śmieszne

Ecoportal edukuje elementarnie

Ty też ryzykujesz życiem? Rosyjska „Pravda” opublikowała listę produktów, które są niezwykle niebezpieczne dla zdrowia. Mogą spowodować natychmiastową śmierć.

… ostrzega ecologiczny portal, zwany dalej ecoportalem (a wszystko to święta Pravda jest).

Ryba Fugu- zawiera niezwykle silną trucizną tetrodotoksynę. Cała ryba ma jej tyle, że może zabić 30 osób. Jest luksusowym przysmakiem.

Jasne, że luksusowym. W końcu to luksus, tyle osób za jednym zamachem załatwić. Ofertę kierujemy do PT. przestępców, ze szczególnym uwzględnieniem PT. szefów mafii i wysokich szych w tychże. Pierwsza porcja fugu po mocno obniżonej cenie, okazja!

Nauka jej przyrządzania tak, by nie zabiła konsumującego może potrwać nawet kilka lat.

Nawet Chuck Norris nie dał temu rady. Za to Johnny’emu Bravo się udało, za pomocą jego słynnego kung-fu oraz okrzyku bojowego: ohhhh, mama!

Orzeszki ziemne – popularna przekąska jest bardzo silnie alergiczna. Potrafi wywołać ataki, które w najlżejszym przypadku kończą się wizytą w szpitalu.

Po czym następuje natychmiastowa śmierć, bo tym naturalnie kończy się każda wizyta w szpitalu. Elementarne, drogi Hastingsie.

Sałta, szpinak, rukola – rewelacyjne środowisko dla rozwoju niezwykle groźnego Nirovirusa, bakterii coli i salmonelli – o ile są niemyte. Na 363 przypadków zatrucia warzywami, 240 jest efektem zjedzenia takich produktów.

Niemyte bakterie, a szczególnie wirusy, są niesłychanie groźne i powodują natychmiastową śmierć. O sałcie i Nirovirusie nawet nie wspominamy, bo nieumyte zabijają na dużą odległość, kiedy zaś mają niewyszczotkowane zęby, to ta odległość jest jeszcze większa. A wystarczyłoby postawić takiego wirusa na sałcie, namydlić, spłukać, umyć włosy szamponem, potraktować nadmagnezjanem cyjanku potasu oraz kakodylanem sodu, i cieszyć się bezpiecznym spożywaniem tych produktów.

Tuńczyk – to jedna z najbardziej popularnych ryb na świecie o bardzo wątpliwej reputacji, szczególnie groźna dla kobiet w ciąży. Dziecko może cierpieć później na zaburzenia układu nerwowego.

Tuńczyk ma zdecydowanie złą reputację. Szlaja się gdzieś po oceanach nie wiadomo z kim, nie trzyma ryjka w ciup i nóżek w małdrzyk, a przy tym wszystkim jakiś taki zimnokrwisty jest. Nie dziwota, że można dostać zaburzeń na jego widok, elementarne.

Dodać należy, że ecoportal, jakkolwiek bardzo poważnie i wyczerpująco próbował ostrzec swoich czytelników przed globalnym spiskiem producentów żywności-zabijającej-natychmiast-na-śmierć, pominął jednak parę innych niebezpiecznych produktów.

Nie wspomniał chociażby o niepokojącym ksztacie bananów. Banany, produkt wydawałoby się zupełnie niewinny oraz smaczny, mają także (niczym tuńczyk) niezwykle wątpliwą reputację. Szczególnie kiedy wyobrazić sobie powolne i zmysłowe – acz całkowicie niewinne – wkładanie ich do ust… przez dwóch mężczyzn sobie nawzajem na przykład, nawet jeśli nikt z nich ubrań zdzierał nie będzie (a szkoda). Bezpieczniejsze od bananowych igraszek są nawet inne gry erotyczne dużych chłopców, polegające na fetyszystycznym stosowaniu uli, penisów i szybkich komputerów. Naukowe wytłumaczenie tego zjawiska jest elementarne, drogi Ronaldo: banany zawierają dużo potasu (znacznie więcej niż ule), co naturalnie powoduje przyspieszone bicie serca, co z kolei prowadzi do nagłego napływu krwi do główki i do zamroczenia, czego skutkiem jest ciemność, widzę ciemność, co powoduje zaburzenia wydzielania i przełykania śliny, z czego wynika zakrztuszenie i zachłyśnięcie, i natychmiastowa śmierć. Wniosek: nie wolno jednocześnie jeść banana i oglądać wysoce erotycznych zdjęć mężczyzn prowadzących ze sobą seksualne gierki za pomocą banana (zabrania się więc zaglądać tutaj, ochhh…), bo konsekwencje mogą być nieprawdopodobnie tragiczne.

Innym produktem o niewątpliwie wątpliwej reputacji są oczywiście ostrygi. Spożywał je w dużych ilościach na śniadanie pono sam Casanova, i już umarł. Ja też coś nienajlepiej się czuję…

Kolejnym produktem spożywczym powodującym natychmiastową śmierć jest ta oto używka, o której niegdyś dramatycznie donosiła prasa:

Wszędzie meldowana czterdziestoletnia barczysta Barbara Oberman pokłóciła się z sąsiadką i napiła się esencji herbacianej; dodając gorącej wody i cukru. Przybyły lekarz Pogotowia stwierdził lekkie targnięcie się na życie i po przepłukaniu szklanki pozostawił denatkę w stanie nie budzącym zaufania. Przyczyna rozpaczliwego kroku – nuda.*

Dramatycznymi konsekwencjami (czyt. natychmiastową śmiercią) grozi też masło. Tu jednak wina w rzeczywistości spada na coś innego, dowiedziono bowiem bez wątpliwości, że przychodzi prezes do sklepu, a tu wina Tuska. Wina produkuje się przecież z cukru (elementarne), a cukier nalezy do węglowodanów i skręca płaszczyznę polaryzacji. Kto by się temu opierał, podlega karze bezwzględnego aresztu, bez zamiany na grzywnę.*

Na końcu warto wspomnieć także o śmiertelnych zagrożeniach pokarmowych czyhających na naszych milusińskich. Najniebezpieczniejsze są nogi, czy to z kurczaka, czy to zimne w galarecie (słowo „zimne” wydatnie wskazuje na określone zagrożenie, którego nie powinni lekce sobie ważyć rodzice). Wynika to z faktu, że dzieci są wścibskie i interesują się tematami seksuologicznymi*, co grozić może śmiercią lub kalectwem na skutek zakrztuszenia i zaduszenia z wrażenia. Celem uniknięcia tegoż zakrztuszenia, zaduszenia i wrażenia, należy dzieciątka uświadamiać zawczasu i zapoznawać z nagimi faktami. W tym celu polecamy gorąco znakomitą książkę doktora Grützhändlera pt. „Noga i jej okolice” ze składaną mapką i portretem autora.*

 (* Cytaty pochodzą z „W oparach absurdu” Tuwima i Słonimskiego. Elementarne.)

moja Ameryka i inne kraje, śmieszne

Prezenty świąteczne

Święta idą, nieprawdaż. Bo przecież jest już druga połowa listopada, a choinki, bombki, łańcuchy, grube mikołaje, jeszcze grubsze słodkie renifery, a także świeczki o zapachu piernikowym obficie pojawiły się w sklepach. I najnowszy Harry P.  jest znakomity (a też ma odrobinę wspólnego ze Świętami), w dodatku, jak każdy kawał świetnie wykonanej roboty, zachwyca: i fajnie groźna Hermiona ze swoją torebką, i Ksenio Lovegood w kalesonkach, i mizerny Lucjusz, i opowieść o trzech braciach, i sposób, w jaki Harry pociesza Hermionę, i…

Ekhm. Miało być o Świętach. I o prezentach, bo czas najwyższy pomyśleć i o nich.

Ponieważ siedzimy, biedni, w tych Stanach jak na wygnaniu i w odłączeniu od jedynie słusznej tradycji, w tym roku kupimy prezenty wyłącznie patriotyczne. I związane z krajem ojczystym, ukochanym i umiłowanym. Kupimy te prezenty sobie nawzajem, a także wszystkim znajomym i przyjaciołom, żeby mieli choć w ten sposób możliwość odczucia polskości, polskiej tradycji, jej piękna i podniosłości.

Oto propozycje tychże prezentów. Ze wspaniałego katalogu z, ekhm, sztuką polską. I tej podobnymi memorabiliami. Na początek – Kościuszko koniecznie. Szczególnie na eleganckim kryształowym wazonie. Z żółtawą ziemią pod kopytami Tadeusza. Absolutnie gorgeous dizajn!

 

Po drugie – z serii „Prezenty dla niego”: pikielhauba. Typowo polski prezent. Jedyna wada – szalenie przydatny, a przecież prezenty nie powinny być aż tak praktyczne. Poza tym w papierowym opisie katalogowym brakuje jednego uroczego zdania – od czegóż jednak internet: This is a decorative item, however, it may become a dangerous weapon if used incorrectly. Incorrectly? I dlaczego jest to prezent tylko DLA NIEGO?! (no, no, niech ONA już nie płacze, na pocieszenie dla niej jest to)

Po trzecie – koszulki. Są prześliczne i gustowne. Znowu niestety, papierowy katalog nie podpisuje ich jako Patriotic Adult Cotton Polish T-shirts. A przecież takie są, no przecież – patriotyzm aż się z nich wylewa.

A na koniec – naprawdę słodki niewysoki Jarek. Doskonały, pachnący pudrem dla dzieci, preze s nt dla każdego.

No, to chyba kwestię prezentów mam załatwioną. A w razie czego – zawsze mogę zajrzeć do katalogu i poszukać mnóstwa innych śliczności.

czepiam się, śmieszne

Tatuaż pogardliwie mąci, a wszystko przez cara Szujskiego

Dzisiaj, przy niedzieli, zajrzeć warto do tygodnika Niedziela. I wziąć sobie do serca parę niezwykle mądrych rad pochodzących z tego znakomitego i nieocenionego źródła.

Gdyby pewne obrazy istniały w świadomości współczesnych Polaków, myślę, że w upalne letnie dni nie musielibyśmy oglądać tak wielu wytatuowanych ciał polskich dziewcząt i kobiet. Rozumiałyby one, że tatuaż – choćby wszystkie kolorowe miesięczniki twierdziły coś innego – na ich ciele jest czymś odrażającym, bo kojarzy się z więzieniem, z kryminalistami, z pogardą dla własnego ciała, nie zaś z kobiecością. Nie zdobi, tylko oszpeca. Kaleczy fizycznie i psychicznie, ale także zabija znaczenia i wprowadza zamęt w myśleniu o sobie samej. Zamęt w poczuciu kobiecej tożsamości. A na to, kim jest kobieta, prawidłowej odpowiedzi udziela tylko Bóg.

Cóż to za obrazy? I skąd car Szujski? Ano przecież to naturalne skojarzenie: Innym „zakazanym” obrazem jest płótno Jana Matejki zatytułowane: „Carowie Szujscy na sejmie warszawskim”., jak pisze autorka w tym samym felietonie. To o ten obraz, nieistniejący w świadomości współczesnych Polaków, chodzi.

Z tego wynika wniosek, że płótno zostało, o zgrozo, zakazane, i kobiety nie zapatrzyły się zawczasu na cara Wasyla, skutkiem czego zaczęły się opętańczo (i odrażająco) tatuować. Corobicjakzyc? A przecież rozwiązanie jest zupełnie proste – kobiety należy tatuować wyłącznie w podobizny cara Szujskiego (tu apel do wszystkich studiów tatuażu). Broda na dekolcie, oko na łopatce, długie i sztywne, ekhm, berło w pachwinie, a cały sejm warszawski na plecach. No. I już nie będzie zamętu w pojmowaniu kobiecości, kaleczenia tudzież zabijania znaczeń. Kobieta kobieca jest, i basta. A prawidłowej odpowiedzi udziela tylko car Wasyl.

Co więcej, ażeby uniknąć dalszych pokus w nieprawidłowym pojmowaniu kobiecości, należy stosować się do innych wskazówek etykiety Niedzielnej.

Jeśli kobieta będzie przebywać w pomieszczeniu, w którym jest ciepło, powinna perfumować – i to delikatnie – tylko nieukrwione partie ciała (tam, gdzie wystają jakieś kostki).

Ha. Czyli jeśli kobieta znajduje się w pomieszczeniu, w którym jest zimno, dozwolone jest perfumowanie ukrwionych części ciała. Może nawet tych wytatuowanych w cara Wasyla? Ukrwienia im zgoła może nie brakować… niektórym zwłaszcza. W niektórych momentach. Tak. Ekhm. Tudzież pamiętać można, że wypada tatuować sobie wystające z paszczy kostki kurczaka przy ich obgryzaniu w trakcie romantycznej kolacji. Oraz nawet wtedy, kiedy ewentualnie wystają one z innych miejsc kobiecego ciała, ekhm.

Etykieta […] skłania kobietę udającą się do pracy do rezygnacji z długich kolczyków, które mogłyby rozpraszać jej rozmówców czy stukać w słuchawkę telefoniczną podczas służbowej rozmowy, itp., itd.

A co, jeśli niektóre kobiety tak szalenie lubią rozpraszać swoich rozmówców (bo przecież tylko w tym celu chodzą do pracy)? Odpowiedź jest prosta – przecież można to robić niekoniecznie za pomocą długich kolczyków. Wystarczy filuterne oko cara Szujskiego na dekolcie… głębiej… głębiej…, tak, jeszcze głębiej należy zajrzeć. Oraz stukająca w słuchawkę carska korona wytatuowana na uchu. 

A cóż powiedzieć o kobietach dwudziestoparoletnich, trzydziesto- czy czterdziestoletnich (nie mówiąc już o paniach w wieku emerytalnym), które ubierają się, jakby były dziewczątkami i odsłaniają nie tylko dekolt, ale i pępek, udając się w miejsca publiczne, w rejony, które nawet w porze upałów wymagają bardziej oficjalnego stroju…

Najgorsze to te stare dwudziestoparoletnie bezwstydnice, odsłaniające dekolt. A wystarczyłby malutki car Wasyl na pośladku, ekhm, na kostce…

Nieodmiennie najbardziej stosownym kobiecym ubiorem na lato i najbardziej (o ile to możliwe) uniwersalnym jest prosta sukienka z przewiewnego materiału, do kolan, z niedużym dekoltem i zasłoniętymi ramionami, w pastelowych kolorach. Idealna jest tutaj, będąca pomysłem Coco Chanel, a powracająca dziś do łask, szmizjerka – sukienka uszyta na wzór męskiej koszuli (ten sam krój, kołnierzyk, mankiety, zapięcie na guziki od góry do dołu). W sytuacjach nieoficjalnych, plażowych można, rozpinając guziki u góry i dołu, odsłaniać dekolt i nogi.

Och. Szmizjerka. Mniam, mniam. Nic tylko wyobrazić sobie te powoli rozpinane guziki… Od góry i od dołu… Coraz wyżej i niżej… Odsłaniające… Seksowną brodę cara na biuście oraz jego mocarne, nieprawdaż, berło… na udach… I drzewce sztandaru celujące w…

Ufff, gorąco się jakby zrobiło…

czepiam się, okołofeminizmowo, śmieszne

Dziewczynka też człowiek…

… czyli polska prasa popularna źródłem radości wszelakiej. Dawno nie miałam do czynienia z taką fajną gazetką z programem telewizyjnym, jaką jest Tele Tydzień („Najchętniej kupowany magazyn telewizyjny”). A dzisiaj wyskoczyła ona na mnie znienacka z ogromnie fachowymi (z jednej strony) i zupełnie nieseksistowskimi (no skąd znowu) tekstami z drugiej strony.

Tym opisem poczułam się zbudowana w moim gatunkizmie. My, czyli ludzie, czyli zwierzęta te, potrafimy się uczyć, wzywać i nie cofać. Kul.

Naszła mnie jednak refleksja – czy jam godna (Jędruś ran twoich…) nazywać się człowiekiem? Przy mojej płci? Tak przy okazji dodam poważniej, że to, o czym kiedyś pisała bodajże Agnieszka Graff, daje się zauważyć – w Stanach człowiek odzwyczaja się od takiego niby-od-niechcenia seksizmu w mediach. Różne rzeczy się zdarzają, owszem, czasem ktoś intencjonalnie powie coś niemiłego na temat jakiejś grupy ludzi, ale na takie milutkie śmieszne dowcipy, w stylu na przykład omawiania różnic międzypłciowych w kontekście utrzymywania porządku w domu i co z tego wynika, zwykle trudniej się natknąć. Albo ja mam szczęście. Tam. Bo tutaj już miałam przyjemność przysłuchiwać się takim, mrug mrug, żarcikom.

Wracając do mojej płci, człowieczeństwa i Tele Tygodnia. Uspokoiła mnie pani Dorota Zawadzka, odpowiadająca na pytania na temat wychowywania dzieci. W tym na pytanie, czy dziewczynki są od czegoś inne.

O kurcze, jakież nieznośnie politpoprawne podejście. Nie dość, że dziewczynka też jest człowiekiem, bo może się pobrudzić, to w dodatku w przyszłości kopnie ją zaszczyt pracy ramię w ramię z mężczyznami. Ale żeby pracę wykonywała nawet lepiej niż panowie, to chyba przesada.

No. Dzielne i piękne oczywiście. Tylko, hmm, takie zbyt piękne to mogą być i postrachem mężczyzn. Nie żeby mnie to akurat dotyczyło, ale co wtedy?

śmieszne

Twoja seksualność na lato, czyli kolor tynku prawdę ci powie

Dzisiaj będzie o kolorach. Ale nie tak nudno, jak to ostatnio pojawiło się na jednym portalu, że kolory coś tam, coś tam, bla, bla i świadczą o twojej osobowości. Nie, będzie o tym, jak kolory ubranek, które nosisz na sobie, świadczą o twojej seksualności. Badania, ekhm, naukowe cytowane są także na tej pięknej stronie, ale nawet nie chce mi się do nich odnosić. Lato jest w końcu. Jednak jeśli ktoś ma ochotę posprawdzać, czy rzeczywiście buzdyganek działa aktywnie wznosząco zawsze i wszędzie, to naturalnie Medline nadal robi co trzeba.

Stronka jest napisana bardzo urokliwym językiem:

Jeżeli masz problemy z potencją oraz z erekcją trafiłeś w odpowiednie miejsce. Permen do znane i skuteczne tabletki na potencje, które mogą zwiększyć libido a co za tym idzie zaburzenia erekcji, co znacznie wpłynie na twoje życie seksualne. Środki na impotencję dostępne w naszym serwisie sprawią iż problemy z sexem znikną w mgnieniu oka.

Szczególnie podobają mi się potencje, które zwiększają libido, a co za tym idzie zaburzenia erekcji (to tak miało iść?). Warto więc, jak sądzę, zajrzeć tam, żeby dowiedzieć się, jak znacznie to wszystko wpłynie na twoje życie seksualne.

Twój ulubiony kolor będzie prawdopodobnie widoczny na większości ubrań w Twojej garderobie, ale czy wiedziałeś, że może on wiele mówić na temat tego jakim jesteś kochankiem. Kliknij na kolor, który lubisz najbardziej, a dowiesz się czegoś więcej na temat swojej seksulaności.

Dobra, zaczynamy z tym koksem, czyli z seksulanością. Ulubiony kolor: różowy

Kolor ten wybierany jest głównie przez osoby, które ciągle czują się dziećmi lub znowu chcą się tak poczuć. Kobiety lubiące róż lubią się drażnić ze swoim kochankiem oraz często obiecują, że mogą dać więcej, niż tak naprawdę są w stanie.

Owszem, drażnienie się z kochankiem celem obiecanek-cacanek, co też mu się da, rzeczywiście jest bardzo dziecinnym postępowaniem.

W pewnych przypadkach obnoszą się ze swoją kobiecością, ale tylko dlatego, żeby pokazać swoją wyższość nad mężczyznami.

Noszą na przykład różowe koszulki na różowym biuście, dzięki czemu mogą grać facetom na nosie, mówiąc: „ja mam większe cycki, co pokazuje moją wyższość nad tobą, ha, ha.”

Jednakże Ci z mężczyzn, którzy go lubią są często z natury flirciarzami. Są oni w stanie umówić się w ciągu jednego wieczoru z trzema kobietami.

Ojejuniu, aż z trzema, no, no, ależ flirciarze.

Kobiety, których mężczyzna lubi kolor różowy powinny mieć odłożone w sekrecie pieniądze na czarną godzinę.

I oferta Zrembu życiowa porada zawsze na czasie.

Ulubiony kolor: niebieski

Miłość fizyczna jest dla nich prawdziwą sztuką, a ich podejście do tematu jest bardzo eleganckie. Mężczyzni lubiący kolor niebieski często wybierają muzykę klasyczną, natomiast kobiety kładą główny nacisk na czerpanie pełni radości płynącej z seksu.

Tak. Szły dwie łodzie podwodne przez las, jedna była w butach a druga wpół do czwartej.

Zarówno kobiety, jak i mężczyzni nie biorą raczej pod uwagę następstw do jakich prowadzi seks i traktują go bardziej jako akt zbliżenia.

A mniej jak akt oddalenia. Jaki z tego morał? Że wiertarką nawet góral się nie ogoli. Prawdaż.

Ulubiony kolor: szary

Kolor szary jest preferowany przez osoby niezdecydowane. Żadna rzecz, bądź czynność nie są w stanie je zaekscytować. Dlatego właśnie wybierają wymijające, nie angażujące się rzeczy.

Ja lubię kolor szary, a moje ubrania są bardzo zaangażowane i zaekscytowane (szczególnie szaliczki), więc coś mi się tu nie zgadza.

Mężczyzni preferujący szarości patrzą na seks jako na czynność, dzięki której mogą pozbyć się napięcia – nic więcej, nic mniej. Kobiety lubiące szary kolor nie myślą o seksie jako u uprawianiu miłości, ale o czysto fizycznym stosunku płciowym. I to tylko z jednego lub dwóch powodów: aby sprawić radość partnerowi, albo po to żeby zajść w ciążę. Często patrzą na przysłowiowy tynk na suficie w czasie stosunku.

Jak w tych przysłowiach: Tynk z wozu, koniom lżej? Na pochyły tynk każda koza skacze? Szewc bez tynku chodzi? To nic dziwnego, że ten tynk nie jest w stanie je (ich? ją? jego? kogokolwiek?) zaekscytować. A już zwłaszcza sufitu w czasie stosunku (no bo sufit zajęty jest czym innym).

Jednakże większość małżeństw, w których oboje partnerzy lubią kolor szary jest bardzo udanych.

Yhy. Trzeba tylko pomalować jakoś ten tynk. Najlepiej w podobiznę Cristiano Ronaldo.

Ulubiony kolor: czarny

Kolor czarny wskazuje na preferencje tzw. czarnego seksu, który niekoniecznie oznacza, że dana osoba chciałaby uprawiać seks z czarnym partnerem. Ludzie preferujący ten kolor rzadko akceptują tradycyjne sposoby pojmowania seksu.
Mają duże skłonności do zachowań seksualnych, które nie mieszczą się w kanonie zachowań „przeciętnych ludzi“. Jednakże większość z nich jest dość pesymistycznie nastawiona do świata, co może przekładać się również na czerpanie radości z życia erotycznego. Może jednak warto wykorzystać te cechy, aby zmienić nudne życie erotyczne w zmysłowy mroczny taniec ciał.

No chwila, to albo zachowania, które nie mieszczą się w kanonie, albo nudne życie erotyczne. A ja tak lubię czarny, buu. Zaraz, a może to dlatego, że nie pomalowałam sobie tynku w Cristiano Ronaldo. To wszystko wyjaśnia. Z Cristiano na suficie  zmysłowy mroczny taniec ciał natychmiast się rozpocznie. Czy coś tam.

Ulubiony kolor: zielony

Kobiety, które lubią zieleń zawsze będą uprawiać seks jak gdy to robiły po raz pierwszy w życiu. Mężczyzni natomiast mogą być czasem lekko niezdarni i gapowaci, ale w sposób, który urzeka większość kobiet.

Panie doktorze, mąż zamiast, ekhm, w ucho (miało być niekanonicznie) trafił mi, ekhm, w oko. Co mam robić (bo nie mogę patrzeć w sufit z podobizną sami-wiecie-kogo)?

Podświadomie wybierają ten kolor ponieważ związany jest z przyrodą, a gdy myśli się o naturze to obrazy wyobraźni malowane są w większości tym właśnie kolorem.

Zielone chemtrailsy na niebie, zielone krowy na łące, nagi zielony Cristiano Ronaldo…

Ulubiony kolor: pomarańczowy

Osoby, których ulubionym kolorem jest pomarańczowy często dążą do pełnej realizacji swoich fantazji seksualnych. Akt seksualny jest dla nich „jednoosobowym przedstawieniem“ w którym grają główną rolę. Gra wstępna jest dla tych osób tak istotna jak sam stosunek. Lubią wtedy szeptać do ucha czułe słówka, które jednak nie mają żadnego głębszego znaczenia.

Tak się zadumam chwilkę (obrazy wyobraźni malują mi Cri…, znaczy –  niczego mi nie malują!), i już dochodzę do wniosku, że może dobrze, że te czułe słówka nie mają znaczenia. Bo gdyby miały, to tynk chyba by poodpadał wreszcie z tego sufitu.

Mimo to ludzie lubiący pomarańcz bardzo często nie osiągają orgazmu, pomimo tego, że ich partnerzy mają takie wrażenie.

Jacy znowu partnerzy? Miało przecież być jednoosobowe przedstawienie.

„Pomarańczowi“ mężczyźni lubią delikatnie ciągnąć swoje partnerki za włosy, natomiast „pomarańczowe“ kobiety zostawiać ślady szminki na plecach partnera.

Na plecach??? To chyba mówimy tu o wspomnianym wcześniej mrocznym zmysłowym tańcu ciał czy innych zboczeniach (ze strap-onami, o zgrozo). Ale to miało być na czarno. Nic z tego nie rozumiem. I gdzie Cristiano?!

Ulubiony kolor: brązowy

Miłość i seks mogłyby być treścią ich całego życia. Przytulanie się przy kominku, spacery w deszczu czy łapanie językiem płatków śniegu to rzeczy, które są podstawą udanego związku „brązowych kochanków“. […] Jednak ich emocje są dość chwiejne, dlatego jedno ostre czy niefortunne zdanie może sprawić, że romans szybko się skńczy.

Ale za to zerwanie takiego związku jest niezwykle łatwe. Wystarczy powiedzieć – „słuchaj, jest lato, upał i nie mam skąd wziąć śniegu, żeby go łapać na język, w związku z czym nie jestem w stanie stworzyć z tobą normalnej relacji”. Ewentualnie – „Cristiano Ronaldo ma dłuższego dłuższy język i ładniej nim porusza łapie tym językiem płatki śniegu, więc spadaj”.

Ulubiony kolor: czerwony

Kolor ten podkreśla także atrakcyjność. Ludzie, którzy lubią czerwień są często nazywani tygrysami. Są w stanie cieszyć się z każdego rodzaju seksu, który można sobie tylko wyobrazić.

To normalne. Tygrys ma to do siebie, że jak sobie czegoś nie wyobraża, to go to nie cieszy.

Kiedy tylko zatli się jego iskierka to minie długi czas zanim zgaśnie.

Iskierka tego seksu? Czy tygrysa? W końcu kolejne przysłowie na dziś mówi, że tynk tygrys plus zapałki równa się pożar.

Namiętność dwóch partnerów, którzy lubią kolor czerwony wprawiłaby w zakłopotanie nawet samą Lady Chatterly.

Czy naprawdę namiętność dwóch partnerów wprawiłaby w zakłopotanie lady Chatterley? Eee, sądzę, że wątpię. Raczej w zachwyt. Szczególnie jeśli jednym z nich byłby Cristiano Ronaldo, a drugim, ekhm, jakiś inny tygrys.

Ufff. To co, wystarczy chyba tego dobrego? Czy ktoś dowiedział się czegoś ciekawego na temat swojej własnej osobistej seksualności? Poza tym, że koniecznie trzeba odmalować sufit w sypialni? A jeśli ktoś ma ochotę na dalsze rozrywki, zawsze można jeszcze zrobić sobie fachowy test erekcji lub też zagrać w fascynującą grę. Cristiano Ronaldo się chowa.

kretynizmy, śmieszne

Ciąża konika morskiego, czyli baby gupie i tchórzliwe som

Po rozmaitych rozważaniach na temat ciąży, warto odpowiedzieć sobie wreszcie na pytanie, dlaczegóż to kobiety (te niecne i wyrodne, czyli w ogóle, nie bójmy się tego słowa, wszystkie) nie chcą rodzić dzieci. W tym celu udajemy się, jak zwykle po wszelkie mądrości życiowe, do Rodziny katolickiej. W niej to pewien miły młody człowiek płci męskiej dzieli się z nami swoimi bogatymi w roztropność przemyśleniami na ten temat.

No własnie – dlaczego prognozy demograficzne są takie jakie są? Rozmawiając dziś z koleżanką – nasza konwersacja zeszła na te tory… Powiedziała mi mianowicie takie zdanie: „Mężczyźni chcą miec zawsze gromadkę dzieci, ale gdybyśmy rozmnażali się jak koniki morskie, to inaczej by śpiewali”.

Dla tych, którzy niezbyt przykładali się w szkole do biologi, wyjaśniam – koniki morskie rozmnażają się w taki oryginalny sposób, że małe zwierzątka „rodzą” się z samca, a nie z samicy.

Ach! Ach, no oczywiście. Ja niestety średnio przykładałam się do biologii w szkole, z zachwytem przyjęłam więc przetłumaczenie na nasze bełkotu koleżanki (bo to głupia kobieta była) – że chodzi o rodzenie. To jest głównym problemem kobiet – sam poród.

Sprowokowało mnie to do jednego prostego pytania – czy u kobiet tak słabo z rodzeniem tylko z powodu bólu i nieprzyjemnych przeżyć związanych z porodem? Na to pytanie już nie otrzymałem odpowiedzi…

Nie otrzymałem odpowiedzi, ale wiadomo już, że o to chodzi – o ten ból przy porodzie. Ponieważ:

A szkoda – bardzo chciałbym ją usłyszeć. Bo dla mojego męskiego logicznego rozumowania sprawa przedstawia się jasno – czas trwania porodu w najgorszych przypadkach i powikłaniach nie przekracza kilku dni. A często zaledwie parę godzin. Czym to jest wobec całego życia? Nowego człowieka? Planów? Marzeń? Przemyśleń? Wszystkich potencjalnych wielkich osiągnięć i czynów owego dziecka? (Pomijam wyszystkie korzyści dla rodziców, wynikające z faktu posiadania dzieci)

Ach (zawołam po raz kolejny) – jakież wspaniałe męskie logiczne rozumowanie! Doprawdy, cóż my, niemądre kobiety zrobiłybyśmy bez tych miodopłynnych mądrości płynących z złotoustych ust siedemnastoletniego myśliciela. Dzięki ci łaskawco, że raczyłeś uświadomić wszystkie głupie baby, że decyzja o posiadaniu dzieci to tylko kwestia tych paru godzin czy dni bólu. A tych wszystkich dolegliwości związanych z jakąś, tfu, aż hadko o tym mówić przy tak wysublimowanej osobie, kwestią jak sama ciąża… a przepraszam, zapomniałam, że to stan błogosławiony i pełen wyłącznie radości oraz świetnej formy fizycznej i psychicznej. Zresztą, i sam poród jest także kwestią lajtową (to już ustaliliśmy), no a po urodzeniu dziecka to już w ogóle matka nie martwi się ani przyszłością (swoją i dziecka), ani zdrowiem, fizycznym i psychicznym (swoim i dziecka), ani zatrudnieniem, ani wychowaniem, ani kolejnymi latami… Nie, dziecko urodzone to oczywiście wszystkie korzyści dla rodziców, gdzieżby tam miało być miejsce dla jakichkolwiek zmartwień, czy chociaż wahań.

Po prostu – kobiety to tchórze.

Na pewno ma tu dużą rolę różnica między płciami. My, mężczyźni rodzimy się i wychowujemy po to, aby być tym wojownikiem, który będzie bronił swojej rodziny. W tą obronę wkalkulowane jest niejednokrotne zebranie po mordzie. Mimo to nie brakuje takich którzy na to nie zważają i idą tam. Bo przecież nie będę rezygnował z jazdy samochodem w konkretnym celu tylko dlatego, że na po drodze jest jeden niebezpieczny zakręt i boję się, że nie podołam tej jednej przeszkodzie.

Tak, kobiety to tchórze. Nie to co my, wojownicy, którzy lubimy dostawać po mordzie. I czy ja już dziękowałam za te miodopłynne mądrości?

Rozpisałem się, rozpisałem… ale odpowiedzi na pytanie postawione w tytule nie znalazłem.

Jakbyś się kolego zastanowił trochę nad cytowaną na początku wypowiedzią koleżanki, to może coś byś załapał. Ale do tego to potrzeba jednak odrobinę wiedzy posiadać, akurat niekoniecznie na temat koników morskich, ale przede wszystkim na temat ludzi.

Jednoznacznej. Myślę, że takowej jednoznacznej odpowiedzi nie ma… chyba po prostu zamiast gadać trzeba zabrać się do roboty…

Ojejuniu, naprawdę dopiero teraz się zabrać? Myślałam, że kobiety od dawna ustawiają się w kolejce, ażeby zostać łaskawie zapłodnionymi przez tak tryskającego wszelkimi zasobami (a zwłaszcza mądrością) mężczyznę. A jeśli nie nie ustawiają – głupie baby – no to przecież ktoś musi podjąć za nie tę decyzję. Dla ich dobra. I dla dobra narodu.

moja Ameryka, śmieszne

Modlitwa i orgazm w jednym, czyli cudowna reklama

Fajną reklamę wczoraj widziałam. Momenty…, eee, nie, momentów specjalnie nie było. A i reklamy nie widziałam wyłącznie wczoraj, bo i wczoraj, i przedwczoraj, i parę dni temu, i jeszcze parę dni temu. Reklama po prostu zamieszkała w moim telewizorze. O zgrozo, lata co mniej więcej piętnaście minut. W dodatku wszystko dzieje się na kanale LOGO, oglądam więc to cudne dzieło pomiędzy całującymi się facetami, całującymi się facetami, jeszcze sporą grupką całujących się facetów, a Buffy, zwaną z polska postrachem wampirów. Ta akurat się z facetami zwykle nie całuje, tylko ich rozwala, zwłaszcza tych wyglądających bardziej zębato.

Przepiękna reklama natomiast od razu i natychmiast zmienia nastrój na bardziej wzniosły, podniosły, duchowy, magiczny i nieziemski. Niezwykłe doświadczenie.

Otóż i ona. Magiczny krzyżyk z umieszczoną w środku modlitwą „Ojcze nasz”. Na oko (niemagiczne) nic nie widać. Ale kiedy patrzysz pod światło, modlitwa pojawia się natychmiast, w dodatku w niemal cudowny (i magiczny) sposób. Nie wspominając o tym, że owo, ekhm, duchowe akcesorium przynosi radość i ukojenie tym, którzy noszą je na sercu. Od całości tego cudeńka trudno oczy oderwać. A szczególnie od tej pani, co to pan daje jej krzyżyk, a ona zaraz dostaje orgazmu. Oh joy.

Subtelność porażająca. Gdzież, ach gdzież podziały się eleganckie, artystyczne i znakomicie zagrane reklamy prusakolepu tudzież wózków widłowych?

Doświadczyć magii krzyżyka można tutaj: https://www.prayercross.com/ver62/ (właściwie koniecznie trzeba, gdyż obrazki nie oddają wdzięku, uroku i głębi). Nie mówiąc już rzecz jasna o obowiązkowym zakupie ;-)

śmieszne

„Co to za wegetarianin, co…”

Kazik mi się zupełnie niechcący skojarzył niedawno…

Otóż ja prosta kobieta jestem. Pod względem gustów muzycznych. Zdaniem pewnej-bliskiej-mi-i-gustowo-bardzo-wysublimowanej-Osoby, słucham czegoś, co spokojnie można określić jako łomot, ewentualnie popisy szarpidrutów (w dodatku bez ładu i bez składu). Natomiast, jak łatwo się domyślić, pewna-bliska-mi-i-gustowo-bardzo-wysublimowana-Osoba słucha, i zna się oczywiście na, najpiękniejszej i najbardziej wartościowej muzyce, czyli muzyce klasycznej.

Na temat której opinię ja mam mniej więcej taką, jak Tytus:

Ostatnio siedzimy sobie z pewną-bliską-mi-i-gustowo-bardzo-wysublimowaną-Osobą w naszym wspólnym przybytku zawodowym, gadamy, a obok nas przechodzi młodzian w wieku, powiedzmy, doktoranckim. I gwiżdże sobie coś pod nosem. Pewna-bliska-mi-i-gustowo-bardzo-wysublimowana-Osoba pyta mnie z błyskiem w oku: „Wiesz, co on gwizdże? I od razu odpowiada: „To „Kniaź Igor” Borodina”. Oczywiście jestem odpowiednio zachwycona, po pierwsze dlatego, że na amerykańskim uniwersytecie facet gwiżdże nie kawałek jakiejś gwiazdki pop, a Borodina, a po drugie, że pewna-bliska-mi-i-gustowo-bardzo-wysublimowana-Osoba wspaniale rozpoznała ten utwór. Niestety, bliska-mi-i-gustowo-bardzo-wysublimowana-Osoba informuje po chwili: „A wiesz, jak rozpoznałem ten fragment? Bo był swego czasu taki popularny kawałek hip-hopowy.” :-)

No fakt, że był. Raper Warren G nagrał swego czasu, eee, piosenkę, w której Sissel śpiewała arię z „Kniazia Igora” właśnie.

I co by ci biedni, o wysublimowanych gustach znawcy i wielbiciele muzyki klasycznej zrobili bez popowych kawałków i popowych wykonawców? Zagubiliby się jak dzieci we mgle :-P

okołofeminizmowo, okołoreligijnie, śmieszne

Spodniami dokonuję aborcji, czyli komuś mocno zaszkodziły damskie portki

Czy już aby nie było o damskich spodniach? Jak to niemożliwie groźne są? Pozbawiają kobiecości, a w dodatku stanowią oręż walki z mężczyznami? No było. Ale że z noszenia spodni przeze mnie wynika prosto (i logicznie zapewne), że lekką rączką zrobię sobie aborcję, albo i dwie? Tego dotąd nie wiedziałam. Zadbał jednak o mnie i wytłumaczył tę implikację pewien miły pan, Richard Williamson, biskup skądinąd, znany także w niektórych kręgach jako negacjonista i antysemita. Dawno to wprawdzie było, ale pewna niezwykle milutka organizacja na swych stronach cały czas prezentuje poglądy szanownego biskupa. Razem z takimi hasłami, jak: Bóg, rodzina, ojczyzna, tradycja, własność, sprawiedliwość. Zaprawdę powiadam Wam więc, oto prawdziwy autorytet wypowiada się na temat kobiecych spodni.

[…] Na przykład biskup de Castro Mayer zwykł był mawiać, że spodnie noszone przez kobietę są gorsze od mini-spódniczki. […]

No pewnie, że są gorsze. Zwłaszcza jak biskup jeden z drugim zamiast brewiarz odmawiać, obgadują dziewczyny w spódniczkach i szortach. Te spódniczki muszą im się rzucać na to i owo.

[…] Krótka spódnica jest nieskromna i atakuje zmysły, ale spodnie są wyrazem pewnej ideologii i atakują umysł.[…]

Miało być o militaryzacji ciuchów? No i jest. Spódnica atakuje, spodnie kontratakują, a rycerze głupoty powracają.

Ale nie, to nie rycerze, to zamachowcy, zamachowywujący się (jak powiedziałby Nuta) na istotę kobiecości (czymkolwiek by ona była):

[…]Rzeczywiście, kobiece spodnie, noszone dzisiaj, czy to długie, czy krótkie, skromne lub nie, obcisłe czy luźne, zwykłe czy tzw. spódnicospodnie, są zamachem na istotę kobiecości, odbiciem radykalnego buntu przeciwko porządkowi ustanowionemu przez Boga. Może w najmniejszym stopniu dotyczy to spódnicospodni, spodni najbardziej przypominających spódnicę (i czasem z nią mylonych). Ponieważ jednak spódnicospodnie odpowiadają regule podziału kobiecego ubioru poniżej pasa na dwie części, dlatego są tylko próbą zamaskowania poważnego nadużycia.[…]

Poważne nadużycie. Hmmm… Zobaczmy dlaczego jest ono tak poważne (ale nie spodziewajmy się za wiele). Zanim jednak biskup Williamson błyskotliwie wytłumaczy, o co biega z tym nadużyciem, musi wsiąść najpierw na jednego z ulubionych koników, ulubionych zwłaszcza przez niektórych (starszych) mężczyzn o mocno zakonserwowanych mózgach, czyli – ale fajnie, że faceci dominują nad babami:

[…] Konsekwencją grzechu pierworodnego – grzechu, do którego Ewa przywiodła Adama, a nie na odwrót (I Tym 2, 14) – było m.in. zmiana jej naturalnego i łatwego poddania Adamowi w przykrą dominację, gdyż zwodząc go dowiodła, że musi pozostawać pod władzą… […] Od tego czasu, wraz z przekazywaniem zmazy grzechu pierworodnego potomstwu Adama, na wszystkie jego córki (z wyjątkiem, oczywiście, Najświętszej Maryi Panny) przechodzi to przykre podporządkowanie.

Zwróćmy jednak uwagę – dominacja mężczyn i podporządkowanie kobiet jest przykre. To miło, że ksiądz biskup tak uważa. Ale, ale, to wcale nie jest do końca tak. Niemiłe mi jest podporządkowanie mężczyźnie, jeśli nie jestem katoliczką. Natomiast jeśli jestem – wszystko jest w porządku! Okazuje się, że w małżeństwie katolickim dominacja mężczyzn i uległość kobiet leży w naturze obojga i jest ogromnym szczęściem. No i kto powie teraz, że nie warto być katolikiem? I katoliczką tym bardziej? Nie tylko warto, ekstra jest wręcz.

Przykładowo w małżeństwach katolickich dominacja mężczyzny nad kobietą, łatwo dostrzegalna we wszystkich kulturach niechrześcijańskich i na nowo powracająca w naszej antychrześcijańskiej kulturze, przez łaskę uświęcającą staje się stopniowo takim podporządkowaniem kobiety mężczyźnie, jakie istniało w Raju przed upadkiem pierwszych rodziców. Leży to w naturze ich obojga i dla obojga jest korzystne.[…]

Lecimy dalej. Biskup Williamson ciągle nie może oderwać się od fascynującego tematu podporządkowanych, uległych kobiet.

[…] Z pewnością nie każda kobieta, ubierając szorty, świadomie sprzeciwia się Bogu czy swojemu mężowi. […]

Za to sprzeciwia się nieświadomie? Zaiste, jakieś nieświadome te kobiety są. Pisałam kiedyś o nieświadomym tworzeniu przez nie atmosfery domowej, teraz okazuje się, że i nieposłuszne bywają nieświadomie. W każdym razie, mam takie niejasne podejrzenie, że nawet kiedy mąż mówi – ściągaj zaraz te szorty, to nie chodzi mu bynajmniej o to, że żona mu się w tychże nie podoba. Wręcz przeciwnie :-). Może jednak lepiej, żeby ksiądz biskup nie zastanawiał się nad tym za długo, bo też mu się rzuci na to czy owo, zupełnie jak minispódniczka.

[…] Jest jednak świadoma pewnej rzeczy: zdaje sobie sprawę, że przez krój spodnie są czymś innym niż spódnica […]

Mózg nienawykły do myślenia mi się przegrzał, ale stwierdzam, że rzeczywiście widzę różnicę między spodniami i spódnicą. Gołym okiem.

[…] i że ta różnica między nimi daje jej niejasne odczucie – może pewnego niepokoju czy wyzwolenia, czy też jednego i drugiego naraz…[…]

Eeee, a ja chodzę w spodniach, żeby mieć dwa w jednym – i niepokój i wyzwolenie. Taka perwersja.

[…] Ubranie, które okrywa obie nogi oddzielnie, niejako uwalnia dolną, ruchliwą część ciała,

Hmmm… ta dolna, ruchliwa część ciała… :-)

umożliwiając dokonywanie szeregu czynności, które w ubraniu takim jak spódnica byłyby dość… dziwaczne. Adam musiał w pocie czoła wykonywać najprzeróżniejsze prace, aby zapewnić żywność swojej rodzinie – jest więc zatem rzeczą zupełnie naturalną, że mężczyzna nosi spodnie. Jeśli kobiecie przyjdzie do głowy pomysł towarzyszenia mężczyźnie w jego zajęciach, spodnie z pewnością umożliwią jej to. Szorty są zewnętrznym, widomym znakiem wyzwolenia kobiety z zastrzeżonego dla niej kręgu prac domowych.[…]

O, i już wiemy, o co chodziło z tym poważnym nadużyciem. Kobiety nie powinny nosić spodni, bo Adam w pocie czoła wykonywał prace. Żeby kobieta chciała mu towarzyszyć, musi najpierw użyć spodni celem wyzwolenia. Ekhm, naprawdę trzeba czegoś porządnie nadużyć, żeby wykombinować takie mądrości.

[…] Kobieta czuje się w spodniach niezręcznie, ponieważ nie jest to jej naturalny strój.[…]

Za to czuje się znożnie, wszak spodnie nosi się na dolnej, ruchliwej części ciała. Rozumiem poza tym, że biskup wolałby popatrzeć sobie na kobiety ubrane raczej tak, jak Ewa w raju – to byłby zapewne bardziej naturalny strój niewieści – ale sorry Winnetou, ta dzisiejsza okropna poprawność polityczna… 

[…] To szaleństwo! Wkrótce firmy i zakłady pracy będą zmuszone żądać solennych deklaracji od kobiet, czy życzą sobie, czy nie, aby się do nich umizgiwano! […]

O to to właśnie! A tak kiedyś było pięknie. Można było koleżankę bez deklaracji poklepać po tyłku, czy obmacać po cyckach. I komu przeszkadzał ten miły zwyczaj? Ta przyjemna tradycja? Feministkom oczywiście. Niekobiecym, odzianym w spodnie czarownicom i satanistkom. Wszystkie feministki są satanistkami i czarownicami? Ależ tak, dowód u Szekspira poniżej.

[…] Jak powiedział G. K. Chesterton, nie ma nic bardziej niekobiecego od feminizmu. Kobiece spodnie są ważnym składnikiem, być może wręcz przełomowym, feminizmu.[…]
[…] Współczesny feminizm jest ściśle związany z czarownictwem i satanizmem.[…]
[…] Szekspir doskonale pokazał to nastawienie w postaci Lady Makbet, archetypie feministki i satanistki:
„Przybądźcie, o wy duchy, karmiciele
Zabójczych myśli, z płci mej mię wyzujcie
I napełnijcie mię od stóp do głowy
Nieubłaganym okrucieństwem! (…)
Zbliżcie się do mych piersi, przeistoczcie
W żółć moje mleko, o wy, śmierć niosące
Potęgi (…)” (akt I, scena V, w tłum. Józefa Paszkowskiego)[…]

[…] Nie sposób przecenić znaczenia prawdziwej kobiecości. Sprowadza się ona do tego, że kobieta została stworzona przez Boga do macierzyństwa; do wydawania na świat i wychowywania potomstwa; do przekazywania życia, okazywania ciepła, miłości i opieki, do żywienia – tego wszystkiego, co oznacza jej mleko.[…]

Mleko? Zakrztusiłam się. Myślałam, że chodzi o spódniczki. Przecież to one miały świadczyć o istocie kobiecości.

No ale fakt, strój jest nadal ważny dla księdza biskupa. Te niezręczne w dolnej części ciała feministki z mlekiem były tylko dygresją. Wracamy do ubioru kobiet. Williamson, mimo że niezwykle klarownie wytłumaczył, dlaczegóż to noszenie spodni przez kobiety jest poważnym nadużyciem, nie ustaje w wysiłkach mających na celu jeszcze dobitniejsze przekonanie przekonanych czytelników. Tym razem mówi prosto z mostu. Spodnie są be, bo nie ukrywają kształtu nóg, a to przecież straszna nieczystość, grzech, niezręczność i brak sumienia, że kobiety w ogóle posiadają nogi. I że te nogi widać, o zgrozo. Gdyż kobiety z nogami tracą swą godność i tożsamość – zmieniają się po prostu w mężczyzn. Definicja mężczyzny według hierarchy KRK to „kobieta z nogą”. I bez godności. Kul. Nie wiem tylko, co panowie na to…

[…] Grzech pierworodny zranił naturę ludzką pożądliwością (tj. pożądaniem, które jest wykroczeniem przeciwko prawu [Bożemu]), a szczególnie dotyczy to zmysłów wzroku i dotyku oraz wyobraźni. W kwestii ubiorów wynika z tego, że więcej ciała kobiety powinno być zakryte przed spojrzeniami mężczyzn niż na odwrót. Zatem jak spodnie ułatwiają mężczyznom aktywność, tak luźne spódnice, ukrywające kształt nóg, odpowiadają kobiecej godności i czci. Zakładając emancypujące spodnie, kobieta czuje niezręczność – przynajmniej do czasu, aż jej sumienie przestanie na to reagować – gdyż traci swoją tożsamość oraz godność kobiecą.[…]

Z jednym się tylko gorąco zgodzę z księdzem biskupem. O tak, więcej ciała kobiety powinno być zakryte przed spojrzeniami mężczyzn niż na odwrót :-). Za autorytetem Kościoła postuluję: mężczyźni powinni chodzić po ulicach półnago, ubrani tylko – dla przyzwoitości rzecz jasna – w obcisłe jeansy. 

No ale co z tą aborcją? Dlaczego noszenie spodni ma od razu oznaczać, że chętnie sobie zafunduję aborcję? Oraz zrobi ją sobie koleżanka obok? Ano dlatego, że za żadne skarby świata nie chcemy sie zgodzić, żeby nam zdejmowano spodnie. Za to łaskawie pozwalamy je sobie zakładać. Tak. Mój mężczyna codziennie zakłada mi spodnie. Musi, inaczej się udusi. Ja także (ze śmiechu).

[…] Wyrywa się kobiecość naszym kobietom, a rezultatem tego jest styl życia zmierzający do samozagłady, do aborcji.

Dziewczęta, bądźcie matkami, a żeby być [dobrymi] matkami, za żadne skarby świata nie pozwólcie nałożyć sobie spodni czy szortów. Jeśli proponują wam jakieś zajęcia, które wymagają noszenia spodni, a którymi zajmowały się też wasze prababki, znajdźcie sposób, żeby robić to jak one – w spódnicach. Jeśli zaś wasze prababki tego nie robiły, to i wy nie róbcie! Ich pokolenie stworzyło ten kraj, wasze pokolenie go niszczy. Oczywiście nie wszystkie kobiety, które zakładają spodnie, niszczą życie, które noszą w swoim łonie, ale wszystkie pomagają w stwarzaniu proaborcyjnego społeczeństwa. Staroświeckość [w wyglądzie] jest dobra, nowoczesność jest samobójcza. Chcecie zatrzymać lawinę aborcji? Zróbcie to, dając przykład. Nigdy nie noście spodni ani szortów. Bp de Castro Mayer miał rację. […]