czepiam się, okołonaukowo

Śmierć w laboratoriach

W Polsce nader często stosunek do zwierząt ma charakter przedmiotowy. Traktuje się je jak rzeczy, które nie mają praw, nie cierpią, dla których życie nie przedstawia żadnej wartości. Zwierzęta są katowane, zabijane w domach, w gospodarstwach, w laboratoriach, w fabrykach śmierci, jakimi są niektóre rzeźnie czy hodowle. Prawie jedna piąta posłów poluje, a kandydat na prezydenta chwali się zabijaniem dla przyjemności.

Racja, że ten przedmiotowy stosunek do zwierząt jest jakimś koszmarem. Myślistwo jest, jak dla mnie, zupełnie chorą rozrywką, a katowanie zwierzaków nie mieści mi się nigdzie. Racja też, że stosunek do zwierząt jest miarą społecznej wrażliwości, a w ogóle to, co stało się z okazji zaplanowanej na UW konferencji z udziałem Petera Singera, to jakieś kuriozum. Ale nie podoba mi się takie ustawianie w jednym rządku katowania oraz fabryk śmierci z zabijaniem zwierząt w laboratoriach. Magdalena Środa pisze bowiem, że tylko niektóre rzeźnie czy hodowle są fabrykami śmierci; podobne zastrzeżenie jednak nie dotyczy zabijania zwierząt w laboratoriach. Jak rozumiem, zakłada więc (być może odruchowo, bez zastanowienia), że w każdym laboratorium, w którym dochodzi do zabicia zwierzęcia, zwierzę to traktuje się także w okropny sposób.

Owszem, na pewno uda się znaleźć i laboratoria, które przypominają fabryki śmierci, a naukowcy w nich pracujący postępują nieetycznie, traktując zwierzęta tak,  jakby te nie miały praw, wartości i nie cierpiały. Sama miałam tego typu obserwacje również, i przyznam, że wówczas najbardziej cieszyłam się, że i w Polsce zaczęły działać komisje etyczne, które miały prawo zabronić niektórych badań na zwierzętach, albo i zamknąć wręcz całe zwierzętarnie aż do momentu, kiedy te zaczną przypominać cywilizowane miejsca.

Ale tak w ogóle, to zabicie zwierzęcia w laboratorium nie jest tym samym, co katowanie go czy zabijanie w domu, a zwłaszcza dla przyjemności. Być może pani Środa zgadza się w kwestii doświadczeń na zwierzętach z bohaterem swojego tekstu, który powiedział: An animal experiment cannot be justifiable unless the experiment is so important that the use of a brain-damaged human would be justifiable.

Seriously?

I być może Singer jest niestrudzonym obrońcą naszych braci mniejszych – chwała mu za to – ale zastanawiam się, czy on na pewno wie, co mówi. A poza tym czy wie, jak wiele zawdzięcza tym doświadczeniom. I on, i mnóstwo innych ludzi, którzy żyją na tym świecie.

Można tu przypominać, jak bardzo udało się posunąć naukę do przodu dzięki eksperymentom na zwierzętach. Ile żyć i zdrowia ludzkiego zostało uchronione dzięki lekom (testowanym in vivo), szczepionkom (też), procedurom medycznym (także); ile udało się naukowcom zrozumieć na temat funcjonowania ludzkiego organizmu dzięki temu wszystkiemu. Można przypomnieć broszurkę, którą swego czasu pokazywał Miskidomleka, można zatrzymać się i zastanowić przez moment nad tym plakatem:

Można pooglądać sobie zdjęcia słodkich, małych, chorych na raka blondyneczek w szpitalach dziecięcych, i można wreszcie zdać sobie sprawę, że doświadczenia na zwierzętach są niezbędne. Bo leki i inne rzeczy trzeba na czymś przetestować, zanim je się poda ludziom, a nie ma niczego lepszego. Jeśli uda się znaleźć kiedyś coś lepszego – oby tak się stało – myślę, że sporo naukowców z dużą ulgą zrezygnowałoby ze zwierzaków, na rzecz bardziej nowoczesnych technologii. To naprawdę żadna przyjemność patrzeć na cierpiące zwierzę laboratoryjne, niezależnie czy jest to małpa, czy myszka.

A już na pewno przyzwoici naukowcy unikają tego, co zbędne w takich doświadczeniach. Na przykład nieadekwatne i niepotrzebne cierpienie zwierząt. Jak pisze pierwszy autor tej na przykład pracyWe could not challenge dogs at the footpad site with both viruses since CfPV-2 induces tumors that are painful and debilitating, mimo że dałoby się to ewentualnie jakoś wytłumaczyć. A poza wszystkim, to nawet w Polsce w tej chwili działają prężnie wspomniane już komisje etyczne, które pilnują tego, co robi się ze zwierzętami w laboratoriach.

I ponieważ słodkie biedne chore blondyneczki, przywoływane w celu zwrócenia uwagi na sensowność eksperymentów na zwierzętach, wszystkim się już opatrzyły, poruszyć można jeszcze jedną kwestię. Może nie jest to coś, co występuje powszechnie, ale zdarza się wystarczająco często. Naukowcy, pracujący nieraz nad lekami/nowymi procedurami medycznymi dla ludzi, posługują się modelami zwierzęcymi. I w toku tych badań zdarza się, że zaczynają pracować nad czymś dobrym także dla zwierząt. Bo te również przecież chorują, często ciężko i nieuleczalnie (na razie) i znalezienie leku na ich dolegliwości może stać się jednym z ważniejszych celów naukowca, który w zasadzie, teoretycznie, pracuje w „ludzkiej” a nie weterynaryjnej jednostce naukowej.

Hang Yuan, autor wyżej przywołanej publikacji jest również autorem zdjęć przezentowanych poniżej. Od razu ostrzegam, bo zwracano mi już słusznie uwagę, że zdjęcia, które czasem pojawiają się na tym blogu, są okropne  – te fotki od Hanga są tylko dla osób o mocnych nerwach. Szczególnie dla tych, które kochają zwierzęta.

Zdjęcia przedstawiają zakażenie jednym z psich papillomawirusów, tak zwanym COPV (canine oral papillomavirus), u młodych piesków, prawdopodobnie z jakimiś deficytami odporności. Wirus ten atakuje błony śluzowe, głównie paszczy, ale także genitalne, i powoduje powstawanie „pięknych” kalafiorowatych zmian. Wirus COPV nie jest niebezpieczny dla ludzi, ponieważ w ogóle papillomawirusy są bardzo gatunkowo (i tkankowo) specyficzne – oznacza to, że psie wirusy atakują tylko psy, a ludzkie – ludzi (choć pojawiły się publikacje twierdzące, że nie jest to do końca prawda). Takie zmiany, jak te na zdjęciach, często znikają same, ale również często zdarza się, że odrastają po operacji usunięcia. Na przykład dwie ostatnie fotki przedstawiają tego samego biednego psiaka, który taką operację przechodził już dwa razy.

Kiedy Hang zaczął pracować z COPV, był to dla niego model, narzędzie do poznania zależności między papillomawirusami a organizmem człowieka (wcześniej, co warto podkreślić, Studies with COPV provided the pre-clinical foundation for the current development of a human papillomavirus vaccine, jak sam pisze we wstępie publikacji). Obecnie jednak jednym z celów jego pracy jest skonstruowanie szczepionki dla psów, która miałaby zapobiegać bardzo częstemu u nich zakażeniu COPV, a nawet mogłaby być stosowana w celach terapeutycznych. Pracuje nad tym intensywnie, prowadząc testy i in vitro, i, owszem, in vivo. Być może niedługo osiągnie sukces. Na razie wysyła za darmo testowany preparat każdemu, kto się do niego zgłosi – szczególnie hodowcom psów, którzy mają ogromny problem z tym wirusem u swoich zwierząt.

Nie sądzę, żeby specjalnie zastanawiał się, które zwierzęce życie jest cenniejsze – psów czy myszy, które głównie giną w jego testach. Nie zastanawia się zapewne także, które z nich cierpią bardziej, albo cierpienie których ma większą wartość. Po prostu robi to, co jest niezbędne, a co być może przyniesie sporo dobrego, i zwierzętom i ludziom. To także jest malutki fragment działalności naukowców, który wpisuje się w ogromny obraz pod tytułem: zabijanie zwierząt w laboratoriach.

Na koniec, scary nasty pictures z pozdrowieniami od Hanga :-) (jeśli ktoś pragnie przyjrzeć się szczegółom, trzeba kliknąć):