Madonna gwiazdą jest, toteż należy jeździć po niej jak po łysej kobyle. I nie chciałoby mi się jej bronić, bo ani mnie grzębi ani zieje, jej muzyka zdecydowanie nie jest moją muzyką, a aktorką Madonna zaiste jest fatalną, choć miała swoje dobre chwile. Obejrzałam jednak jeden z ostatnich jej filmów – taki, o którym artykuł w Wysokich Obcasach jakoś nie wspomina. A wspomnieć chyba warto.
„I am because we are” jest dokumentem napisanym i wyprodukowanym przez Madonnę, jest ona również narratorką, a także widać ją w niektórych scenach. Oczywiście, trudno film dokumentalny porównywać z innymi dziełami, w których wystąpiła piosenkarka, ale skoro p. Kucińska pisze, że, ogólnie rzecz biorąc, kontakty Madonny ze światem filmu nieodmiennie kończą się klapą, to „I am because we are” doskonale kłóci się z tą tezą. Przeczytałam entuzjastyczne recenzje w necie, przeczytałam entuzjastyczne opinie przyjaciół Madonny (oczywiście) – i trudno się z nimi nie zgodzić. Film naprawdę ma w sobie to coś.
W skrócie, jest to opowieść o podróży Madonny do Malawi, podróży, w której spotyka ona dzieci – osierocone przez ofiary AIDS w tym jednym z najbiedniejszych krajów świata. Madonny jest w sumie mało w tym dokumencie, ot, czasem gdzieś mignie przytulając jakieś chore dziecko. Bez szczegółów opowiedziana jest też historia adopcji chorego chłopca – ta historia, która stała się troszkę bardziej skomplikowaną, niż Madonna oczekiwała na początku. Jedna scena, jeden komentarz zdecydowanie mi się nie podobał – w bardzo amerykańskim stylu piosenkarka porównuje życie w Malawi – proste, spokojne, blisko innych ludzi, z życiem człowieka Zachodu – pełnym pędu, utraty kontaktów międzyludzkich, pustym. Kiedy zachwyca się, że ci biedni i chorzy Afrykanie jednak się uśmiechają – drażni okropnie, i człowiek ma ochotę powiedzieć jej, że po pierwsze, a co mają robić?, a po drugie, że łatwo deprecjonować cywilizację, samochody, mieszkania, porządne ciuchy – kiedy się to wszystko ma.
Ale to chyba jedyna tylko usterka filmu. Reszta jest bardzo poruszająca. I przerażająca. Z bliska ogląda się umierających ludzi – czasem mówi się: umierają na naszych oczach, i tak rzeczywiście jest. Nieprawdopodobnie chudych i wyniszczonych, bezsilnych. Obejrzeć można domy (powiedzmy), w których mieszkają, to, jak żyją, jakie obyczaje kultywują. Usłyszeć okropne historie, na przykład o chłopczyku, któremu obcięto genitalia. Albo o dziewczynie, która straciła dziecko, teraz więc zobowiązana jest uprawiać seks z kilkoma mężczyznami. Ma to być zwycięstwo życia nad śmiercią, przynajmniej zdaniem jakiegoś naczelnika wioski, w której dziewczyna żyje. Ona jakoś dziwnie nie jest przekonana do tego pomysłu. Ale co ma powiedzieć, w końcu jest tylko kobietą. A AIDS? Zdaniem naczelnika, to nie ma znaczenia, bo zwyczaje i tradycje plemienia są starsze niż HIV, więc HIV musi się kiedyś wycofać. A widz patrzy na twarz tej dziewczyny, przy której starszy facet gada takie głupoty, i serce mu się ściska.
Dokument nie jest jednak naiwny, co uważam za jego wielką zaletę. Wypowiadający się w nim między innymi Desmond Tutu, Bill Clinton czy Jeffrey Sachs, oraz sami mieszkańcy Malawi, już działający na rzecz sierot, nie użalają się nad sytuacją w tym kraju. Nie załamują rąk, nie mówią, że potrzebne są tylko pieniądze (czyli ryba, zgodnie z powiedzeniem o rybie i wędce), albo że w ogóle nic nie jest potrzebne, bo dla Malawi nie ma ratunku. Przeciwnie – mówią o wędkach, pokazują rozwiązania. Dyskutują o konkretnych planach i pomysłach. Dużo czasu poświęcają kwestii edukacji. Film ma też swoją stronę internetową, gdzie łatwo dostępne są informacje – jak można pomóc i co można zrobić. Najważniejsze jednak, że „I am because we are” nie jest tylko ckliwą i wstrząsającą historyjką, o której zapomina się szybko i chętnie. Film zmusza do myślenia, zmusza do zrewidowania paru opinii na temat AIDS i Afryki.
W świetle tego wszystkiego, uważam komentarz z artykułu w Wysokich Obcasach: […] Może jej kontakty z kinem powinny ograniczać się do małżeństw z aktorami i reżyserami. Dla dobra ludzkości, bo mężowie nie wychodzą na tym najlepiej.[…] za wyjątkowo niegrzeczny. Dla dobra ludzkości Madonna zrobiła całkiem sporo, więcej być może, niż większość ludzi na świecie.
Ale ja pewnie uważam tak, bo nie jestem człowiekiem myślącym. Przynajmniej zdaniem p. Kucińskiej, która sympatycznie pisze, że scenariusz „Układu prawie idealnego” uwłacza ludziom myślącym. Mnie jakoś nie uwłacza, i to pewnie dlatego mam takie, a nie inne zdanie na temat zagadnienia „Madonna i film”.
Zaskakująca ta p.Angelika Kucińska. Myślę o zwrotach typu Po pierwszych próbnych zdjęciach Madonna została przymusowo odesłana na miesięczny kurs gry aktorskiej. Co to jest? Czy to opis (pokręcony lub nie) jakichś faktów? Jeśli chodzi o to, że Madonna postanowiła postudiować grę aktorską, to przecież prawie wszyscy kandydaci na aktorów to robią. Więcej w tekście żółci niż wiadomości.
Przypadek jednej pani z jednej gazety nie ma większego znaczenia, ot, napisała co wiedziała, ale to ciekawe jako ilustracja ogólnego upadku sztuki dziennikarskiej w okresie ogólnego przedefiniowywania roli gazet i czasopism. Jedni (bardzo nieliczni)
dziennikarze specjalizują się w jakiejś dziedzinie, reszta szamocze się jak ta pani, starając się imitować jakieś niegdysiejsze wzory zastępując wiedzę i wrażliwość siłą opinii.
Zgadzam się, że więcej żółci niż wiadomości. A już poniżej pasa jest to zdanie o ograniczaniu się do małżeństw z aktorami i reżyserami. Oraz podpis pod zdjęciem: Madonna kręci jeszcze gorzej niż gra, wyznaczając zupełnie nowy poziom banału. To ma być informacja w gazecie?