przyjemności

Jackson – he had magic!

Rock ‚n’ Roll oddaje hołd Jacksonowi.

[…] Cornell, who recorded a cover of „Billie Jean” on his 2007 solo album, „Carry On”, stated the following about Michael Jackson’s passing: „I was on my way from Poland to Berlin following a show. At 1:00 a.m. I got the news and was immediately saddened. I remembered being 6 years old and seeing the JACKSON 5 on our black-and-white TV. His brothers were cool but he had a halo around him. Superstar at 12. What promise. He had magic! It was by chance that I recorded and rearranged his song ‚Billie Jean’ and have been amazed at the response it gets when I perform it every night. He was amazingly talented and largely misunderstood. I hope that the media will be kind and celebrate the genius instead of cashing in on the tabloid angles that made him a prisoner. I think he deserves that.”[…] (wg niezawodnego BLABBERMOUTH.NET)

A tutaj „Billy Jean”  w wykonaniu Cornella (Peace & Love Festival w Borlänge, w Szwecji, 27 czerwca tego roku) – coś zaskakująco ładnego. Ta wersja bardzo przerasta cornellowskie pierwsze wykonanie czy wersje akustyczne. Widać potrzebował odpowiedniego stanu emocjonalnego, niestety:

http://www.youtube.com/watch?v=e8RuNi5dsrs 

Dodatkowo spodobały mi się te gitarowe wygłupy – Steve Vai i Andy Timmons grają „Beat It” na Meinl Guitar Festival 2009, w Gutenstetten w Niemczech, też 27 czerwca. Ed niech się schowa ;-)

http://www.youtube.com/watch?v=53b4ArjE5tI

smutne

Jackson zbliża ludzi

Rozmawiamy w pracy o Michaelu Jacksonie. H. opowiada, co działo się w Chinach te wiele lat temu, kiedy kraj ten otworzył się na Zachód – ludzie kompletnie oszaleli na punkcie Jacksona. A. twierdzi, że identyczne szaleństwo zapanowało w Indiach. H. dodaje, że gdzieś tam w Szanghaju, w domu jego rodziców, poniewiera się czarny analogowy krążek „Bad”. Radzimy mu napisać do ojca, żeby ten przypadkiem nie wyrzucał takiego skarbu. A zwłaszcza nie sprzedawał go teraz.  Gadamy o muzyce, tańcu, biografii, rodzicach i rodzeństwie Michaela, o jego skórze – H., nasz samozwańczy specjalista od melanocytów, mądrzy się na temat wybielania, – a także o dzieciach Jacksona, operacjach i długach.

Mówimy o współpracy z McCartneyem, zaskakuje mnie i jakoś wzrusza, że H. pamięta o „Say, say, say”.

A. pyta: ” To Michael Jackson grał w The Beatles?” 

 

Przydałoby się coś jakby eulogy na cześć Jacksona, ale nie umiem… Mam wrażenie jednak, że świat będzie smutniejszy bez niego.

okołonaukowo

Bakterie pożerające ludzi

Tym razem trafiło na czternastoletniego, podobno ogólnie zdrowego chłopaka, który kilkanaście dni temu pływał z przyjaciółmi w jeziorze. Następnego dnia po kąpieli Matthew McKinney poczuł się źle, potem miał gorączkę i katar, potem coraz wyższą goraczkę, potem zaczął mu puchnąć nos, potem zaczęły wypadać zęby… Okazało się wreszcie, że przyczyną jest zakażenie Chromobacterium violaceum – bakterią żyjącą w ziemi i zbiornikach wodnych w klimacie tropikalnym i subtropikalnym, która zresztą rzadko powoduje zakażenia u ludzi. Bakteria zaczęła, jak to opisują media, dosłownie zjadać ciało chłopca, lekarze więc, aby zatrzymać rozprzestrzenianie się mikroorganizmu, usunęli pacjentowi między innymi spory kawałek nosa oraz podniebienie. Matthew najprawdopodobniej dojdzie do siebie.

Nadal nie wiadomo, dlaczego akurat ten chłopak zachorował i jak w ogóle doszło do zakażenia. Inne osoby, pływające tego dnia razem z nim nie zgłaszały żadnych problemów. CDC uważa, że nie ma powodu do ogłaszania alarmu, a jezioro nie zostanie zamknięte dla chętnych do kąpieli. Pływać więc można (ostrożnie, czyli jak?), podobno nie należy tylko grzebać w mule.

Brr…

(A tak nawiasem mówiąc, to zastanawiam się czy ta informacja jest w ogóle prawdziwa. Bo w powyżej zalinkowanych artykulikach są jakieś takie dziwaczne nieścisłości – a to nazwa jeziora się nie zgadza, a to nazwa stanu. Dobra dziennikarska robota. Widzę jednak, że i CNN podało tę wiadomość. Im można wierzyć? Czy trust no one? ;-) )

moja Ameryka

Filadelfia II

:-) Specjalnie dla zastanawiających się nad wycieczką do Philly jeszcze parę fotek. Tym razem z muzeum Rodina, które jest podobno największym po Paryżu zbiorem rzeźb tego artysty.

DSCF8749

DSCF8766

DSCF8738

DSCF8745

DSCF8773

Szanowny małżonek mój określił Rodina wdzięcznym mianem: „swój chłop” – artysta z widocznym dużym upodobaniem rzeźbił damskie pupy. Oraz umieszczał je wszędzie, gdzie tylko się dało (i tam, gdzie niekoniecznie to było potrzebne :-) ). Przyjrzałam się i ja, i rzeczywiście, tyłeczków tych jest całkiem sporo, porozrzucanych tu i ówdzie :-)

DSCF8747

DSCF8759

DSCF8774

A jeszcze większe wrażenie zrobiło na nas drugie muzeum, które zaliczyliśmy tego dnia: Mütter Museum przy The College of Physicians of Philadelphia. Zdjęć nie będzie, bo skąpi medycy nie dość, że życzą sobie niemałe pieniądze za wstęp, to jeszcze nie zgadzają się na fotografowanie w środku, łobuzy. Strona muzeum jest tutaj, ale też nie wszystko można na niej obejrzeć oczywiście. Warto więc się wybrać, jeśli ktoś lubi oglądać na przykład czaszki – stare czaszki tak gdzieś z okolic przełomu XIX i XX w. (można poczuć patriotyczną dumę, bo wiele czaszek jest z terenów polskich). Albo czaszki syfilitycznie dziurawe. Albo utopione w formalinie najróżniejsze patologie – od ogromnych guzów układu pokarmowego, przez gruźlice wszędzie, aż do przerażających poronionych płodów (ewentualnie urodzonych dzieci), począwszy od zroślaków, a skończywszy na tych z anencefalią czy fokomelią. Artystyczne odlewy skóry z wysypkami rozmaitymi (ospa prawdziwa rządzi). Deformacje powstałe na skutek ołowicy czy niedoborów witaminy D. Albo na skutek noszenia gorsetu. I tak dalej. Wszystko to, co powyżej dało się przeżyć, znalazłam jednak coś, co zrobiło wrażenie nawet na zblazowanej biolożce: oprawione w ludzką skórę książki medyczne tudzież pamiętniki. Jak widać, hitlerowcy nie byli za bardzo pomysłowi w dziedzinie wykorzystywania tkanek ludzkich i naśladowali tylko swoich bardzo godnych i elitarnych „przodków” – amerykańskich panów doktorów. Ohyda.

moja Ameryka

Filadelfia

Filadelfia była ostatnim etapem naszych wakacji, nie bardzo tym razem egzotycznym, ale również przyjemnym. Oczywiście na tyle, na ile udało nam się ją obejrzeć w ciągu krótkiego czasu.
Niezła architektura (jak na downtown sporego amerykańskiego miasta) z całkiem ładnymi wieżowcami i nie tylko,

DSCF8726

DSCF8816

DSCF8798

czasem trafiło się nawet coś sympatycznego, co wyglądało jak gałka lodów pistacjowych na dużej gałce truskawkowych ;-)

DSCF8818

City Hall jak rakieta,

DSCF8729

którego wieża odbijała się w budynku obok zgubionej klamerki do bielizny :-) ,

DSCF8782

dużo historii, która kojarzyła mi się obrzydliwie popkulturowo z wybitnym dziełem filmowym pt. „National Treasure„. W związku z tym na dzwonnicy Independence Hall wypatrywałam Nicolasa Cage’a, oglądającego Deklarację Niepodległości przez specjalne okulary,

DSCF8678

a na Liberty Bell odczytywałam nazwiska dwu odlewniczych dzwonu („The vision to see the treasured past comes as the timely shadow crosses in front of the house of Pass and Stow„).

DSCF8672

DSCF8674

Niestety, już zupełnie nie-popkulturowo, nie udało nam się zwiedzić miejsca, gdzie Jefferson napisał Deklarację

DSCF8683

albowiem napis obok głosił: On this site stood the house where Thomas Jefferson wrote the Declaration of Independence. Ręce opadają z tymi Amerykanami, wszystko zburzą ;-) .

Skoro przy historii jesteśmy, to warto wspomnieć o uhonorowaniu Polaków: ucharakteryzowanego – nie wiedzieć czemu na Napoleona – Tadzia Kościuszki,

DSCF8654

oraz Kopernika, ucharakteryzowanego na sfery niebieskie.

DSCF8716

Z mniej historycznych rzeczy podziwialiśmy: bardzo fajne murale,

DSCF8779

niebanalną fontannę

DSCF8691

a także ludzi, który gremialnie nie zauważali czerwonego światła (człowiek się czuł normalnie jak w Rzymie :-) ). Smakowaliśmy także polski obiad w restauracyjce o swojskiej nazwie Warsaw Cafe – choć kuchmistrz raczej nie widział różnicy między barszczem a barszczem ukraińskim :-) .

moja Ameryka i inne kraje, przyjemności

Bruce Willis czyli seks po pięćdziesiątce

Podobno seks osób po pięćdziesiątce jest w Polsce tabu – wstyd o tym wspominać, słuchać, najlepiej, żeby to w ogóle nie istniało. Jakoś mnie to nie zaskakuje, po wielokrotnym wysłuchiwaniu obrzydliwych powiedzonek o głowie, która siwieje, czy innych komentarzach rzucanych pod adresem zwłaszcza kobiet, które w wieku, powiedzmy dojrzalszym, znajdują sobie partnerów.
Ale to chyba nie tylko w Polsce ten problem istnieje. I dotyczy wszystkich, nawet gwiazd filmowych, którym teoretycznie ludzie wybaczają wiecej, niż na przykład sąsiadkom. Poczytałam sobie ostatnio artykuły, oraz komentarze do nich, na temat nowej małżonki Bruce’a Willisa – wszystko, owszem, raczej sympatyczne, z życzeniami szczęścia oraz typowym rubasznym podziwem i gratulacjami dla Willisa, że znalazł sobie znacznie młodszą partnerkę.

Inna natomiast była reakcja na sesję fotograficzną, sesję raczej nietypową, którą państwo Willisowie zorganizowali jakoś tak po zakończeniu swojego miodowego miesiąca.

Komentarze – mało widziałam pozytywnych. Większość była w stylu: to obrzydliwe, że facet żeni się z babką młodszą o dwadzieścia lat. Że może myśleć o uprawianiu z nią seksu (!) w tak podeszłym wieku (!). Że co powiedzą jego dzieci. Że to nie przystoi ojcu (a najmłodsza córka Willisa ma 15 lat i zapewne szokiem będzie dla niej zobaczenie tatusia ubranego tylko w szorty. No i wiedza, że tatuś może jeszcze TO robić, a przecież powinien się już położyć do trumny). Że to obleśne i budzące odruchy wymiotne. Że Willis powinien się przynajmniej ubrać (no tak, bo to przecież nie przystoi, żeby facet był prawie nago, kiedy babka jest ubrana). Że to kinky, a kinky równa się oczywiście wstrętne. Bo nie daj Boże odrobina bondage, czy jeszcze bardziej nie daj Boże lakier na paznokciach Bruce’a. Bo kogoś te fotki nie podniecają (przykre …). Że ktoś nie jest pruderyjny, ale te zdjęcia mają za zadanie wyłącznie szokować (o jejku, jej). Że to S&M, więc yuck, tacky, tasteless, soft porn, gross, a w ogóle to nie jest artystyczne (o jejku jeszcze bardziej).

Pewnie, że te zdjęcia nie wszystkim muszą się podobać. Ale zdziwiła mnie tak duża liczba tak niechętnych i negatywnych opinii pod hasłem: facet, za stary jesteś na uprawianie seksu, a zwłaszcza na dawanie ludziom do zrozumienia, że nadal uprawiasz i jeszcze cię to bawi. Mimo, że Willis obiektywnie nie wygląda źle, czyli nie załapuje się na popularne także w Polsce opinie, że seks ludzi tzw. dojrzałych jest nieestetyczny, bo te pomarszczone ciała i tak dalej.

Mnie samą Willis ani ziębi ani grzeje, ani mi się nigdy nie podobał ani podobał. Ale ta sesja fotograficzna jego i jego żony jest całkiem niezła. Interesująca, w ładnych kolorach, fajnie erotyczna. Inna, niż nudnawe zdjęcia standardowo uśmiechniętych gwiazd, które świętoszkowato deklarują, że nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Podoba mi się Emma Willis – przepiękna kobieta; i podoba mi się to, że to ona dominuje na tych fotkach. Podoba mi się też, że jest bardziej ubrana od męża, bo to w ogóle przyjemna odmiana, a ona w tych świetnych ciuchach wygląda zachwycająco. A tam, gdzie jest topless, też przyjemnie na nią popatrzeć, bo cycki ma fantastyczne.

Nie wspominając już o tym, że absolutnie fenomenalne, rewelacyjne, bombowe i tak dalej są jej …

… buty :-)

moja Ameryka

Kauaʻi – część druga

I jeszcze parę pocztówkowych widoczków, głównie z Wailua River State Park:

DSCF8584

DSCF8580

To małe coś poniżej, siedzące na granicy trawy i odkrytej ziemi, to…

DSCF8587

…kogut. Zażywający relaksu. Dzikich kur jest na Kauaʻi mnóstwo. Zostały przywiezione na wyspę i hodowane przez osadników, ale potem zasiedliły cały teren, nie mając specjalnie dużo naturalnych wrogów. Obecnie łażą wszędzie luzem, a koguty pieją o najdziwniejszych porach :-)

DSCF8601

Święta rzeka Wailua, niemal u ujścia do oceanu

DSCF8590

oraz brodzące (bo słowo „pasące się” jest stanowczo nieadekwatne) w trawie krowy – widok z góry na dolinę Wailua River:

DSCF8593

Poli’ahu Heiau – jedno ze świętych miejsc na Hawajach. Niezbyt dużo zostało z tej heiau (świątyni) – kiedy ją zbudowano (legendy mówią, że budowali ją menehune – ludzie-skrzaty, zamieszkujący kiedyś Kauaʻi), ściany z luźno ułożonych kamieni miały niemal dwa metry wysokości. W świątyni tej składano zazwyczaj ofiary z pokarmów, ale i te z ludzi też się zdarzały, zwłaszcza podczas przygotowań do wojny:

DSCF8604

DSCF8603

 Menehune (Alekoko) Fishpond, zbudowany podobno także przez menehune:

DSCF8608

moja Ameryka

Kauaʻi

Tak z grubsza wyglądał kawałek naszych wakacji:

DSCF8499

DSCF8501

DSCF8504

DSCF8539

DSCF8540

Kauaʻi nazywana jest także Wyspą Ogrodów:

DSCF8550

Poniżej wodospad Opaeka’a. Zejść w dół zasadniczo nie wolno, szlak został zamknięty po tym, jak dwie osoby spadły w 2006 roku. Ale są tacy, którzy uważają zamknięcie zejścia za bezsensowne. W tle góry Makeleha.

DSCF8557

Chcieliśmy obejrzeć arboretum, nie dało się jednak przejechać,

DSCF8569

ale sama droga też była ładna:

DSCF8571

Zachody słońca są przereklamowane :-) – wschód słońca nad Pacyfikiem:

DSCF8510

moja Ameryka

„Take me down to the Paradise…

… City where the grass is green and the girls are pretty…”

Zamawiam sobie: grass, owszem, green, ocean też odpowiedniego koloru.

Pretty boys raczej, niż girls, ale na girls też miło rzucić okiem.

Leis kołyszące się na opalonych dekoltach.

Wschody i zachody słońca gdzieś na środku Pacyfiku.

Palmy, słońce, plaże. Słodkie lenistwo.

Brak komputera, e-maili, dostępu do sieci.

Aloha spirit.