czepiam się

Co wolno wojewodzie – część druga

I ta część druga będzie o wiele bardziej osobista, niż samo marudzenie o Polańskim, tzn. marudzenia będzie sporo, ale tak ogólnie raczej.

Uderzyło mnie, jak często wspomina się przy okazji sprawy z Polańskim o zapominaniu, o braku pamięci. Zapadła zasłona milczenia, od początku lekceważyliśmy sprawę tego przestępstwa pisze prof. Burszta, trochę się o tym rozmawiało, mówi Agnieszka Holland. Dziwi mnie to, bo ja pamiętałam. Rozumiem, że na potrzeby felietonu dokonuje sie pewnych uogólnień, ale mam wrażenie, jakby poszły one za daleko. Jakby piszący chcieli w jakiś sposób usprawiedliwić to, że sami nie pamiętali.

Lubię pewien gatunek muzyki. I lubię ludzi, którzy tę muzykę tworzą. Nie wszystkich, ale niektórzy są mi bliscy – na tyle, na ile bliski może być ktoś, kogo nie zna się osobiście. Z drugiej strony – zna się go jakoś tam. Czyta się teksty, które napisał, teksty, w których nie sposób nie dopatrywać się poglądów czy spojrzenia na świat. Czyta się wywiady. Słucha się wywiadów, dzięki czemu można obejrzeć i posłuchać, o czym i w jaki sposób dany człowiek się wypowiada. A jeśli ktoś interesuje się taką czy inną gwiazdą od lat kilkunastu albo i dłużej, to część publiczną zna dobrze, a i odrobinę części prywatnej troszeczkę również.

Wśród osób, które lubię, jest pewien pan, który zaskoczył mnie ostatnio nieprzyjemnie swoim bardzo seksistowskim video. Inny pan, którego dotąd ceniłam (choć nie miałam najwyższego zdania o jego inteligencji), z zadowoleniem przyjął do wiadomości, że jego sztuka wykorzystywana jest do dręczenia innych ludzi. Czy ich muzyka zmieniła się w tych wypadkach? Nie, nie zmieniła się. Ale mój stosunek się zmienił. Zdaję się sobie oczywiście sprawę, że panowie ci mają dokładnie gdzieś moją opinię, w ogóle o niej nie wiedząc, nie domyślając się przede wszystkim mojego istnienia. Jako fanka mogę sobie najwyżej pomarudzić i pozłościć się, jak w przypadku drugiego pana. I na znak mojego własnego osobistego protestu nie kupować nowej płyty. Albo, jak w przypadku pierwszego pana, pokomentować złośliwie: die nach der Operation verbleibende Narbe ist nich sexy, potem dojść do wniosku, że tu akurat jestem niesprawiedliwa, po czym i tak nie kupować nowej płyty.

Ale nie widzieć tego wszystkiego? Nie pamiętać?

Jeszcze inny pan, kiedyś, dawno temu, wsiadł do swojego pięknego nowego samochodu, razem z przyjacielem, też muzykiem, członkiem innego zespołu. Obaj nie byli zupełnie trzeźwi, mówiąc bardzo delikatnie. Nad samochodem nie udało się zapanować – ten, który prowadził przeżył, jego pasażer zginął. Sprawca stanął przed sądem, dostał karę, odrobił tę karę, muzykiem czynnym jest do dzisiaj. Za każdym razem, kiedy go widzę, kiedy go słucham, pamiętam o tym zdarzeniu sprzed lat. Nie umiałabym zapomnieć, bo niby dlaczego?

A nie znaczy to wszystko, że moje PAMIĘTAM oznacza coś nieubłaganego, coś mściwego. W żadnym wypadku. Jest to tylko suma zdarzeń, którą przyporządkowuję do danej osoby, i na tej podstawie wyrabiam sobie jakiś jej obraz. W dodatku, nie ma to wpływu na ocenę twórczości danego artysty. Pamiętam, ale twórczość doceniam. Podobnie z Polańskim, mogę zachwycać się „Dzieckiem Rosemary” czy „Wstrętem” oraz płakać na „Pianiście„, ale nie zmienia to faktu, że cały czas pamiętam pewne fakty z życia reżysera.

A warto zauważyć, że to, co zrobił Polański nijak ma się do tego, co zrobili opisywani przez mnie panowie muzycy. To, co oni zrobili może sobie być głupie, może mi się nie podobać, może wreszcie mieć tragiczne skutki, ale ciężar czynu (i intencji) jest nieporównywalny z tym, czego dopuścił się reżyser. To, co on zrobił, było podłe, było wstrętne, było po prostu złe. I dlatego nie przemawia do mnie często przywoływana obrona Polańskiego, że tak wtedy było, że normy moralne w Hollywood, że powszechność zachować wśród ludzi tej grupy, że to była jedna wielka prowokacja. Prowokacją to może było „Głębokie gardło” (jak pisze Burszta). Wówczas. Ale porównywać Polańskiego do aktora, który grał w filmie pornograficznym i z tego powodu był ścigany? Dla mnie sytuacja jest jasna – aktor tylko grał w filmie, sprawa sądowa mu wytoczona jest w istocie hańbą systemu sprawiedliwości. Natomiast czyn Polańskiego był bezsprzecznie zły i wiązał się z krzywdą drugiego człowieka. Stawianie obok siebie tych dwu kwestii pachnie mi wyłącznie świętoszkowatym, pełnym hipokryzji traktowaniem wszystkich spraw, w których dochodzi do skrzywdzenia (zwłaszcza) kobiet na drodze seksualnej, jak spraw brudnych, podejrzanych, sex-afer, w których tak naprawdę nie wiadomo, kto jest winny, a kto jest ofiarą. A w tle słychać lepperowski rechot.

Wracając do tematu – jak wynika z linkowanych przeze mnie wywiadów, nie tylko brak pamięci jest podobno sprawą powszechną. Uniwersalne ma też być zabijanie idola, rozpalanie mu stosu, radość ze ściągania z piedestału. Cóż, może to jest i częste zjawisko. Może nawet bardzo częste. Ale nie uniwersalne. Bo jeśli jest choćby parę osób, które tak nie myślą? Ja jestem jedną z nich. Ponieważ mam emocjonalny stosunek do idoli, to fakt, że robią coś niewłaściwego, smuci mnie raczej, niż powoduje, że chciałabym widzieć ich zgnębionych i obrzucanych błotem. Owszem, wolałabym, żeby jakoś przyznali, że zrobili błąd, ale zupełnie nie cieszy mnie, że są ścigani w jakikolwiek sposób, że mówi się o nich pogardliwie, że życzy im sie czegoś złego. Mnie martwi to raczej i przykro mi jest po prostu, że nie okazali się być takimi, jakimi pragnęłabym ich widzieć. Może słowa o podpalaniu stosu są zabiegiem stylistycznym w cytowanych wywiadach, a może nawet jest to kwestia mocno psychologicznie uzasadniona, ale nie wszyscy tak mają i czują.

I nie rozumiem powiązania tego wszystkiego z miłosierdziem. Cenię miłosierdzie, owszem. Współczuję Polańskiemu (tak jak zapewne współczułabym moim, powiedzmy, idolom), nie chcę, jak już pisałam, jakiejś okrutnej dla niego kary. Ale miłosierdzie w tej sytuacji to może mu okazywać (bądź nie, w zależności od jej woli) tylko skrzywdzona kobieta. Ględzenie o miłosierdziu w przypadku osób postronnych wydaje mi się bardzo … tanie. Rzucone na odwal się, żeby pokazać, jaki to ja jestem szlachetny i żeby wywrzeć pewnego rodzaju presję na innych. W dodatku zaciemnia się wówczas całą sytuację, zamazuje fakt, komu to miłosierdzie czy współczucie powinno być okazane w pierwszym rzędzie.

Dawno, dawno temu, kiedy chodziłam do podstawówki, leciał w telewizji polskiej serial „Jak zdobywano Dziki Zachód„. Ponieważ niemal wszyscy go wówczas oglądali, omawiano go z detalami wszędzie, między innymi na moich lekcjach religii. Ksiądz nasz, bardzo fajny człowiek, zachwycał się ze sporą grupką osób nad bodaj Amiszami – bohaterami tegoż serialu. Że nie odpowiadają oni złem na zło, że są tacy łagodni – jako przykład podając scenę, kiedy to jacyś brzydcy źli rewolwerowcy napadli na grupkę Amiszów, zaczęli zaczepiać kobiety, obrażać mężczyzn, a ci mężczyźni twardo okazywali im braterskie miłosierdzie. Czytaj – nie dali im w dziób. Takie zachwyty nad serialowymi postaciami trwały przez kilka lekcji religii. Aż wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam księdza: a co z miłosierdziem wobec tych kobiet (które same wówczas nie umiały się bronić)? Tych zaczepianych, szarpanych, napadanych przez rzezimieszków?  Brat, mąż, ojciec – wszyscy tacy święci, szlachetnie okazują dobroć innym mężczyznom, a na kobiety już im jej zabrakło? Ksiądz popatrzył na mnie przez moment. Nie powiedział nic, ale zachwyty nad „Jak zdobywano Dziki Zachód” skończyły się i nigdy już do nich nie wróciliśmy.

A przy tym wszystkim zupełnie nie rozumiem postawy Seweryna Blumsztajna. To, że ktoś jest wybitnym reżyserem, to już mu wszystko wolno? Bo nikt inny nie nakręciłby takich filmów? No pewnie nie. Ale czy jesteśmy w związku z tym bezradni w osądach moralnych? Ja tej bezradności nie czuję. Polański jest świetnym reżyserem, ale zachował się jak świnia, i tyle. Wiem oczywiście, że talentu nie mam za grosz w jego dziedzinie, ale cóż z tego? Mogę podchodzić na kolanach do jego dzieł (jeśli już muszę ;-) ), ale do wszystkiego, co zrobił? A Blumsztajn jęczy, że on taki nędzny w porównaniu z geniuszem, więc zacznijmy wszyscy się do geniusza modlić. Niesmaczne to jakoś. Skromność mogę cenić, ale robienie z siebie takiej ścierki do podłogi?