Rozmawiamy w pracy o Michaelu Jacksonie. H. opowiada, co działo się w Chinach te wiele lat temu, kiedy kraj ten otworzył się na Zachód – ludzie kompletnie oszaleli na punkcie Jacksona. A. twierdzi, że identyczne szaleństwo zapanowało w Indiach. H. dodaje, że gdzieś tam w Szanghaju, w domu jego rodziców, poniewiera się czarny analogowy krążek „Bad”. Radzimy mu napisać do ojca, żeby ten przypadkiem nie wyrzucał takiego skarbu. A zwłaszcza nie sprzedawał go teraz. Gadamy o muzyce, tańcu, biografii, rodzicach i rodzeństwie Michaela, o jego skórze – H., nasz samozwańczy specjalista od melanocytów, mądrzy się na temat wybielania, – a także o dzieciach Jacksona, operacjach i długach.
Mówimy o współpracy z McCartneyem, zaskakuje mnie i jakoś wzrusza, że H. pamięta o „Say, say, say”.
A. pyta: ” To Michael Jackson grał w The Beatles?”
Przydałoby się coś jakby eulogy na cześć Jacksona, ale nie umiem… Mam wrażenie jednak, że świat będzie smutniejszy bez niego.