Głupszej nazwy nie dało się wymyślić? (No, może jedna by się znalazła, jak pamiętam z mojego sielskiego dzieciństwa ;-) ). Autorzy nazwy również przyznają, że pomysł był durny, ale skoro chwycił, to dlaczego nie. Chickenfoot stworzyło czterech panów, znanych doskonale z innych dokonań. Sammy Hagar – wiadomo skąd, Michael Anthony – też stamtąd, wyrzucony z Van Halen, bo Edward musiał synkowi znaleźć zatrudnienie, Chad Smith – ciągle gra gdzie indziej, a Joe Satriani – tu już w ogóle nie ma czego dodawać. Znudzeni/znużeni/rozczarowani poprzednimi dokonaniami/zachęceni wizją zarobienia mnóstwa zielonych (choć nie wiem, czy to ostatnie akurat było czynnikiem decydującym, zwłaszcza w przypadku Hagara, który, zdaje się, śpi na pieniądzach)/a przede wszystkim chyba zachęceni wizją dobrej zabawy postanowili stworzyć supergrupę. I to supergrupę, która, w odróżnieniu od innych supergrup, robi sens.
A sens ten słychać bardzo wyraźnie – Chickenfoot to kawał porządnego, perfekcyjnie zagranego, bardzo amerykańskiego rock’n’rolla, zdrowego, nieskomplikowanego, ale zupełnie nie prymitywnego, harmonijnie łaczącego rozmaite naleciałości: rockowo-bluesowo-presleyowo-ledzeppelinowo-vanhalenowo-satchowo-różne. Zespół powstał sobie jakiś czas temu, a na początku czerwca wydał pierwszą płytę. Na której to słychać, co jest szalenie pociągające, jaką świetną zabawę mieli muzycy przy tworzeniu. Może dlatego, że nie musieli niczego udowadniać – tego, co już osiągnęli nikt im nie zabierze. A teraz chcieli się po prostu pobawić muzyką, przy okazji dostarczając cudnych wrażeń słuchaczom. Mike Anthony wspaniale gra (a nie jest tylko tłem) na basie, razem ze Smithem tworząc niesamowitą, bogatą, pulsującą sekcję rytmiczną. Mogłam mieć pewne wątpliwości co do Chada Smitha, czy on aby na pewno umie grać na perkusji, po tych wszystkich latach smętnego szeleszczącego cykania w Red Hot Chili Peppers – ale ten facet naprawdę wie, do czego służą rockowe bębny. Co do reszty sekcji – Ed będzie jeszcze żałował, że dał robotę Wolfgangowi. Ponadto, pozytywnie zaskoczył mnie również Satriani. Zawsze miałam wrażenie, że on nie potrafi się powstrzymać przed zagraniem wszystkiego, co mu tam w dutkach gra, a jego popisy są w gruncie rzeczy pozbawionymi emocji pokazami sprawności palców. A tu niespodzianka – w Chickenfoot bardzo się hamuje. Owszem, gra fantastycznie, bogato, z fantazją i ozdobnikami. Owszem, słychać, jaką przyjemność mu to sprawia. Ale gra tylko to, co trzeba, nie prezentuje bezsensownych fajerwerków swoich ogromych możliwości i umiejętności, a jest po prostu gitarzystą. Genialnym, oczywiście.
No i Hagar, do którego mam wielką słabość od zawsze, tzn. od chwili, kiedy wydzierał się, że nie będzie jeździł autostradami 55 na godzinę :-) . Głos Hagara, który uwielbiam, zaskakująco dobrze oddaje to wszystko, czego oczekiwałam po Chickenfoot – jest w nim fajny, mocny, gitarowy rock’n’roll, doskonała zabawa i humor oraz przede wszystkim – lato. Gorące lato, słońce, bezchmurne niebo, wiatr we włosach – koniecznie ślicznych-seksownych-kręconych-blond :-) , zaraźliwa radość życia, uśmiech, zapach koniczyny i koszonej trawy, dźwięk efemerycznego deszczu – o tak, Sammy Hagar nieoczekiwanie stał się dla mnie zachwycającym uosobieniem tegorocznego lata.
I właśnie na to lato szef kuchni poleca Kurzą Stopę. Pasuje i smakuje doskonale, mniam, mniam.