okołonaukowo

Wąglik, gołąbeczko

ResearchBlogging.org

Listy z wąglikiem, które krążyły sobie w Stanach Zjednoczonych jesienią 2001 roku, zostały zdekontaminowane i można je oglądać w smithsoniańskim National Postal Museum w Waszyngtonie. Pamiętacie może, że było coś takiego? Że listy z wąglikiem krążyły? Że parę osób zachorowało, a parę zmarło? Że ludzie bali się otwierać listy przychodzące z nieznanych adresów, nie mówiąc już o strachu pracowników poczty? Że panowie Ian, Bello, Benante i Bush grozili zmianą nazwy zespołu?
Pewnie mało kto pamięta i wie, o co chodziło w ogóle. W końcu anthrax happens, jak powiedziała wówczas rzeczniczka jednej ze stanowych instytucji zajmujących się zdrowiem publicznym.

A rzeczywiście happens, bo wąglik to uparte i twarde bydlę jest. Bacillus anthracis, laseczka wąglika, produkuje bowiem przetrwalniki, która to postać niewrażliwa jest na zimno, gorąco, wysuszenie, brak tlenu i brak czynników odżywczych.

Gram-dodatnia laseczka wąglika z pięknymi przetrwalnikami. Zdjęcie: CDC
Gram-dodatnia laseczka wąglika obficie produkująca przetrwalniki. Zdjęcie: CDC

I dzięki tym przetrwalnikom bakteria przetrwać może w środowisku, w ziemi, a także w tkankach zmarłych ludzi i padłych zwierząt, przez długie dziesiątki lat. A kiedy tylko pojawią się sprzyjające warunki (na przykład rozmarznie trochę wiecznej zmarzliny, jak to miało miejsce latem tego roku w Jamalsko-Nienieckim Okręgu Autonomicznym), wtedy przetrwalniki mogą zostać uwolnione, np. z ciał padłych i dawno temu zakopanych reniferów, mogą dostać się do wody i ziemi, skazić pożywienie oraz zarazić ludzi i zwierzęta. Podczas epidemii wąglika na Półwyspie Jamalskim zmarł jeden chłopiec, ponad dwadzieścia osób zachorowało, znacznie więcej izolowano i hospitalizowano, padło także niemal dwa i pół tysiąca reniferów. Wąglik potwierdził nie tylko istniejące i czające się podstępnie zagrożenie mikrobiologiczne, ale także jedno z niebezpieczeństw związanych z ociepleniem klimatu.

Nie znaczy to, że wąglik straszy tylko na Syberii. Pojedyncze doniesienie o przypadkach wykrycia B. anthracis u zwierząt i ludzi pojawiają się niemal każdego tygodnia, w różnych rejonach świata, ostatnio chociażby we Włoszech, w Indiach, w Stanach Zjednoczonych, czy w Zambii.

Co się dzieje, kiedy takie przetrwalniki B. anthracis dostaną się do organizmu człowieka (lub zwierzęcia)? Żywe bakterie kiełkują, niczym te kwiaty, z przetrwalników, a następnie namnażają się, rozprzestrzeniają po organizmie i powodują chorobę używając swoich potężnych czynników zjadliwości. Najważniejszymi czynnikami są trzy białka: czynnik PA (protective antigen), który umożliwia wniknięcie do komórki dwu pozostałym, czynnikowi EF (edema factor) i czynnikowi LF (lethal factor). Działając wspólnie jako jedna toksyna, i współpracując z innymi czynnikami zjadliwości bakterii, takimi jak otoczka czy inne enzymy, powodują zniszczenia tkanek w obrębie układu krwionośnego, co prowadzi do zespołu rozsianego wykrzepiania wewnątrznaczyniowego (DIC), trombocytopenii, wstrząsu, zespołu ostrej niewydolności oddechowej i zgonu.

anthrax-life-cycle
Wąglik w domu i zagrodzie. Ryc. CDC

Wąglik towarzyszy ludziom od dawna, początki sięgają jakoby starożytnego Egiptu i Mezopotamii, historycy twierdzą, że także Grecja i Rzym były nim dotknięte, a niektórzy dodają, iż o chorobie wiedziano także w czasach mojżeszowych, skoro opisywana w Księdze Wyjścia piąta plaga egipska to objawy wąglika właśnie. W XIX wieku lekarze zauważyli związek między charakterystycznymi symptomami (do których zaraz dojdziemy), a zajęciem ludzi sortujących wełnę, czyli mających częsty i bliski kontakt z sierścią zwierząt (woolsorter’s disease). W 1877 Robert Koch wyizolował i wyhodował drobnoustrój, a w 1881 Pasteur przygotował pierwszą szczepionkę przeciw wąglikowi.

Krótka historia wąglika. Ryc. CDC
Krótka historia wąglika. Ryc. CDC

Wąglik jest przede wszystkim chorobą dzikich i udomowionych zwierząt kopytnych. Jest zaliczany do zoonoz, co znaczy, że głównym i podstawowym źródłem choroby dla człowieka są zakażone zwierzęta i produkty zwierzęce: skóry, sierść, mięso; nie można się nim za to zarazić od drugiego człowieka.

– I co? – dopytywała się pani Oliver bez tchu.
– Najwyraźniej Roberts zdołał uspokoić rozjuszonego dżentelmena… który wkrótce potem zmarł na wąglik.
– Wąglik? Ale to choroba bydła?
Nadinspektor uśmiechnął się szeroko.
– Zupełnie słusznie, pani Oliver. To nie jest niewykrywalna trucizna Indian południowoamerykańskich! Może przypomina pani sobie, że w tym czasie wybuchła panika, ponieważ sprowadzono zakażone pędzle do golenia. Pędzel do golenia Craddocka okazał się przyczyną infekcji. *

Zakażenie laseczką wąglika prowadzić może do kilku postaci choroby. Najczęstszą z nich (95% przypadków) i jednocześnie najłagodniejszą jest postać skórna. Przetrwalniki – z zakażonych produktów zwierzęcych, np. naturalnego włosia z pędzla do golenia – wnikają przez niewielkie uszkodzenia skóry, bakterie namnażają się w miejscu wniknięcia, co prowadzi dość szybko (od jednego do 12 dni, ale często bliżej jednego) do powstania pęcherzyka z czarno zabarwionym płynem, po wyschnięciu którego powstaje na skórze niebolesny czarny strup – czarny, stąd nazwa wąglika „anthrax” (od greckiego ‘anthrax’ ἄνθραξ, ‘węgiel’ – dziękuję Ninedin). Zmiana skórna jest często otoczona opuchlizną. W przypadku zastosowania leczenia z użyciem antybiotyków (cyprofloksacyna, doksycyklina, antybiotyki beta-laktamowe, podawane doustnie bądź dożylnie w zależności od rozległości zakażenia) śmiertelność wynosi <2%, w przypadku nieleczonej postaci skórnej – około 20%.

panorama
Postać skórna wąglika. Źródła: zdjęcie pierwsze z lewej – CDC, w środku – stąd, z prawej – skomplikowany przypadek wąglika skórnego, zdjęcie stąd

Znacznie bardziej niebezpieczna jest postać płucna. Do zakażenia dochodzi na skutek wdychania przetrwalników (np. u ludzi, którzy zajmują się przerobem wełny, stąd woolsorter’s disease), które fagocytowane są przez makrofagi płucne. Tam przetrwalniki kiełkują, a następnie laseczki wąglika namnażają się, dzięki toksynom niszcząc otaczające tkanki, a także dostając się do krwiobiegu. Dochodzi do toksemii i sepsy, objawami czego są: gorączka, bóle mięśni, zaburzenia oddychania, wstrząs i zgon. Okres inkubacji wynosić może tylko dwa dni (choć czasem są to tygodnie), a do zgonu dochodzi w ciągu nawet 24 godzin po wystąpieniu symptomów. Charakterystyczny jest obraz płuc w RTG, z widocznym poszerzeniem śródpiersia, krwawieniem do węzłów chłonnych oraz płynem w jamie opłucnej. Śmiertelność nawet w przypadku zastosowania odpowiedniej terapii wynosi około 50%; bez leczenia – ponad 90%.

RTG płuc pacjenta zrobione 4 miesiące po zachorowaniu na wąglik. Widoczne charakterystyczne poszerzenie jamy klatki piersiowej oraz gromadzenie płynu w opłucnej. Pacjent pracował przy przerabianiu włosia kóz. Zdjęcie: CDC/Arthur E. Kaye
RTG płuc pacjenta zrobione 4 miesiące po zachorowaniu na wąglik. Widoczne charakterystyczne poszerzenie jamy klatki piersiowej oraz gromadzenie płynu w opłucnej. Pacjent pracował przy przerabianiu włosia kóz. Zdjęcie: CDC/Arthur E. Kaye

Trzecią postać wąglika stanowi postać żołądkowo-jelitowa. Do infekcji dochodzi przez spożycie zakażonego mięsa, zawierającego formy wegetatywne bakterii. Objawy w obrębie gardła i przełyku obejmują powstawanie owrzodzeń, trudności w przełykaniu i gorączkę; w jelitach natomiast – wymioty, biegunkę i bóle w jamie brzusznej. Nieleczona postać żołądkowo-jelitowa wąglika wiąże się z ponad 90% śmiertelnością, jednak przy zastosowaniu odpowiedniej terapii antybiotykowej 60% pacjentów przeżywa.

Kolejna, opisana niedawno (w 2010) nietypowa postać wąglika charakterystyczna jest dla narkomanów wstrzykujących sobie heroinę. Objawy przypominają nieco postać skórną, ale brakuje w nich wystąpienia czarnej zmiany i strupa na skórze, ponadto zakażenie obejmuje także tkanki podskórne. Ze względu na te różnice, a także na to, że nie dało się w takich przypadkach zaobserwować typowego dla zoonozy przenoszenia zakażenia ze zwierzęcia na człowieka, przypadki takie bywały często niezdiagnozowane poprawnie, albo za późno. Stąd ich dość duża śmiertelność: do ponad 30% przy zastosowaniu nawet agresywnego leczenia.

A przy wszystkich wyżej opisanych postaciach wąglika może nastąpić powikłanie w postaci zapalenia opon mózgowych i mózgu, z licznymi zmianami krwotocznymi w tkance mózgowej i przestrzeniach podoponowych. Objawami są drgawki, bóle głowy, delirium, a także wymioty i biegunka. Post mortem charakterystyczny jest obraz mózgu, określany czasem jako „kapelusz kardynalski”, ze względu na obfitą obecność krwi. Ta postać wąglika jest niemal zawsze śmiertelna, a mimo szybko wdrożonego leczenia większość pacjentów (75%) umiera w ciągu 24 godzin od diagnozy.

Wąglikowe zapalenie opon mózgowych i mózgu. Zdjęcia stąd (z lwej) oraz CDC
Wąglikowe zapalenie opon mózgowych i mózgu. Zdjęcie z prawej: CDC

Leczenie wąglika to stosowanie różnych antybiotyków, o różnych mechanizmach działania, różnych ich kombinacji, a także o różnych drogach podawania i różnym czasie trwania – wszystko w zależności od postaci i stanu pacjenta oraz podatności drobnoustroju na zastosowane środki. Dopuszczone do użycia są także immunoterapeutyki. A jako profilaktyka istnieją szczepienia: i dla ludzi, i dla zwierząt. Te dla ludzi nie są oczywiście w użyciu czy zalecaniach dla całej populacji, a tylko dla wybranych grup zawodowych, mają też za zadanie przydać się wszystkim w przypadku ewentualnego ataku bioterrorystycznego.

Wąglik bowiem zaliczany jest do grupy A (tej najgroźniejszej) czynników, które mogą być użyte w przypadku takiego ataku. Jest łatwy w hodowli, szybko można uzyskać dużą ilość materiału gotowego do niecnego zastosowania, jest łatwy i stabilny w transporcie i rozprzestrzenianiu, powoduje groźną chorobę przebiegającą z wysoką śmiertelnością (postać płucna), a atak z jego użyciem wpływać może nie tylko bezpośrednio – „mikrobiologicznie” – na zakażonych, ale i na całe grupy ludzi poprzez powodowane skutki społeczne, psychologiczne (brak zaufania do systemów ochrony zdrowia, panika) oraz ekonomiczne.

Na koniec zatem oddajmy głos Kenowi Alibekowi, przedstawiającemu historię, jak to bawiono się wąglikiem w Związku Radzieckim, i jak udało się udowodnić, że faktycznie niezła zeń broń biologiczna. Zatem Swierdłowsk i rok 1979, a historia pochodzi oczywiście z książki Alibeka (i Stephena Handelmana) „Biohazard” (Prószyński i S-ka, Warszawa 2000):

img_3095

img_3090

img_3091

img_3092

img_3093

img_3094

Literatura:
1. D’Amelio E, Gentile B, Lista F, & D’Amelio R (2015). Historical evolution of human anthrax from occupational disease to potentially global threat as bioweapon. Environment international, 85, 133-46 PMID: 26386727
2. Sternbach, G. (2003). The history of anthrax The Journal of Emergency Medicine, 24 (4), 463-467 DOI: 10.1016/S0736-4679(03)00079-9
3. Meselson, M., Guillemin, J., Hugh-Jones, M., Langmuir, A., Popova, I., Shelokov, A., & Yampolskaya, O. (1994). The Sverdlovsk anthrax outbreak of 1979 Science, 266 (5188), 1202-1208 DOI: 10.1126/science.7973702
4. Williamson, E., & Dyson, E. (2015). Anthrax prophylaxis: recent advances and future directions Frontiers in Microbiology, 6 DOI: 10.3389/fmicb.2015.01009
* Agata Christie, „Karty na stół”, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2001

okołonaukowo, osobiste

Denial

Ten film trzeba zobaczyć. Nie tylko dlatego, że Holocaust, bo to nie jest film o Holocauście. Naturalnie wszystko się wokół Holocaustu obraca, i choć jeden z bohaterów w pewnym momencie mówi ze znużeniem, że przecież istnieją inne ważne rzeczy, a wszyscy doskonale wiedzą, czym była Zagłada, więc po co to robić, to jednak – zwłaszcza kiedy poczyta się komentarze na temat filmu (nie róbcie tego, można powyrywać sobie ostatnie resztki uwłosienia… zresztą czytajcie, bo i tak brudna morda nacjonalizmu podnosi się i w tym kraju, gdzie niby wszystko wiadomo, więc komentarze nie powinny specjalnie zaskoczyć) – widać wyraźnie, że dobrze, że przypomnimy o Holocauście. Bo Holocaust miał miejsce. I w Oświęcimiu były komory gazowe. I systematycznie wymordowano tam mnóstwo ludzi. To wszystko miało miejsce. Prawda pozostaje prawdą, niezależnie od różnych opinii na jej temat. Tak jak istniało niewolnictwo. Tak jak Elvis is dead. Tak jak witamina C nie leczy z raka, organizmy GMO nie są zagrożeniem, globalne ocieplenie jest faktem, a szczepionki uratowały i ratują zdrowie i życie milionów ludzi.

Ten film trzeba zobaczyć, bo to jest film o denializmach. Nie tylko tym jednym, reprezentowanym i prezentowanym przez Davida Irvinga – pseudonaukowca, samozwańczego „historyka”, aspirującego do bycia rzetelnym znawcą historii Hitlera, a w rzeczywistości zwykłego pisarzyny o rasistowskich, antysemickich i na dobitkę seksistowskich przekonaniach. To on jest głównym bohaterem, to jego analizują twórcy filmu, ale jednocześnie pokazują, że problem nie jest ograniczony li i jedynie do niego. Gdyż albowiem żyjemy w epoce zaprzeczania. Opinie są równe faktom. Prawda jest płynna. Media są pełne prawdopośrodkizmu: prawda leży według nich pośrodku, a nie tam, gdzie leży. Do medialnych debat zapraszani są wybitni specjaliści w danej dziedzinie i ludzie, którzy o temacie nie mają pojęcia, i każe im się dyskutować ze sobą. Specjalistom unikającym tego typu sytuacji zarzuca się tchórzostwo, podejście niedemokratyczne (co słyszy Deborah Lipstadt), a także stalinowską cenzurę, brak serca i faszystowskie metody (co z kolei zdarza się słyszeć popularyzatorom nauki, piszącym chociażby o szczepionkach). Każdy, kto mówi, że: nie, opinie nie są równe faktom, nie, nie możesz polemizować z faktami, nie, nie każda opinia ma wartość i się liczy, nie jest traktowany życzliwie, ani przez media, w ich pędzie do demokratycznego dawania głosu i jednej i drugiej stronie, ani też przez „samouków”, którzy uważają, że godzinny kurs na Uniwersytecie im. Youtube’a wystarczy do podważenia wiedzy żmudnie zbieranej przez naukowców przez dziesięciolecia. Nawet i twórcy filmu, skądinąd fantastycznie pokazujący mechanizmy denializmu, sami trochę wpadają w pułapkę prawdopośrodkizmu. Jeszcze przed obejrzeniem filmu, kiedy rzucamy okiem i uchem na trailer czy featurette, słyszymy słowa „historyk” czy „kontrowersyjny” w stosunku do Irvinga – kontrowersyjne to sobie mogą być moje gusta muzyczne, a nie rasizm czy antysemityzm – oraz widzimy śliczną scenę z udziałem Irvinga zestawionego z hajlującymi neonazistami. Ot, miły starszy pan, który, traf chciał, nieco kontrowersyjnie wybiela Hitlera oraz twierdzi, że no cóż, kontrowersyjny raport Leuchtera przekonał go, że komór gazowych w obozach nie było, ale przecież ogólnie co złego, to nie on. „Nie jestem rasistą” mówi Irving, wyglądający na przerażonego krzyczącymi w tle skinheadami, jakby nie mógł uwierzyć, że jego niewinne poglądy mogą podzielać tacy kontrowersyjni i niesympatyczni ludzie, i do czego to w ogóle doprowadziło, a on wcale nie chciał. Wymowa tej sceny, sprytnie zmontowanej w trailerze, jest tak silna, że kompletnie zaprzecza faktom (oraz temu, co uczciwie pokazane jest w filmie) – że Irving gościł i przemawiał na nazistowskich wiecach i że generalnie ci mili łysi panowie ze swastykami i on – to przejawy tego samego. O, mam pretensję do osób, które stworzyły trailer (oraz zatwierdziły jego montaż). Złożę ją jednak na karb podejścia czekającej na film z utęsknieniem fanki, która śni o ideale, a widząc rysy na tymże popada w otchłań rozpaczy…

Zatem zapominam i wygrzebuję się z otchłani. To są drobiazgi. Ten film powinno się obejrzeć, bo nie dość, że precyzyjnie i ostro ukazuje epokę denializmu, to jeszcze próbuje pokazywać jego mechanizmy. Deborah Lipstadt mówi bezceremonialnie na swoim wykładzie: to, że ktoś zaprzecza oczywistym faktom, to nie tylko jego pogląd (rozważanie, którym twórcy filmu błyskotliwie zamykają cały proces, wkładając je w usta sędziego Graya), ale oznacza to, że ktoś musi mieć z daną kwestią zasadniczy problem. To nie poglądy powodują, że Irving jest antysemitą. Odwrotnie, Irving jest antysemitą i rasistą, a będąc nim sprzedaje swoje poglądy ludziom, którzy chcą w nie wierzyć. Och, jakże ślicznie mechanizm ten ukazany jest w filmie. I jakże doskonale widać, że takiego kogoś nie da się przekonać do zmiany zdania. Żeby stawać na rzęsach i nawet klaskać uszami – nie. Nic nie zmieni stanowiska fanatycznego rewizjonisty. Czy zapamiętałego w swej polemiczności antywacka, na ten przykład. Przyznam, że początkowo wzdrygnęłam się nieco, słuchając tych słów padających z ust bohaterki. Że jakieś one takie oceniające i osądzające, to raz, a dwa – no że smutne to w sumie. Jednakowoż, to jest prawda, a prawda nas wyzwoli, oraz, jak mówi w filmie Anthony Julius, jest jedyną sensowną strategią, i nie ma co płakać.

Mały disklajmer – jakby ktoś zapytał, czy widzę różnice w sytuacji Irvinga i w zjawisku antywackowego trollingu internetowego, i jak w ogóle można to porównywać – tak, widzę i nie, nie porównuję. Widzę tylko podobne mechanizmy, co jest zresztą źródłem mojego nieustającego od paru dni zachwytu nad Denial. I przyczyną, dla której każdy powinien zobaczyć ten film, szczególnie osoba/osoby, które mniej lub bardziej amatorsko zajmują się popularyzowaniem nauki i debunkowaniem pseudonauki.

Bo pseudonaukowy trolling właśnie. Tak, taki zwyczajny, jaki widuję częściej czy rzadziej tu na blogasku czy na fejsbukowych popularnonaukowych stronkach. I tak, pokazany jest on znakomicie na przykładzie Irvinga, który przerywa wykład Lipstadt gówniarskim domaganiem się uwagi oraz personalnymi wycieczkami. Który stosuje idiotyczne sztuczki – jarmarczne, jak określa je Anthony Julius, prawnik Lipstadt, nalegając na to, aby ich strona nie zniżała się do tego poziomu – klasyczny cherry picking (no holes), omijanie niewygodnych szczegółów (keine liquidierung), wyśmiewanie przeciwnika, szczególnie kiedy ten prosi o dowody, stosowanie argumentów z autorytetu, odwoływanie się do współczucia tłumu (Dawid i Goliat), chamskie zaczepki o charakterze finansowym (kto ci za to płaci?), ordynarne kłamanie oraz odkręcanie kota ogonem (to kto w końcu wygrał ten proces?). Ach, doprawdy człowiek czuje się nadzwyczaj swojsko obserwując perorującego Irvinga. Oraz ogarnia go smutek, że jest aż tak widoczne, a mimo to aż tak skuteczne.

Zatem, skoro nie powinniśmy zniżać się do poziomu pseudonaukowca, co pozostaje nam, ludziom w jakimś tam małym zakresie walczącym z pseudonauką? Otóż film, który każda/każdy z nas powinna/powinien zobaczyć podpowiada nam strategię postępowania. Ba, podpowiada nam nawet trzy. (Chyba nie dość wyraźnie wspominałam dotąd, że kocham Denial. To wspominam wyraźnie.).

Strategia numer jeden to strategia Deborah. Wojownicza wojowniczka na wojowniczym rumaku, wymieniająca porozumiewawcze a wojownicze spojrzenia z Boadiceą. Ma rację oczywiście. I z tą racją na ustach rzuca się w bój, bez pomyślunku, wierząc naiwnie i gorąco, że przekona każdego. „Ludzie, ja tu wam mówię, że szczepionki działają. Musicie mnie posłuchać? No jak to nie słuchacie? Jak może to was nie obchodzić?”

tumblr_nlj7palcb41qfcx4to4_r1_250 tumblr_nlj7palcb41qfcx4to2_r1_250 tumblr_nlj7palcb41qfcx4to3_250

Jak? Tu na pomoc wołamy niezrównanego Joeya (jak nie trawię Przyjaciół, tak Joey potrafi rozświetlić smętny dzień): tak właśnie, jak na powyższym gif-secie. Gdyż metoda Deborah jest bardzo amerykańska, bardzo uczciwa i bardzo „do boju!”. Zalety – nikt ci nie zarzuci tchórzostwa, spokojnie możesz patrzeć sobie w oczy w lusterku każdego dnia. Wady – nie działa. Nikt cię nie posłucha, Joey ma rację, zwłaszcza kiedy nieunikniona frustracja doprowadzi cię do zniżenia się do poziomu przeciwnika (epitety, argumenty as personam występują niestety często po stronie pronaukowej). Nikt nie będzie cię słuchał, w dodatku zarzuci ci emocjonalność, niezrównoważenie oraz bezsensowne produkowanie się w nie wiadomo jakim celu.

Metodę drugą nazwałabym „metodą Deborah po ogarnięciu się”. Lipstadt, po przyjęciu do wiadomości tego, co wyżej,  zmuszona jest przez prawników zmienić strategię, wybiera więc następującą: żadnej emocjonalności, same gołe fakty. Innymi słowy, zarzućmy przeciwnika wiedzą i prawdą. Przedstawmy tę prawdę, pokażmy twarde dowody. Wezwijmy świadków na poparcie naszych słów. Deborah nie rozumie jednak, że może nieintencjonalnie zaszkodzić tym świadkom. Nie rozumie tego i nie widzi chyba do samego końca, Anthony Julius musi jej to tłumaczyć dwa razy, a w końcu i tak podejmuje decyzję za nią. Na szczęście, bo Deborah w szlachetnym zapamiętaniu nie zauważa, że jej dobre intencje wybrukują piekło innym ludziom. Naturalnie, zaznaczmy tu od razu, opisywane zdarzenia, z występującym znacząco czynnikiem ludzkim w postaci świadków Zagłady, to dość specyficzna sytuacja. Można ją jednak uogólnić. Metoda walki z pseudonauką za pomocą wiedzy, prawdy oraz udokumentowanych świadectw (np. w postaci peer-reviewed papers) jest niewątpliwie szlachetna i najlepsza. Tchórzem i tak cię co prawda nazwą, bo nie chcesz dyskutować, tylko arogancko i z wyższością rzucasz faktami, ale we własnym sumieniu czujesz zadowolenie z dobrze wykonanej roboty. Uważaj jednak, jak mówi Richard Rampton, nie zawsze to, co najlepsze, wygrywa. Bo to nie jest metoda wygrywająca. Specjaliści także się mylą, naukowcy-specjaliści w danej dziedzinie nie zawsze są dobrzy w opowiadaniu o nauce: wchodzą w za dużo szczegółów, nigdy nie mówią, że coś się działa, tylko że raczej działa na 97,8% i to w takich, a takich okolicznościach. Wszystko to natychmiast zostanie wykorzystane przez denialistów. W tę pułapkę wpada profesor van Pelt. I pułapka ta przewidziana jest przez Anthony’ego Juliusa – prezentując swoją wiedzę legitymizujesz jej podważanie. Zatem przegrasz, bo podważanie jest łatwe, nie trzeba doń dowodów, wystarczy głośno krzyczeć, że szczepionki powodują autyzm; jest też atrakcyjne dla obserwatorów, bo nikt nie lubi mądrzącego się jajogłowego profesorka.

Dochodzimy zatem do metody trzeciej, metody prawników Lipstadt: Juliusa i Ramptona. Przygotowując materiały do procesu przyjęli oni następującą strategię – nie mówimy o tym, że Zagłada miała miejsce, nie dopuszczamy do głosu tych, którzy przeżyli, nie przenosimy walki na nasze podwórko. Za to zrzucamy ją na przeciwnika, to on się musi bronić (prawnicza zasada, o której mówi team Juliusa: nieważne, czy formalnie bronisz, czy oskarżasz, zawsze oskarżaj). W końcu zarzucił nam, że go oczerniamy. Zatem zmuśmy go do tego, aby pomógł nam udowodnić, że to nie były oszczerstwa. Innymi słowy, pokażmy przy jego wydatnej pomocy, że to on świadomie kłamie, że falsyfikuje historię, że zakłamuje naukę, że propaguje pseudonaukę. Zmuśmy go do tego, aby sam sobie wykopał dołek, a potem weń wpadł na własne życzenie. Jest to niewątpliwie strategia wygrywająca, jeżeli uda ci się ją poprawnie przeprowadzić. Należy jednak pamiętać, że wymaga ona dużej wiedzy, znacznie większej niż ta do zacytowania paru artykułów naukowych (jak metoda druga). Wymaga żmudnej pracy, być może niemal zawsze zespołowej, bo nikt nie jest specjalistą we wszystkim. Strategia ta możliwa jest do zastosowania tylko przez ludzi wykształconych w danej dziedzinie, mających odpowiedni background. Same dobre intencje plus nawet oczytanie nie wystarczają. Przykre, ale boleśnie prawdziwe: nawet jeśli jesteś entuzjastą biologii i szczepionek, i nawet jeśli wiesz na ich temat sporo, a nie masz systematycznego wykształcenia – przegrasz. Prędzej czy później dasz się złapać na jakimś oczywistym drobiazgu, którego uczą studentów I roku, co pociągnie za sobą podważenie tego, o czym mówisz, oraz całej twojej wiedzy w ogólności.

Tak sobie myślę – niczym Katon powtarzając, że film wart jest obejrzenia – że wart był między innymi dlatego, że sprowokował mnie do zadania samej sobie pytania: która strategia zatem, jeśli w ogóle którakolwiek? W której się odnajduję, którą stosowałam w przeszłości i czy mi z tego powodu nieswojo? Czy strategia, którą nazywam wygrywającą, jest w ogóle możliwa do zastosowania? W moim przypadku? A czy jest etyczna? Spojrzę sobie w oczy?

I już wiem.

A wy?

A poza tym wszystkim to jest bardzo śliczny film. Bardzo spokojny, elegancki, grzeczny i angielski w swej wymowie. Nieco łopatologicznie co prawda tłumaczy różnicę między brytyjskim a amerykańskim systemem prawnym (solicitor a barrister, zasady English libel law), ale to się przydaje do zrozumienia strategii, którą przyjęli prawnicy Lipstadt. Smutno i ładnie pokazany jest Oświęcim, ale bez nadmiernej czułostkowości. Trudno oceniać czasem, mnie przynajmniej, kreacje aktorskie, kiedy portretowane postaci żyją i konsultowano się z nimi przy powstawaniu filmu, bo z góry zakładam, że ukazane są dobrze (twórcy w pierwszej kolejności dziękują Anthony’emu Juliusowi, a wspólne wywiady z Deborah Lipstadt i Rachel Weisz uroczo pokazują, jak obie są do siebie podobne w sposobie zachowania. To znaczy są ogólnie totalnie niepodobne, ale jednocześnie podobne, jeśli chodzi o bycie Deborah Lipstadt, rozumiecie, co mam na myśli. Lipstadt zresztą uczestniczyła w kampanii reklamowej i premierowych pokazach filmu, i generalnie przyznawała, że to właśnie wtenczas się zdarzyło. Nie wspominając już o tym, że słowa padające w sądzie są dosłownymi cytatami z procesu.). Co oczywiście nie zmienia zupełnie faktu, że na aktorów patrzy się z przyjemnością, nie tylko tych w głównych rolach, bo to zachwyt, oczarowanie, klasa i najwyższa jakość, ale i tych w drobniejszych. Postaci portretowane są subtelnie, „nasi” są dobrzy, ale nie w oczywisty sposób, „oni” są pokazywani czasem w nadmiernie wykrzywionym świetle (sceny w domu Irvinga), ale nie jest to wbijane łopatą do głowy. Zresztą, jak pisałam, wrażenie łagodzi trailer, ponadto nie trzeba się specjalnie wysilać, aby w złym świetle pokazać Irvinga, on radzi z tym sobie doskonale sam (szokujący wierszyk dla córeczki; „Trump jaki, czy co” przy okazji opowiadania prasie o pomocach domowych).

Absolutnie fascynujące było jednak dla mnie obserwowanie rozwoju sytuacji, tego, jak pracują prawnicy przy takim procesie, jak żmudna jest to praca, i jak oddanym jej trzeba być. Team Anthony Julius – Richard Rampton jest nie do pobicia, a na ich wzajemne zaufanie (o matko, jakżeż ogromne) oraz na przyjętą opcję dobry policjant/zły policjant – modyfikowaną niewątpliwie w zależności od klienta – patrzyłam zupełnie zaczarowana. Julius jest tym złym, chłodnym, nieemocjonalnym, dominującym. On niczego nie tłumaczy Lipstadt, on wydaje polecenia, ma po prostu tak być, jak on mówi, bo on zwyczajnie wie lepiej. Swoją drogą, cudownie popatrzeć na tak inteligentną osobę na ekranie. Nie zwyczajnie inteligentną, tak normalnie, średnio, ale inteligentną wybitnie, z umysłem ostrym i precyzyjnym jak skalpel, brzytwa i szklany nóż do mikrotomu w jednym. Ten człowiek podczas procesu celowo, ściśle i drobiazgowo robi tylko te rzeczy, które przyniosą mu wygraną, wszystko jest idealnie zaplanowane i podporządkowane temu celowi. Króciutka scena zastawienia pułapki na Irvinga, pułapki, która zapoczątkowała upadek tegoż i przegraną w procesie, jest tak doskonała, że w kinie zamierają nawet oddechy (a po niej słyszałam oklaski, co jakby nie zdarza się w takim przybytku zbyt często). Podczas spotkania z Lipstadt członkowie społeczności żydowskiej w Londynie wyzłośliwiają się nad Juliusem, śmiejąc się, że wiele kobiet (włączając w to księżną Dianę) pociągał jego intelekt. Oh man, ja się dziwię, że na niego nie leciało wszystko, co ma choć dwa neurony w mózgu. A dwie sceny, kiedy broni ocalonych z Zagłady przed Lipstadt, choć teoretycznie to ona stoi po ich stronie i ona ich reprezentuje? Okazuje się, że jednak nie, że jednak on ma rację, w dodatku Lipstadt (oraz widz) dostaje znakomitą lekcję: chcesz działać, walczyć? To rób to z głową, a nie emocjonalnie i głupio. Bo przegrasz i ty, i ci, którzy ci zaufali. To jest tak cudownie doskonałe i poruszające, że dosłownie zapiera dech w piersiach (i trzeba to zobaczyć na własne oczy, jak i cały film oczywiście – czy podkreślałam to już wystarczająco?).

Z drugiej strony mamy dobrego policjanta, Richarda Ramptona. Starszego, misiowatego, cichego, lubiącego wino, sympatycznego. Zachowującego pamiątkę z Oświęcimia. Uspokajającego, tonującego nastroje. To on (bez wątpliwości w porozumieniu z Juliusem) przekonuje Lipstadt, że powinna zamknąć dziób, zleźć ze swojego wojowniczego konika i pozwolić działać prawnikom. Odnosi sukces, klientka pozwala, i dzięki temu wygrywa rozprawę. Zachwycająca dynamika tych dwu postaci, duetu: Julius-mózg operacji i Rampton-wykonanie, jest czymś, co stanowi oś procesu i oś filmu. Mam wrażenie, że między innymi dlatego udało im się dobrać tak znakomity zespół do pracy przy procesie Lipstadt: po prostu swoim intelektem i strategią oczarowywali stopniowo i profesorów, i studentów.

I tak sobie myślę na koniec – szykując się na kolejny seans, bo przecież widziałam film stanowczo za mało razy – czy z tego także wynika jakaś nauka dla mnie? I w ogóle dla debunkujących pseudonaukę, szczególnie w dzisiejszych czasach? Teamwork może? Kij i marchewka, czyli podstęp i prawda? Zły policjant/dobry policjant? Wygrywająca strategia, czyli która? Tak na oko, to wydaje mi się, że potrzebujemy po prostu Anthony’ego Juliusa. Ktoś wie, ile on bierze za konsultacje?

*Denial (2016). Reżyseria: Mick Jackson. Premiera: TIFF, wrzesień 2016*