem ;-)

dscf8377

Demonstranci antyaborcyjni, pro-choice’owi i inni demonstrowali oczywiście, bo cóż mieli robić innego:

dscf8367

dscf8368

dscf83761

(kolejne zdjęcie jest drastyczne nieco, jeśli ktoś chce je obejrzeć, proszę kliknąć)

A my mieliśmy okazję zobaczyć Obamę przez sekundę, kiedy wyjeżdżał.  Policja przeganiała obserwatorów,

dscf83811

groźnie spoglądał pan agent, składający się głównie ze szczęki i rzęs ;-)

dscf83861

„Jedzie, jedzie!”…

dscf83911

i macha ręką, czego, rzecz jasna, za dobrze nie widać za przyciemnioną szybą.

dscf83931

Wreszcie pojechał i wszyscy leniwie rozeszli się do swoich obowiązków:

dscf83961

dscf84051

coś dobrego, czytanki, moja Ameryka, okołoreligijnie

Moje rozważania wielkopiątkowe

Washington Post informuje dzisiaj, że różne organizacje, stowarzyszenia oraz firmy zaczynają przegrywać swoje krucjaty, opierające się na przekonaniach podobno religijnych, przeciwko civil rights – w tym wypadku przeciwko prawom osób homoseksualnych do robienia tego samego, co heteroseksualiści. Przegrywają głównie finansowo, za odmowę zrobienia zdjęć na uroczystości pary tej samej płci, za odmowę zabiegu medycznego czy porady psychologicznej – uderzenie po kieszeni, jest widać, najlepszą metodą wprowadzenia cywilizowanych zasad rządzących społeczeństwem. Brutalne, ale prawdziwe. A zmiana mentalności przyjdzie później. Albo i nie przyjdzie, ale amerykańskie prawo podchodzi do tego racjonalnie i z lekka cynicznie – nieważne, w co wierzysz sobie w domu. Nie wolno ci jednak postępować wbrew temu prawu, nawet jeśli zachowujesz swoje przekonania. Moim zdaniem, ważniejsze nawet jest to (bo prawa mogą być głupie), że nie wolno ci postępować wbrew ludziom i krzywdzić ich ze względu na swoje przekonania. Twoja wolność kończy się tu, gdzie zaczyna się inny człowiek.

Swoją drogą, czytając takie teksty, zawsze zadaję sobie (krańcowo naiwne, tak, tak) pytanie: a cóż to za religijne przekonania mają ci ludzie, że postępują tak, jak postępują? Oczywiście wiadomo, o jaką głównie religię, czy ewentualnie jakie jej odłamy, chodzi. Pytanie pozostaje. Gdzie jest w chrześcijaństwie miejsce na brak miłości bliźniego? Gdzie jest miejsce na szykanowanie, niechęć, brak szacunku do innego człowieka? Czy my naprawdę jesteśmy wyznawcami tego samego – ja i ci ludzie?

Wspominam sobie moją ostatnią rozmowę z M. M. pracowała u nas dwa lata, teraz odchodzi, przeprowadza się. I myśli z G., swoim facetem, o małżeństwie. Powiedziała mi, że nie wie, w którym stanie wziąć ślub. No bo Kalifornia odpadła jakiś czas temu. Może Vermont? A może jednak DC? Jeszcze okaże się, że będą musieli sporo się najeździć. Oboje zdecydowali, że pobiorą się tylko tam, gdzie także geje i lesbijki mają prawo zalegalizować swoje związki. M. jest katoliczką. A na ślubie będą oczywiście rodziny państwa młodych. Zapytałam ją, co jej rodzice na taki motyw wyboru miejsca zawarcia związku małżeńskiego. Powiedziała mi, że rodzicom nie powie. Oni są tak very catholic, że nie przełknęliby tego.

Very catholic versus katoliczka. Rozum nie jest w stanie tego ogarnąć ;-) .

I oglądam sobie odcinek pewnego ładnego i miłego serialu. Może czasem niezbyt wysokich lotów, czasem z ogromnymi uproszczeniami, jak to seriale mają w zwyczaju. Dzisiejszy odcinek jest jednak inny. Opowiada o miasteczku, w którym właśnie mają być uroczyste obchody upamiętniające Civil Rights Movement, a jako gość honorowy pojawia się Rosa Parks. Patrzę wzruszona na tę niedużą, uśmiechniętą staruszkę, bo Rosa Parks gra samą siebie, i myślę, że wtedy było tak samo. Wtedy, kiedy nie ustąpiła miejsca w autobusie, też przecież postąpiła przeciw religious principle wielu ludzi. Niektórzy nawet takie zasady kultywują do dziś. Trochę jednak to się zmieniło i zmienia. Oczywiście, rasizm istnieje, trzeba być ślepym, żeby tego nie widzieć. Ale poglądy rasistowskie, przynajmniej wśród osób cywilizowanych, których nawet w Stanach nie brakuje :-) , nie są już czymś, czym można się chwalić publicznie.

Dzięki Bogu za poprawność polityczną więc. Mam nadzieję, że chociaż ona, razem z biciem po kieszeniach, zmieni przynajmniej kawałek świata. I również homofobia czy seksizm nie będą czymś, z czego można będzie być dumnym.