Ja, jak Codringher, pochlebiam sobie czasem, że z reguły wszystko rozumiem, ale potem widzę takie coś:
i cokolwiek przestaje mi się to mieścić w głowie.
Owszem, jestem w stanie zrozumieć, że duchowny podziela zdanie Kościoła na temat klonowania i zapłodnienia in vitro. Rozumiem też, że sam nie za bardzo kuma, o co w tym wszystkim chodzi i wrzuca do jednego worka, co mu tylko przyjdzie do głowy, łącznie z jakimiś słabymi scenariuszami marnych filmów science-fiction. Przy okazji myślę też, że u ludzi, którzy decydują się na dzieci i mają je akurat bez medycznego wspomagania, dzieci te są właśnie owocem potrzeby i chęci posiadania (dzieci w tym wypadku) własnych rodziców. Czyżbyśmy więc, a przynajmniej niektórzy z nas, byli niewolnikami swych autorów?
Rozumiem też, że grzechem z punktu widzenia Kościoła jest na przykład cudzołóstwo. Ale stawiać je obok gwałtu? I mówić w dodatku, że […] forma udziału rodziców w tym przekazywaniu życia jest naganna […]. Rodziców? Obojga? Ta gwałcona też postępowała nagannie? Czyżby dlatego, że słabo się broniła, więc tak naprawdę sama chciała, dziwka jedna?
Właśnie taki brak empatii nie mieści mi się w głowie.