Trzeba ciągle kontrolować swoje ciało, pilnować treningu i tego, żeby się nie przetrenować, dbać o to, żeby samopoczucie było optymalne. Ciągle trzeba coś korygować, ulepszać. To jest niesamowity wysiłek. Nykaenen raczej wysiłku nie podejmował. On nie był Supermanem. Latał pięknie, ale nie odmawiał sobie niczego.
[…] mimo że bardziej niż skocznie przyciągały go dyskoteki, […]
Powtórzmy jeszcze raz: Nykaenen raczej wysiłku nie podejmował. Bardziej niż skocznie przyciągało go co innego.
And there is one who proves everyone wrong and – that is what is seems like – just jumps and wins.
Ja to stara jestem, ale pamięć mam jeszcze jakoś tam czasem działającą. I takie teksty, że Matti Nykänen skakał ot tak sobie bez wysiłku, że nie trenował, że tylko balował, że bardziej niż skocznie przyciągały go dyskoteki i bójki, słyszałam ponad 30 lat temu, przy okazji Sarajewa czy Calgary, i żywo stoją mi w pamięci, gdy słyszę je i teraz. Kiedy byłam dziewczynką wpatrzoną maślanym wzrokiem w szczupłą sylwetkę ślicznego fińskiego skoczka, byłam nawet w stanie w nie uwierzyć. W końcu mówili o tym w telewizorze sami fachowcy, a i zawodnik wydawał się wtedy taki super i w ogóle. Lecz kiedy słyszę i czytam to samo i dziś, przy okazji jego śmierci, to wszystkie ręce mi opadają. Nie podejmował wysiłku? Nie kontrolował ciała? Nie korygował? Serio? Serio mowa o tym samym człowieku? Jednym z największych – i najbardziej pracowitych – sportowców wszech czasów, niezależnie od dyscypliny? Który, co zupełnie nie zaprzecza temu, iż miał przeogromny talent, okrutnie ciężką pracą doszedł do tego, do czego doszedł? Który posunął ten sport naprzód jak nikt inny? Którego talent, determinacja i mordercze treningi (tak!) zaprowadziły na sam szczyt, gdzie sprawiał wrażenie, że – cóż, wszyscy inni skoczkowie skaczą i spadają, posłuszni prawom fizyki i biologii ludzkiego organizmu – on sprawiał wrażenie, że lata, a ląduje wówczas, kiedy sam zdecyduje, że wystarczy tego dobrego.
Matti Nykänen trenował ciężej i więcej niż jakikolwiek inny skoczek (do jego czasów; obecnie treningi zawodników są zapewnie bardziej wymagające niż kiedyś, cały zresztą sport wygląda mocno inaczej). Od momentu, kiedy po raz pierwszy założył narty i wykonał pierwszy skok, trenował całymi dniami. Skakał (poza oczywistym treningiem siłowym, bieganiem, itd.). Skakał. Wracał na skocznię i skakał. I skakał. W kółko na okrągło. Pogoda czy niepogoda. Kiedy był zdrowy i kiedy chorował. Skakał z rozwalonymi i wiecznie obolałymi kolanami (bo taką krzywdę wielka ambicja, obciążające treningi i lądowanie telemarkiem robią nogom), skakał na lekach przeciwbólowych i przeciwzapalnych, nie zawsze skutecznych. Kiedy skocznia była nieodśnieżona, sam ją odśnieżał – rzeźbiąc w śniegu trasę za pomocą własnych nart na rozbiegu. Był opętany skakaniem, a dokładniej – skakaniem jak najlepiej. Oddaniem perfekcyjnego skoku. Trenował dla skakania, nie dla zawodów jako takich. Nie trenował dlatego, że „o, zbliżają się Igrzyska, zwołajmy trenerów, ustalmy strategię treningów”. Chciał zwyciężać, ale chciał zwyciężać perfekcyjnie, jak prawdziwy mistrz. To nie „co innego” przyciągało go mocniej niż skocznie. To skocznie przyciągały go najmocniej ze wszystkiego. Matti Nykänen w swojej karierze oddał plus minus dwa razy więcej – dwa razy więcej! – skoków, niż jakikolwiek inny skoczek w tamtych czasach.
To, rozumiem, nazywa się „niepodejmowaniem wysiłku”?
Oczywiście miał przeogromny talent. Ale sam talent nie wystarcza, jeśli nie ma przy tym ciężkiej pracy. Naturalnie, że współpracował z trenerami i z naukowcami. Oni badali, analizowali, poznawali mechanizmy i fizykę skoku, a następnie musieli przetłumaczyć to z naukowego na sportowe. Ale to była współpraca. To zawodnik musiał to wszystko wypróbować. Zrobić, wdrożyć. Nauczyć swoje ciało reagować tak, jak powinno. Wyrobić odpowiednie zachowania i ruchy mięśni. Wyrobić reakcje. A takie rzeczy wyrabia się wyłącznie własnym wysiłkiem. Co z tego, że sportowiec rozumowo wie, iż w tej chwili musi ugiąć kolano, a w tamtej unieść lekko tułów? Teoria jest łatwa. Gorzej ze zmuszeniem organizmu, żeby się tego nauczył, żeby umiał to zrobić automatycznie, w odpowiednim momencie. To przychodzi wyłącznie z mozolnym treningiem. Z metodą prób i błędów. Próbowaniem, powtarzaniem, zmianami stylu, analizowaniem błędów i żmudnym ich poprawianiem. „Jeśli ten próg byłby o 20 cm dłuższy, rozbiłbym sobie twarz” mówił do trenera na treningu. Matti Pulli, trener oraz naukowiec od sportu, uśmiechał się: „To znaczy, że odległości są w sam raz”.
Mottem Nykänena było: „There is no short cut on the way to the top.” Nikt nie nauczył go tyle, co on sam siebie. Trenerzy pomagali ogromnie, tak. Sesje z psychologami, w tym trening mentalny. Wskazówki. „Nie waż się nigdy przytyć powyżej 58 kilogramów!” mówił Pulli do Nykänena (skoczek ważył 57 kg i miał 177 centymetrów wzrostu – idealne proporcje dla zawodnika tego rodzaju sportu). Lekki skoczek lata lepiej. Z drugiej strony na rozbiegu przydaje się szybkość, zatem masa ma znaczenie. I mięśnie. W czasach najlepszych występów Nykänen na treningach mógł konkurować ze skoczkami wzwyż – kicanie niczym zajączek celem pokonania jednym ciągiem kilku przeszkód o wysokości 140 cm za pomocą przeskoków obunóż nie sprawiało mu żadnego problemu.
Dla skoczka narciarskiego niezłym trickiem jest również „przekonanie” własnego ciała za pomocą obciążeń, że jest cięższe niż naprawdę; przynosi to korzyść później na skoczni, kiedy skacze się bez tychże obciążeń. Matti Nykänen przez całą swoją karierę nosił pod ubraniem specjalną kamizelkę – nosił dzień w dzień, latami, a zdejmował tylko do snu. Kamizelka zrobiona była z ołowianych pasów połączonych ze sobą, a jarzmo to sumie ważyło od 6 do 14 kilogramów. Nie żeby inni sportowcy ich nie stosowali, owszem, ale nikt nie czynił tego tak obowiązkowo jak on, a większość jego kolegów z reprezentacji zdecydowanie wolała te lżejsze modele.
Zatem: nie ulepszał? Nie korygował? Nie kontrolował ciała, nie dbał o treningi? Serio?
Czego więc nauczył się Matti Nykänen podczas swoich treningów? Co jest kluczowe w skoku narciarskim? Kombinacja następujących czynników: szybkość na zjeździe (szybszy skoczek poleci dalej) i idealne przejście w pozycję do lotu, z jak najmniejszą utratą prędkości przy zmianie. Naukowcy (początkowo rzeczywiście tylko fińscy, potem także pracujący w naukowych instytutach Japonii i Austrii) przeanalizowali parametry skoków Nykänena, a także innych skoczków, i udało im się wykazać, czym różnią się od siebie poszczególni sportowcy. Każdy skoczek ma w czasie oddawania skoku plus minus jedną trzecią sekundy na przejście z pozycji na rozbiegu do pozycji do lotu. W zależności od skoku: pokonuje w tym czasie kilka (około 6) metrów skoczni, opuszcza rozbieg, prostuje nogi, ustawia narty w odpowiedniej pozycji (obecnie V, kiedyś równolegle), a także odpowiednio sytuuje górną część ciała względem nart. Wszystko to powinno być zrobione w ten sposób, aby utracić jak najmniej prędkości (należy więc pracować tak, aby opór powietrza był jak najdłużej możliwie najmniejszy), a także przemieścić środek ciężkości tak, aby krzywa lotu była optymalna. Jedną z zauważalnych różnic między Nykänenem a innymi skoczkami był czas wyjścia z progu. Można to robić „za późno”, kiedy to ustawianie nart zachodzi wcześniej, a tułowia odrobinę później. Można to robić „za wcześnie”, co oznacza, że górna część ciała skoczka wylatuje nad progiem, a nogi z nartami „pociągane” są za nią. Matti Nykänen prawie zawsze skakał „za wcześnie” – kiedy trenował na nieodśnieżonych skoczniach i niejako odśnieżał je swoimi nartami, jak zostało wspomniane wyżej, trenerzy zauważyli po jakimś czasie, że ślad nart na rozbiegu urywa się jakieś półtora metra przed progiem: Matti był już wówczas w powietrzu. Podobnie działo się na zawodach. Ale nie w sensie, że jeden z elementów skoku opóźniony był w stosunku do drugiego, a raczej w sensie całości. Generalnie, wykonując skok Matti Nykänen leciał już, zanim skończył się próg. Co oznacza, że przyjmował pozycję do lotu wcześniej, niż inni zawodnicy.
Ale to nie wszystko. Większość skoczków zaczyna prostować nogi przy wybijaniu się z progu. Nykänen nie. Jego nogi były praktycznie w tej samej pozycji przez cały najazd. Zmieniało się natomiast ustawienie tułowia – skoczek znacząco unosił wówczas swój punkt ciężkości. Jednak nie robił tego za pomocą rozprostowania nóg w kolanach. Czynił to za pomocą ruchu bioder, wypychając niejako tułów do góry nad wciąż ugiętymi nogami (starając się nadal utrzymać ciało tak, aby opór powietrza był jak najmniejszy zważywszy na okoliczności). W momencie tym był w stanie przyspieszyć swoje ciało dzięki zmianie położenia środka ciężkości. Ruch ten, bardzo dynamiczny, pozwalał Nykänenowi, mimo że jego prędkość na rozbiegu mogła być stosunkowo nieduża, uzyskać przy wybiciu się do lotu lepsze prędkości (i poziomą, i w pionie), niż wszystkim jego rywalom. Asem w rękawie fińskiego skoczka była zatem technika skoku. Nykänen „skakał biodrami, nie nogami”. Nogi nie katapultowały go, to nie one napędzały ruch. Czynił to tułów, a prostujące się nogi były przy tym „ciągnięte” w górę.
Wybitny talent Nykänena pozwolił mu opanować tę technikę podczas treningów w bardzo niedługim czasie. Być może jeszcze bardziej interesujące jest to, że jego technika nie wyróżniała się specjalnie w trakcie pierwszej fazy wyjścia z progu (czyli w ciągu pierwszych, wspomnianych wyżej, trzech metrów na skoczni). Naukowcy analizujący skoki narciarskie twierdzili, że różnice widoczne były dopiero w drugiej fazie. Co oznacza, że Nykänen miał jeszcze mniej czasu na zrobienie tych swoich sztuczek, i nadal robił je szybciej od swoich rywali. Kluczowe dla jego sukcesów były: umiejętność uzyskania optymalnego przyspieszenia na skoczni, plus idealne przyjęcie pozycji do lotu, z jak najmniejszą stratą prędkości, w jak najkrótszym czasie. Zwyczajnie mówiąc, Matti Nykänen oddawał skoki bardziej precyzyjnie, szybciej i dynamiczniej niż jakikolwiek inny skoczek za jego czasów.
Tak sobie myślę… Ja doskonale rozumiem, że można mieć innych faworytów i kochać innych sportowców. Co prawda w wypadku niektórych jednostek (przykład: Matti Nykänen) różnica klas między nimi a rywalami jest tak ogromna, charyzma tak wielka, magia tak zniewalająca (w czasie pokazów są w stanie, poza wykonywaniem odpowiednich sportowych czynności, trzymać mocno bijące serca wszystkich widzów w dłoni i bawić się nimi, jak chcą), że wydawałoby się, że jest to widoczne i oczywiste dla wszystkich. Najwyraźniej nie jest, i to też jest zrozumiałe (nie każdy w końcu ma tak dobry wzrok i gust jak ja ;)). Rozumiem również zazdrość – tyle medali, tyle sukcesów, tyle tytułów. Rozumiem nawet ten mechanizm, ten dysonans poznawczy, który tak mocno wyłazi ze słów, że Nykänen nie podejmował wysiłku, a skoki nie były dlań ważne. Łatwiej bowiem powiedzieć, że rywal ma, owszem, wielki talent, że nikt nie doskoczy, ale to przecież niczyja wina, bo na talent nie poradzisz. Trudniej przyznać, że talent trzeba rozwijać, a w tym celu najbliższymi towarzyszami sportowca stają się praca, wysiłek, ból i trud. Rozumiem również krytykę, nawet najbardziej zauroczeni wielbiciele Nykänena przyznają, że za uszami miał bardzo dużo, i krytyka bardzo mu się należała, za różne zresztą rzeczy. Ale krytyka powinna mieć trochę sensu, mieć coś wspólnego z rzeczywistością. Teksty, że Matti Nykänen robił wszystko tak od niechcenia, między jedną dyskoteką a drugą, ot, raz przechodził z tragarzami koło jakiejś skoczni, pomyślał „a, skoczę sobie, w końcu mam talent”, a potem tylko skakał i wygrywał (just jumps and wins), doprawdy sensu nie mają. Są za to nieprofesjonalne. I niesportowe. Dobry sportowiec umie bowiem przegrywać, szanuje (nie deprecjonuje) rywala i potrafi uznać wyższość mistrza.
A już szczególnie tego najlepszego, mistrza wszech czasów, mistrza nad mistrze, czarodzieja skoczni, skoczka najwspanialszego.
Lepää rauhassa, Matti.
Przy pisaniu garściami czerpałam z biografii: „Matti. The biography of Matti Nykänen” autorstwa Egona Theinera (Egoth, 2006). Fotka wyżej pochodzi z tej książki.
Oraz zaglądałam do:
1. Virmavirta M et al. Take-off analysis of the Olympic ski jumping competition (HS-106m). J Biomech 2009; 42(8):1095-101
2. Virmavirta M et al. Characteristics of the early flight phase in the Olympic ski jumping competition. J Biomech 2005; 38(11):2157-63
3. Virmavirta M et al. Take-off aerodynamics in ski jumping. J Biomech 2001; 34(4):465-70
4. Schmölzer B, Müller W. Individual flight styles in ski jumping: results obtained during Olympic Games competitions. J Biomech 2005; 38(5):1055-65
5. Krzysztof Ernst. Fizyka sportu (PWN, 1992)
6. https://www.skokinarciarskie.pl/etapy-skoku-narciarskiego
I do artykułu, który mnie nieco zirytował: https://bit.ly/2RRMgqa