Cudowne państwo polskie dba o swoich obywateli. O obywatelki zwłaszcza, ale sprawa jest złożona i nie należy zakładać, że to tylko o kobiety chodzi, o nie.
Cóż za radość. Wreszcie durne baby, które nie chodzą do lekarza wyłącznie z głupoty i lenistwa, zostaną zdyscyplinowane. (To słowo lubię w takim kontekście). Nie może być bowiem tak, żeby dowolny obywatel niszczył zdrową tkankę narodu. Znaczy – obywatel to sobie może, obywatelka już nie.
Bardzo mało kobiet robi w Polsce cytologię i mammografię. Zmuszać je jednak tak jakoś nie halo, w końcu mamy dwudziesty pierwszy wiek, jakieś głupie teksty o konstytucjach, dyskryminacjach, prawach człowieka i innych dyrdymałach padają tu i ówdzie. Co więc zrobimy? Zmusimy je dla ich dobra! W końcu chodzi o ich zdrowie, czyli dobro niekwestionowane. I o dobro przyszłych dzieci, bo w końcu jak zdrowa pochwa i zdrowy cycek to i zdrowe dziecko!
Chce więc iść ta głupia baba do pracy. Ma dwadzieścia lat, więc właściwie po cholerę jej praca. Dzieci powinna rodzić, bo potem nie będzie mogła zajść i in vitro jej się będzie zachciewać. Tu wkracza ministerstwo i wysyła ją do lekarza. Jakiegoś dowolnego, z przydziału, bo przecież to fanaberia mieć swojego ginekologa. Zaufanego, delikatnego. To są wielkopańskie fochy i w naszym socjali…, a nie, to nie to. W końcu – tu możemy sobie pozwolić na rechocik od serca – babska dupa nie mydło, nie wymydli się także i od badania. No, w każdym razie, laska zostanie zbadana…, a co jak jest dziewicą? W końcu w katolickim kraju żyjemy, czyli każda niezamężna dzieweczka powinna być czysta jak lilija. E tam, marudzę, dziewic w naszym kraju nie ma, tak jak i takich kobiet, które maja fatalne doświadczenia z ginekologami i po traumatycznych przeżyciach chodzą wyłącznie do tego jednego wybranego. Wszystkie przebadamy taśmowo, mam taką wizję gabinetu, w którym fotel stoi przodem do drzwi, bez parawanu, każdy może zajrzeć dogłębnie tu i ówdzie, a przed drzwiami stoi kolejka przyszłych pracownic zakładu. No co? Nie dość, że zrobimy im tę cytologię, to jeszcze wyleczymy przy okazji z rozmaitych idiosynkrazji, traum, fobii oraz fochów. Znowu wszystko dla dobra bab.
A co, jeśli coś niechcący wykryjemy? Bo może rak jakowyś czai się gdzieś tam? Skoro badania okresowe (oraz wstępne do pracy) są po to, na logikę, żeby sprawdzić, czy pracownik jest zdolny pracować na danym stanowisku, to co znaczy wykrycie tego raka? Że baba jest zdolna? Niezdolna? A stan przedrakowy? Co wówczas robi potencjalny pracodawca? Zatrudnia? Nie zatrudnia? Ministerstwo dyskretnie, bo przecież mówimy cały czas o intymnych sprawach obywatelki, milczy na ten temat. A co z tajemnicą lekarską w tym wypadku? To też jest fanaberia. W końcu, jeśli hipotetyczna Zosia z księgowości ma raka i nie dostanie zgody na dalszą pracę, to chyba reszta pracowników ma prawo wiedzieć, dlaczego. I że trzeba ją wywalić. W końcu rak szyjki macicy jest zakaźny, tak ostatnio bredzą naukowcy – i oni mogą się do czegoś przydać. Zosia jest więc chodzącą bronią biologiczną. Teoretycznie można by sfinansować szczepionki, ale w naszym katolickim kraju szczepionki te to samo ZUO, bo propagują seks gejowski…, a nie, to kartki ze złotymi myślami Pospieszalskiego mi się posklejały. Ale propagują seks grupowy, ha! Czyli znowu działamy dla dobra ogólnego. Baby, bo będzie siedziała w domu z rakiem, zamiast się męczyć w pracy. Budżetu, bo cytologia jest chyba jednak tańsza, niż zboczona szczepionka. Moralności, bo szczepionka jest zboczona, a zmuszanie kogoś do intymnych badań nie jest.
Myślę sobie, czy tylko ja mam włochate myśli, próbując wyobrazić sobie, do jakiejż to pracy niezbędne jest wykonanie cytologii i mammografii? W jakiej pracy o tym, że jestem zdolna do jej wykonywania, świadczą moje cycki i pochwa? Do głowy przychodzi mi tylko jedno… i wydaje mi się, że wokół tego krążą rozgorączkowane fantazje ministerstwa…
Uff, jak człowiek się tak zastanowi, to za połowę gry wstępnej wystarczy…
Ale pragnę zmartwić ministerstwo – nie każda baba pracuje cyckami czy tyłkiem. Różnie bywa, zapewne, ja na przykład mam świetne wirówki w laboratorium, o niebo lepsze niż domowe pralki, jednakowoż korzystam z nich nieco inaczej. I tak również, myślę, robi jednak większość kobiet w swoich pracach.
Ochłonę nieco po tej dygresji i wracając do tematu dodam, że w tym wszystkim działamy także dla dobra mężczyzn – pani Zosia zwolni miejsce pracy dla pana Marka (na wirówce). W ogóle pracodawcy bedą jeszcze chętniej, niż dotąd, zatrudniać mężczyzn. Jak mają jeszcze dopłacać do kobiet, to po cholerę im ten interes?
A wszystko to razem jest, co ogromnie ważne, dla dobra rodziny polskiej, podstawowej komórki społecznej. Już Majakowski mówił, że rodzina wszystkim, a jednostka zerem. A nawet jeśli tak nie mówił, to co? To i tak prawda. Kobiety zwolnią miejsca pracy mężczyznom. Bezrobocie się zmniejszy. Przestaną być podnoszone głupie kwestie jakichś molestowań w miejscu pracy (bo w końcu zdrowy mężczyzna musi, inaczej się udusi, jak widzi taką pannę Zosię w minióweczce na wirówce. A bez niej będzie grzeczny). Kobiety posiedzą w domach, będą rodziły dzieci metodą co-rok-prorok. Zaoszczędzić można będzie na żłobkach i przedszkolach, bo te, jak wiadomo, potrzebne są tylko wyrodnym matkom, które jak głupie idą do pracy, choć w ich naturze leży opieka nad potomstwem. Dzieci – przyszłość narodu, bo w końcu ktoś musi zarobić na moją emeryturę – będą wspaniale zadbane.
Piękny pomysł. Wszystko bierze pod uwagę. Nawet godność mężczyzn. Słyszałam bowiem, że niektóre włochate i obleśne feministki domagają się, żeby i mężczyźni mieli jakieś obowiązkowe badania. Prostaty chociażby. No, jakżeż to, żeby prawdziwy polski patriotyczny i katolicki mężczyzna mógł pozwolić sobie grzebać w… w… ?! Co innego płodne zwierzę domowe, czyli polska kobieta. Tej można pogrzebać we wszystkim. W majestacie prawa.