Najpierw osobiście: w Warszawie było ekstra, czego nie mogły zmienić drobne niedogodności, jak gorące lato, komary czy dentyści. Mama – dzięki za wszystko, bo i wszystko wspominamy z przyjemnością, ja szczególnie żółty serek i nasze kibicowanie :-). Dzięki wszystkim, z kim mieliśmy/miałam możliwość się zobaczyć – wspaniale było Was poznać; cudownie było z Wami pogadać na żywo po latach. Ogólnie, miło nam z powrotem w domu, choć temperatura tutejsza zdecydowała się nas dobić, ale pamiętamy, wspominamy oraz wzruszając się oglądamy zdjęcia.
Żeby jednak nie było tak strasznie słodziusio i budyniowo, oto właśnie parę zdjęć z pewnej oglądanej w Wawie wystawy. Oglądanej również w znakomitym towarzystwie :-). Na początek taka uwaga:
A potem nie było nawet źle. Tylko tak jakby nie zawsze ciekawie. Widać było wyraźnie, że to pierwszy raz, że nie na wszystko organizatorów było stać, że czasem zabrakło większej wnikliwości w potraktowaniu tematów. Ale było sporo ładnych chłopców, na których warto zawiesić oko, że nie wspomnę o pełnych wdzięku pepeszach:
Dziewczynek było jakby mniej, co nie dziwi, skoro stereotypowo lesbijki nie istnieją. Zabawne wydało mi się natomiast, że tak jak w innych salach oglądaczami byli ludzie obu płci i w różnym wieku (a także, jak podpowiadał mi mój kompletnie nieprecyzyjny gaydar – różnych orientacji), tak w sali lesbijskiej obecne były niemal same panie. Czyżby panów wystraszyły te ogromne wilgotne kobiece łona ;-)?
Poza tym moje mikrobiologiczne zboczenie zaspokojone zostało obrazkiem mięczaka zakaźnego – jak mniemam, absolutnie wbrew intencjom twórcy :-P :
A na koniec wstrząsnał nami film wyświetlany w sali św. Sebastiana:
Swoją drogą, wizerunków świętego – i to ładniejszych – można było zgromadzić więcej. Co nie zmienia mojej opinii (tak jak nie zmieniają jej inne zastrzeżenia), że wystawę warto było zobaczyć.
Film o świętym Sebastianie trzepnął mnie solidnie i to jeszcze do tego trochę wstecz.
Lubię przedstawienia św. Sebastiana, wyszukuję, porównuję, napawam się. Zatem kiedy zobaczyłam Sebastianową salkę, rzuciłam się prawie biegiem.
No i film (co pewnie było zamierzeniem twórcy) odarł mi moich ulubionych Sebastianów z przyjemnej otoczki. Zerwał do mięsa warstewkę „jaki śliczny”, „o, barokowy; o, gotycki” i zostawił samą treść – przykrą i bolesną i paskudną. Głupio jest dostać poczucia winy, że się wcześniej oblizywało na widok Sebastianów.
Chyba o to chodziło.
Pozwolę sobie zauważyć, że zaledwie 30 lat temu pepeszą nazywano multiwieloródkę.