Z niewielkimi przygodami na lotnisku udało nam się wrócić do domu. Tutaj powitała nas zima i śnieg – znowu nas zasypuje – więc ze wzruszeniem wspominamy miłą i ciepłą pogodę w Austin. Gdzie można było chodzić po ulicach w koszulkach z krótkimi rękawami. Nie mówiąc już o poruszaniu się na podobno popularnych segwayach.
Trudno powiedzieć, że poznaliśmy Teksas podczas tak krótkiego pobytu, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę wielkość i ogromne zróżnicowanie tego stanu.
Ale Austin (którego też liznęliśmy zaledwie odrobinę) podobało mi się bardzo. Zrobiło na mnie wrażenie miasta dość spokojnego, ale i takiego, w którym jeśli wie się, czego szukać, to wszystko można znaleźć. Podobały mi się różnorodne knajpki, często w bardzo interesujących budynkach,
podobały mi się wesołe pomniki na ulicach, upamiętniające a to bohaterów Teksasu (na przykład Angelinę Eberly, bohaterkę Texas Archive War; w bardzo ekspresyjnej pozie),
a to fakt, że Austin to miasto pełne muzyki. I samotnej gwiazdki rzecz jasna.
Szkoda, że nie udało nam się zobaczyć nietoperzy, bo widowisko jest podobno niesamowite,
za to popodziwialiśmy bardzo elegancki bankomat (przy bardzo eleganckim budynku).
Historii Teksasu poduczyłam się nieco w The Bob Bullock Texas State History Museum. Nawet nie było aż tak śmiertelnie nudne, jak większość tego typu miejsc. Pewnie dlatego, że sporo miejsca poświęcało ludziom, którzy tworzyli ten stan, ich często smutnym czy wzruszającym doświadczeniom (czy Teksas był faktycznie piekłem dla kobiet?).
Także panowie wymachujący szabelkami zostali przedstawieni w obfitości – tu akurat żołnierze walczący podczas Texas Revolution.
Wystawa w muzeum nie była ograniczona wyłącznie do losów osadników czy historycznych zmagań bitewnych. Niemało miejsca poświęcono w niej także kwestii – „ropa a sprawa teksańska”, czy wydarzeniom z serii – „Houston, mamy problem„. Zaskoczyło mnie nieco, że wykładzina na podłodze muzeum nie przedstawiała samotnych gwiazdek, a usiana była mnóstwem miniaturowych mapek Teksasu. O lone star nie zapomniano oczywiście – tu ogromna gwiazda przed wejściem do muzeum.
Poza tym – gwiazda to jedno. Że jesteśmy w Teksasie pamiętaliśmy także dlatego, że wszędzie straszyły nas przerażające zwierzęce głowy, czasem potwornych wielkości (czyżby mutacja Pekao SA? ;-) ),
a czasem z potwornej wielkości rogami – longhorny niemal jak gwiazdki – były wszędzie.
Mexic-Arte Museum właśnie zmieniało ekspozycję, ale to i owo udało nam się zobaczyć – rewelacyjny Luis Abreux –
i nie tylko :-)
Obejrzałam też wstrząsające obrazy Davida Batesa w Austin Museum of Art – poświęcone ostatnio głównie ofiarom huraganu Katrina.
CDN…