Drugim prezentem jest słoik miodu od karpackich pszczelarzy – ma to być symbol słodyczy, którą posiada w sobie każda kobieta.
Ja nie posiadam. A już na pewno nie jestem słodka wtedy, kiedy po raz kolejny czytam te kretyńskie bzdury na temat Karoliny Kózki. Wtedy trafia mnie szlag, a nawet cała cholera.
Wraz z młodymi na Lednicę przyjechał bp Andrzej Jeż, który apelował do młodych, zwłaszcza młodych kobiet, by wzorców dla siebie szukały w życiu świętych i błogosławionych m.in. bł. Karoliny Kózkówny.
A dlaczegóż to do młodych kobiet zwłaszcza? Bo ich cnota leży między ich nogami? W dodatku jest to cnota całej rodziny/wsi/narodu? A może dlatego, że w głupiutkie młode główki dadzą sobie wcisnąć różne nonsensy? I są w dodatku tak trenowane do grzeczności, że nie rzucą uprzejmego: „spierdalaj”, jak pewnie rzuciłby przeciętny chłopak.
Te nonseny, obrzydliwe w dodatku, dla mnie przynajmniej nie zaczęły się od sprawy Karoliny. Pierwsza była święta Maria Goretti, o której usłyszałam dawno temu, niedużym dziecięciem będąc. Dziewczynka wielokrotnie molestowana przez sąsiada – o czym zresztą nie poskarżyła się rodzinie, i takie wzorce rodziny świętej a doskonałej również warto propagować, nespa? – a wreszcie przez tegoż sąsiada zamordowana podczas próby gwałtu. Potem były rozmaite dziewice-męczennice. Jak człowiek chodzi do kościoła (rzymskokatolickiego), to słyszy często, że tu mamy uroczystość takiego świętego, Doktora Kościoła na przykład. Albo królewicza. Albo innego bohatera, względnie nawet męczennika. Ale o dziewictwie to akurat, dziwnym trafem, u kobiet się wspomina. Dlaczegóż na przykład nie można by Świętych Młodzianków nazwać Świętymi Prawiczkami? Wszak takimiż byli. Ale to zapewne niosłoby jakieś niepotrzebne skojarzenia. A cnota ma się przecież z dziewczętami kojarzyć, a przede wszystkim z tym, co mają między nogami.
I tak też jest w przypadku Karoliny. Karolina Kózka została w wieku lat szesnastu zamordowana przez rosyjskiego żołnierza, który pojawił się w jej domu. Pod pozorem pokazania sobie jakiejś drogi, wyciągnął z domu Karolinę i jej ojca i kazał im iść ze sobą do lasu. W lesie doszedł do wniosku, że dziewczynę sobie zatrzyma, a ojcu kazał się wynosić. Kochany tatulo, nie dość, że wcześniej jak ofiara lazł z tym żołnierzem, zamiast go jakoś walnąć, czy coś, to potem – mimo, że dziecko prosiło go, żeby nie odchodził – uprzejmie opuścił towarzystwo i wrócił do domu. Tam powtarzał bezradnie „Karolina” i „żołnierz”, tudzież załamywał ręce i czekał na bezpieczny powrót córeczki z wycieczki. Czekała tak zresztą, aż milutki żołnierz zrobi z dziewczyną to, co sobie zamarzył, cała rodzina, razem zapewne ze starszym (dorosłym albo prawie dorosłym) rodzeństwem Karoliny. A potem okazało się, że biedactwa czekali na próżno, bo ostał się im jeno zimny trup dziewczyny gdzieś w lesie.
Oczywiście trup z nienaruszoną błoną dziewiczą, bo to jest przecież najważniejsze. W całej parafii panowało głębokie przekonanie o świętości życia Karoliny i o tym, że życie swe złożyła w heroicznej obronie czystości. No jasne, świadectwo to ma mniej więcej tę samą wartość, co Z drugiej zaś, ci sami świadkowie, ludzie religijni i trzeźwi, dają wyraz przekonaniu, iż Karolina w swym życiu nie popełniła nawet grzechu lekkiego,[…]. Tak czy inaczej, upamiętnili dziewczynę wzniosłą poezją:
Droższą niż życie była dla niej cnota,
Gdy w jej obronie stoczyła bój z wrogiem.
Milszą śmierć sroga niż grzechu sromota,
Więc męczennicą stanęła przed Bogiem”.
„Grzechu sromota”, noż…. Jakiego grzechu, jaka sromota?
A może by tak zastanowić się, że ona nie musiała koniecznie tej nieszczęsnej cnoty bronić? Bo może w chwili zagrożenia nie myślała o czystościach czy cnotach, tylko o tym, żeby uciec? Albo w ogóle nie myślała, tylko reagowała tak, jak pewnie sporo ludzi – ktoś ją napadł, więc usiłowała się wyrwać, wykręcić, uratować?
Względnie – mogła nawet myśleć o utracie cnoty. Nic dziwnego, skoro żyła w takim pobożnym otoczeniu. Ksiądz, rodzice, rodzina, cała wieś – ciekawe, jak zareagowaliby, kiedy wróciłaby z tego gwałtu do domu. Mamrotaliby pod nosem, że sama pewnie chciała? Że po cholerę z nim lazła do tego lasu, zamiast od razu się zabić (w obronie cnoty rzecz jasna)? Wytykaliby palcami? Zastanawialiby się, jak sobie znajdzie męża, skoro już ją ktoś napoczął? A co by było, gdyby zaszła w ciążę? Miałaby życie w tej swojej wsi, czy kochany tatulo powiedziałby jej miło: „wynocha z domu, ty kurwo z ruskim bękartem?”
A nawet jeśli nie obawiała się ani ludzi, ani o swoje życie – to w sumie także jej prawo. Być może zrobiła wszystko tak, jak uznała to za stosowne w danej chwili. Może była odważną, dzielną babką z zasadami, w które mocno wierzyła. I gdyby ceniono ją za to, że była sympatyczną, uprzejmą dla wszystkich, ciężko pracującą, pilną, pobożną i odważną dziewczyną – i dlatego miałaby stanowić wzór – to to także jest zrozumiałe. Gorzej, że jej kult przyjmuje zgoła inne formy.
Po pierwsze, daje się dziewczynom do zrozumienia, że czystość, cnota, czy jakkolwiek nazwać tę błonę, którą mają dziewczyny, jest najważniejsza. Na tyle ważna, że warto dla niej poświęcić życie. Bez niej dziewucha jest niewiela warta. A co stało się ze świętością życia nagle? A, zapomniałam, że w kontekście kobiet święte jest tylko życie poczęte w ich łonach.
Po drugie, wezwanie o obronie cnoty kierowane jest zasadniczo i głównie do kobiet. Mężczyzn się tam gdzieś czasem wspomni, owszem, ogólnie raczej, przy okazji nawijania o młodzieży w całości. Ale jakoś nikt chyba specjalnie nie wzywał ministrantów chociażby do heroicznej obrony czystości w sytuacji, kiedy mili księża gdzieś w Irlandii chcieli wnikliwie sprawdzić – tak z ojcowskiej troski zapewne – czy dzieci się dobrze prowadzą. Ciekawość, dlaczego? Czyżby niektórzy ze sprawdzających bali się, że świeżego mięska zabraknie?
Trzecia rzecz to to, że kierowanie do młodych dziewczyn przesłania pod tytułem: co jest cenniejsze: błona czy życie, i dlaczego Lenin jest wyjątkowo podłe. Gdyż – nie bagatelizując absolutnie gwałtu i potworności przeżyć ofiar takiego doświadczenia, ani fizycznych ani psychicznych – wydaje mi się, że młoda osoba chętniej przyzna, że gwałt to zupełny koniec świata i nic, tylko się zabić. Natomiast osoba starsza nieco, jeśli już ma ewentualnie wybierać między dżumą a cholerą, to być może przyzna, że wolałaby jednak przeżyć.
A najgorszą chyba rzeczą jest mizoginiczna erotyzacja gwałtu, w kontekście śmierci Karoliny wyraźnie widoczna. Na logikę (ekhm, ekhm) to powinno nie mieć znaczenia dla świętości i bycia wzorcem, czy do gwałtu fizycznie doszło, czy nie. Bo gwałt z definicji jest czymś robionym wbrew woli osoby gwałconej. Czyli, zgodnie z kolei z definicją grzechu, jeśli ofiara się nie zgadzała, to i z jej strony żadnego przekroczenia norm nie ma, winy nie ma, grzechu nie ma, sromoty nijakiej – do cholery – też nie ma. To powinno być tu najważniejsze – że tak naprawdę utraty czystości też nie ma. Bo jeszcze zrozumiałe jest, że można nawoływać do zachowania czystości do ślubu, itd., przy którym to nawoływaniu chodzi o postawę, o przyjęte założenia, o coś, co ewentualnie młoda osoba ma zamiar zrobić ze swoim życiem i ciałem, o decyzję wreszcie. W przypadku gwałtu żadnej decyzji nie ma, ba, może być nawet obrona. No, ale jest za to przerwanie błony dziewiczej – i o to, w tych ohydnych seksistowkich kościelnych rozważaniach, zachęcaniach i wierszykach o cnocie Karoliny, chodzi. O ten maleńki kawałek ciała kobiecego, który rzuca się ma mózgi niektórych religijnych mężczyzn, jak nie przymierzając sperma – w podobnych sytuacjach.
Czym to się różni od barbarzyńskich zwyczajów czy praw w krajach, gdzie dziewczyny karze się surowo za to, że zostały zgwałcone? Metodami wyłącznie – w cnotliwym patriarchalnym Kościele nie bije się takich dziewczyn, nie. Nie brudzi się sobie rączek. Subtelnie namawia się je tylko, żeby brały, cholera jasna, dobry przykład z błogosławionej.
Kobieta jest słodka jak miód. Cóż lepiej może wyrazić istotę, słodycz i misterium kobiety, jak właśnie miód z polskiej pasieki? – wyjaśniał o. Jan Góra, twórca lednickich spotkań. Miód wręczano tylko mężczyznom. – Kobiety są słodkie z natury, a mężczyzn trzeba dosładzać – tłumaczył jeden z wolontariuszy.
Mężczyzn nie trzeba dosładzać. Szczególnie że słowa niektórych z nich słodkie są do wyrzygania.