Na początek uwaga: zdjęcia wklejone do tej notki, jak i informacje w niej zawarte, zasadniczo przeznaczone są dla osób powyżej 18 roku życia. Tak jak wstęp do nowojorskiego Museum of Sex dozwolony jest tylko dla dorosłych.
…………………………………………………………………………………..
Muzeum Seksu w Nowym Jorku zrobiło na mnie wrażenie lepsze, niż się początkowo spodziewałam. Mogłoby być tylko nieco tańsze. I pani w kasie mogłaby się więcej uśmiechać (więcej, niż wcale), ale jak rozumiem, prezentowała typowo nowojorskie podejście do turystów.
Muzeum składa się z kilku części. Zwiedzanie zaczyna się od tej, która dla mnie była najbardziej interesująca, czyli The Sex Life of Animals. Jak piszą na stronie internetowej organizatorzy: „Our expanding knowledge of the natural world has revealed that animals participate in an astonishing array of sexual behaviors, where all conceivable sex acts and sexual partnerships exist. Animals engage in foreplay behaviors such as kissing, hugging, mutual and self-stimulation, oral sex and every kind of penetrative intercourse imaginable. Sex in the animal kingdom is just as complex and nuanced as it is for humans, and pleasure, it seems, is not restricted to the human realm.” Co może być szokujące dla ludzi uważających, że zwierzęta to tylko raz do roku i wyłącznie w celu mienia dziatek :-) . A w dodatku rzutujących ten pogląd na zachowania ludzkie, z potępianiem wszystkiego, co wydaje im się niezgodne z naturą.
W tej części muzeum można obejrzeć filmy z wesoło uprawiającymi seks bonobo – każdy pewnie słyszał o bonobo, ale zobaczyć je w akcji to jest naprawdę coś. Tylko przy okazji oglądania tych filmów – potem w muzeum było dziwnie cichutko – słyszałam głośne okrzyki entuzjazmu i podziwu współzwiedzających. Szczególną radość wywołał chyba damski wytrysk, a także w ogóle to, z jaką radością robiły to te małpy. Aż mordki im się śmiały, zwłaszcza kiedy pan wspinał się na panią, po czym pani z równym entuzjazmem wspinała się na pana. I obydwojgu sprawiało to niekłamaną, na oko, przyjemność. Bonobo są więc przykładem, że w istocie – między Homo sapiens, a innymi gatunkami zwierząt nie ma aż takich dużych różnic w praktykach seksualnych. Nie jedynym przykładem jednak. Spory kawałek tej części muzeum poświęcony jest autoerotyzmowi. Opisy mówią, że zwierzęta masturbate through tactile stimulation, using paws, feet, flippers and fingers to caress. A obejrzeć można na video słonia, wykorzystującego do tego dużą piłkę oraz żółwia, któremu niski, chropowaty murek przypominał być może skorupę innego żółwia, bo robił to z dużym zacięciem i energicznie (jak na żółwia rzecz jasna :-) ). Żółw ten zresztą swoimi zabiegami również wzbudzał duże zainteresowanie i radość zwiedzających. Ponadto, zdjęcia zamieszczone w tej części przedstawiają robiącą sobie dobrze tę miłą dziewczynkę, koziorożca pirenejskiego oraz manaty w uroczym klasycznym 69.
Część wystawy poświęcona jest zachowaniom homoseksualnym w świecie zwierzęcym. Obejrzeć można zdjęcie tych dwóch zajętych sobą panów oraz przeczytać, że takie zachowania obserwowano i u samic i u samców lwów, żyjących i na wolności i w niewoli. Można także pozazdrościć panom bizonom, że ich ewentualne stosunki homoseksualne trwają nawet dwa razy dłużej, niż stosunki heteroseksualne (ech, biednym babom jak zwykle wiatr w oczy ;-) ). W muzeum nie mogło zabraknąć też słynnej historii o dwóch pingwinich samcach, swego czasu nierozłącznych, zakochanych i wspólnie wysiadujących jajo i opiekujących się wyklutym z tego jaja maleństwem. Oraz historii, za opublikowanie której Kees Moeliker nagrodzony został Ig Noblem, czyli – jak byłem świadkiem homoseksualnej nekrofilii u samca krzyżówki. Niespeszony autor tak komentował nagrodę: „My duck story certainly makes people laugh, but it also makes them think about diversity in sexual behavior.”
Oszołomiona bezeceństwami, które potrafią wyprawiać zwierzęta ;-) zostałam dodatkowo zaatakowana bezwstydnym obalaniem pewnych twierdzeń – twierdzeń, które używane są często, żeby utrzymać w ryzach kobiecą seksualność. Dowiedziałam się więc, że nie jest oczywiste, że samice lubią dominację samców, a i z monogamicznością samiczek różnie bywa. Skromnie więc tylko rzuciłam okiem na nieprawdopodobną różnorodność rozwiązań ewolucyjnych dotyczących budowy narządów rozrodczych, i uciekłam, żeby odetchnąć od tego wszystkiego…
… do kolejnej części muzeum, poświęconej sztuce filmowej dokumentującej najróżniejsze formy uprawiania seksu przez ludzi. Począwszy od porno w rozmaitych układach – z wystawy można dowiedzieć się czegoś na temat kwestii bezpiecznego seksu w pornograficznych filmach gejowskich oraz dlaczego zaczęto kręcić lesbijskie porno dla kobiet; przez filmy mainstreamowe, w tym także z udziałem aktorów tej samej płci; aż do filmów instruujących, jak należy uprawiać seks. Oczywiście, nie tylko materiały do czytania były prezentowane w tej części muzeum. Może dlatego było w niej znacznie ciszej, niż w poprzedniej :-) . Wszyscy odwiedzający, a zrobił się ich nagle spory tłumek, w skupieniu i z chłodnym zainteresowaniem oglądali ciekawe fragmenty dzieł filmowych. W skupieniu tak chłodnym, że mogłam walić ich po nogach moim potwornej wielkości statywem do aparatu, a i tak by tego nie zauważyli ;-) . Czego rzecz jasna starałam się nie robić, tylko także chłodno dokumentować to, co widzę. Zdjęć z tej sesji jednakowoż nie prezentuję, bo są zdecydowanie zbyt pornograficzne niestety technicznie nie wyszły najlepiej :-) . Sprawdziłam tylko, czy moja pruderyjna telewizja ocenzurowała „Brokeback Mountain” i pognałam dalej.
A w kolejnej części muzeum można było przekonać się, że, zaiste, ludzka fantazja w dziedzinie urozmaicania sobie życia seksualnego nie ma granic. Obejrzałam więc różne zabawne sex machines, wraz ze zdjęciami ich twórców – fascynujące ;-) , urządzenia do uprawiania cyberseksu, fajne kostiumy oraz różne lalki i modele – nawet takie, które można było pomacać (delikatnie!). Prezentowane było także trochę sztuki, sporo obrazków i fragmentów filmów anime, a także rozmaite fetysze. Najciekawsza z tego wszystkiego była chyba część retro, z fotografiami, uroczymi poradnikami dla każdego oraz mniej uroczymi ilustracjami o szkodliwości onanizmu czy urządzeniami dla chłopców, które miały temuż onanizmowi zapobiegać.
Słyszałam, że znakomite Muzeum Seksu ma Amsterdam. Nie wiem, nie widziałam, ale to nowojorskie też warto zobaczyć. I zajrzeć do sklepiku, który reklamuje się w ten sposób: „In 2008, The gift shop at the Museum of Sex was voted the “best place to shop for a Last-Minute Gift” by New York Press.” :-)