czytanki, moja Ameryka

O Amerykanach…

Miły tekst o Amerykanach. Nie ze wszystkim się zgodzę, głównie jednak dlatego, że nie mam takich samych dokładnie doświadczeń, jak autor. Ale coś w tym jest… W tej chwili, moment przed wyborami, rzeczywiście dziwi wręcz szacunek ludzi dla polityki i polityków. Każdy ma swoje zdanie, każdy głosuje na Obamę :-) , ale z zainteresowaniem i jakąś taką powagą (i zaufaniem) słuchają, przyglądają się i oceniają polityków. Dziwi to szczególnie kogoś, kto napatrzył się na budzącą niesmak, a nieraz i obrzydzenie, polską scenę polityczną…

moja Ameryka

Monticello

Jak pisałam w poprzedniej notce, sama przejazdżka w niedzielę była bardzo przyjemna. Celem naszym nie było tylko i wyłącznie podziwianie jesiennych krajobrazów Virginii, chcieliśmy też obejrzeć Monticello – posiadłość Thomasa Jeffersona, trzeciego prezydenta Stanów Zjednoczonych, głównego autora Deklaracji Niepodległości, a także wiceprezydenta za czasów Johna Adamsa, gubernatora stanu Virginia oraz ambasadora Stanów Zjednoczonych we Francji (nie wszystko jednocześnie :-) ). Właśnie w trakcie pobytu w Paryżu Jefferson zachwycił się francuską sztuką, również użytkową, oraz architekturą i oparte na nich pomysły powcielał w życie w Monticello. Dlatego zapewne posiadłość ta sprawia znacznie lepsze wrażenie, niż Mount Vernon. Jest ciekawsza, widać, że właściciel interesował się różnymi gałęziami nauki, archeologią (świadczą o tym porozrzucane tu i ówdzie szczęki mastodontów), sztuką Indian. Wprowadził także do użytku swoje wynalazki, na przykład kilkoro kolejnych drzwi otwieranych jednocześnie, system wywietrzników do toalet, wysunięte w stronę pokoju kominki (dzięki czemu znacznie mniej ciepła ucieka przez komin) albo specjalna winda, przywożąca wino z piwnicy do pokoju. Pomysłowa jest sypialnia Jeffersona, gdzie łóżko znajduje się właściwie pomiędzy dwoma pokojami: typową sypialnią oraz pracownią. W dowolnej chwili więc można, wstając prawą bądź lewą nogą, znaleźć się albo w pokoju służącym odpoczynkowi albo w pokoju do pracy. Dziwne tylko wydało nam się samo łóżko, było bardzo małe, a raczej krótkie. Zwykle w takich historycznych (mniej lub bardziej) miejscach łóżka są niewielkie, wydawałoby się, że dlatego, że ludzie dawniej byli średnio niższego wzrostu, niż obecnie. Ale Jefferson był wysoki, miał ponad 186 cm wzrostu, dlaczego więc nie zbudował sobie dłuższego łóżka, jest oczywiście jedną z fascynujących zagadek w historii Stanów Zjednoczonych ;-) . Wracając do Monticello – sam budynek jest też ładniejszy niż Mount Vernon i bardziej malowniczo położony na wzgórzu, a wspaniałe są szczególnie bardzo duże okna, rzecz zupełnie niespotykana w tamtych czasach.

Jefferson ma u mnie oczywiście dużą krechę za Sally Hemings, niewolnicę, którą wykorzystywał seksualnie i z którą, jak dowiodły niedawno przeprowadzone badania, miał przynajmniej jednego syna. Plusa ma natomiast za to, że własnoręcznie zaszczepił przeciwko ospie wszystkich swoich „domowników”, czyli około dwustu osób.

We wnętrzach posiadłości nie wolno robić zdjęć, ale wszystko można obejrzeć na tej stronie, szczególnie niezła zabawa jest z Monticello Explorerem. A zewnętrza wyglądają tak:

Główne wejście i kłębiąca się wycieczka

Widok z boku

Spacer po posiadłości

Widok na Blue Ridge Mountains

Ogród warzywny

American Beautyberry (Callicarpa americana)

Alejka prowadząca do cmentarza,

na którym znajduje się grób Jeffersona.

moja Ameryka, przyjemności

Październikowa Virginia

Pogoda czasem może być ponura, czasem pada, leje nawet, wieje silny i zimny wiatr. Ale jak już zrobi się słonecznie, to przyroda tutejsza wyłącznie zachwyca. Może wpływ na to ma fakt, że rośnie tu wiele różnych gatunków drzew liściastych, które zmieniają kolor na różne sposoby i każdy gatunek w swoim tempie? Może dlatego jest tak pięknie, bo jesień trwa dość długo, zima nie pojawia się znienacka i nie powoduje, że wszystkie liście od razu opadają i zostają smutne gołe gałęzie? A może nadzwyczaj czyste powietrze sprawia, że drzewa są bardzo zdrowe i dorodne, a urodę ich jesień jeszcze podkreśla? A może wszystko naraz i jeszcze mnóstwo innych czynników. Tak czy inaczej, nasza niedzielna wycieczka była bardzo miła pod względem wrażeń przyrodniczo-estetycznych (a także poznawczych, o czym napiszę pewnie w kolejnej notce). A zdjęcia niestety nie są w stanie oddać tego całego bogactwa kolorów.

coś dobrego

Nowinki cieszące :-)

[…]Desperate Housewives actor Gale Harold, who plays Teri Hatcher’s on-screen boyfriend, is out of intensive care following a motorcycle accident. Harold, who crashed his bike in California, is expected to make a full recovery, according to his spokeswoman. He suffered a fractured shoulder and brain-swelling in the incident and was initially in a critical condition at Los Angeles’ USC Medical Centre. […] (dzisiejsze BBC News)

moja Ameryka

Służba zdrowia

Moje kontakty z amerykańską służbą zdrowia były dotąd bardzo rzadkie, co sobie zresztą chwaliłam. Niestety, człowiek się starzeje (khy, khy) i zaczyna sypać :-) , przyszło mi więc szukać pomocy lekarskiej parę dni temu. Zamawiam telefonicznie wizytę. Recepcjonistka przeprowadza ze mną zwięzły wywiad, ale że nie jest to nagły wypadek, nie kieruje mnie natychmiast do pielęgniarki, czy w ogóle na pogotowie, ale zapisuje do lekarza. Przychodzę do przychodni, pielęgniarka sprawdza podstawowe rzeczy, jak temperatura, znów zwięzły wywiad, po czym zostawia mnie w malutkim pokoiku, żebym mogła się przebrać we wdzięczne jednorazowe giezło. Przychodzi lekarz, wypytuje mnie o wszystko bardzo dokładnie i wszystko od razu zapisuje w komputerze, który zresztą zajmuje chyba najwięcej miejsca w pokoju. Za pytania bardziej osobiste przeprasza, choć są medycznie uprawnione. Bada bardzo porządnie, zleca dalsze testy i zapisuje lekarstwa. Następnie opuszcza pokój, żebym się ubrała, ale wraca odrobinę za szybko. Natychmiast wychodzi, kilkakrotnie przepraszając. (Nie wiem, czy w przypadku pacjenta tej samej płci, co lekarz, byłoby podobnie, pewnie tak. A na ścianach w gabinetach wisi informacja, że można poprosić o obecność „przyzwoitki” podczas badania). Idę do laboratorium. Jest w tym samym budynku, na innym piętrze. Recepcjonistka ma wszystkie moje dane w komputerze (przede wszystkim rzecz najważniejszą , czyli numer pacjenta), nic więc nie tłumaczę, nie daję skierowań, ona natomiast daje mi naklejki na probówki z moim nazwiskiem oraz numerek, taki jak na poczcie. Siadam więc pod wyświetlaczem i czekam, kiedy będzie moja kolej. Po paru minutach mam pobrane odpowiednie materiały diagnostyczne, przy okazji: nikt nie marudzi, że trzeba rano, że trzeba na czczo. Znowu jadę na inne piętro, tym razem umówić się na specjalistyczne badanie, które zlecił mi mój pan doktor. Dzwonię do gabinetu z recepcji i zastanawiam się, na kiedy mi wyznaczą termin – za tydzień, za miesiąc? Zapisana zostaję na następny dzień oraz sympatycznie pouczona przy okazji, jak się powinnam przygotować do badania. Teraz apteka – jest także w tym samym budynku. Lekarstwa już na mnie czekają w okienku (apteka ma również dostęp do systemu, więc mój numer oraz recepty są jej znane), jeden słoiczek, X proszków. Zapisane mam 3X, dwa pozostałe słoiczki przyjdą pocztą do domu, muszę tylko w odpowiednim czasie zamówić refill online. Następnego dnia przychodzę na badanie. Recepcjonistka przeprasza mnie, że wszystko jest troszkę spóźnione, więc może będę musiała poczekać. Nie muszę jednak, zaraz mnie wzywają. Badanie nie jest zbyt przyjemne (choć dość fascynujące), lekarz i technik bardzo dokładnie tłumaczą wszystko i pytają, czy ja nie mam pytań. Po badaniu, zbrojna w informacje, co mogę a czego nie, wracam do domu.

To wszystko w sumie nie jest chyba niczym nadzwyczajnym (no, może to przysyłanie leków do domu), a przynajmniej nie powinno być. Najlepsze jest to, co można zrobić za pomocą sieci. Nasz dostarczyciel usług medycznych, zwany swojsko providerem posiada oczywiście stronę www, na której każdy pacjent ma założone konto. Używając tegoż konta można na przykład zmienić lekarza, umówić się na wizytę, odwołać wizytę, wysłać e-mail do swojego lekarza i zapytać go o coś tam, zamówić refill leków, sprawdzić przebieg swoich dotychczasowych wizyt, zlecone badania, program szczepień, i tak dalej, i tak dalej. Wyniki badań też pojawiają się na tej stronie. Nie trzeba dzwonić, za to provider wysyła e-mail, że są gotowe i może się z nimi zapoznać i pacjent i lekarz.

Mam ubezpieczenie medyczne, oczywiście, bez niego nie mogłabym pracować w Stanach. Jest drogie, choć wybrałam raczej podstawowego providera, a nie takiego znowu wypasionego. W ogromnym stopniu ubezpieczenie to opłacane jest przez moje miejsce pracy. Ja dopłacam tylko niewielką część co miesiąc oraz przy każdej wizycie i pobieraniu leków z apteki płacę symboliczną kwotę, tzw. co-payment.

Służba zdrowia to czasem drażliwy temat, z różnych względów. Ja sama chętnie miałabym z nią kontakty wyłącznie zawodowe, a nie w relacji pacjent-lekarz. Czasami jednak trzeba i cieszę się, że to czego doświadczyłam tutaj, nawet jak na niekomfortową dla mnie sytuację, sprawiło i sprawia naprawdę niezłe wrażenie.

moja Ameryka

Mandaty

Dość długo udało nam sie przeżyć w Stanach bez żadnego mandatu. Mandaty jednak chodzą parami, choć twierdzić, że są nieszczęściami byłoby stanowczo dużą przesadą, i akurat w czasie tegorocznych wakacji udało nam się dostać dwa.

Pierwszy był za zaparkowanie w niedozwolonym miejscu w DC. Nasza culpa, więc Ż., nie kłócąc się specjalnie, zwrócił się z prośbą do DMV Dystryktu, żeby byli uprzejmi rozważyć choć zmniejszenie, jeśli nie anulowanie. Uprzejmi nie byli, to znaczy byli i nawet w bardzo uprzejmy sposób odpowiedzieli, że nie ma mowy. DC potrzebuje pieniędzy, a te parę dolarów piechotą nie chodzi. Porzućcie więc wszelką nadzieję wy, którzy parkujecie w sposób niedozwolony na ulicach stolicy USA, niestety.

Z drugim sprawa jest bardziej skomplikowana. Dostaliśmy go za przekroczenie prędkości na pięknej, dużej drodze w pobliżu jednej z baz wojskowych, których w pobliżu Waszyngtonu trochę jest. Wręczył go nam zresztą żołnierz, a nie policjant. Co do speedingu, to rację miał. Problem w tym, że sama ulica w żaden sposób nie wskazywała, że limit prędkości zostanie aż tak obniżony, nie było znaku (a Ż. hamować zaczął jak tylko ten znak zobaczył), a szanowne wojsko czaiło się ewidentnie jeszcze przed znakiem. Ż. mandat przyjął i nawet chciał zapłacić, ale po analizie topograficznej drogi, którą był przeprowadził wnikliwie tudzież licznych korespondencjach z wydziałami ruchu drogowego stanu Virginia, doszedł do wniosku, że może warto pryncypialnie powalczyć, bo mandat nie był wystawiony do końca prawidłowo. W USA istnieją dokumenty, przyjęte przez wszystkie stany (przez niektóre z zastrzeżeniami), o pewnych wspólnych zasadach ustawiania znaków ograniczeń prędkości. Ciekawostką jest fakt, że biegnąca obok bazy ulica, na której dostaliśmy mandat, jest pod jurysdykcją wojska, a wojsko zwyczajnie nie chce się zastosować do powyższych uzgodnień, mimo wielokrotnych ponagleń ze strony wydziału ruchu drogowego czy nawet policji. Może wojsko zbiera na papierosy? Świerszczyki? Karabiny ? Czy też inne zabawki, którymi wojsko lubi się bawić? :-)

W tym wszystkim Ż. budzi mój głęboki podziw, bo raz, że wymienia tę korespondencję i czyta prawniczo-drogowe dokumenty, a dwa, że wybiera się do sądu pokazać, że ten akurat mandat dostał niesłusznie. Ja na jego miejscu pewnie zapłaciłabym, głównie dlatego, że w sądzie zapomniałabym, jak się mówi dzień dobry po angielsku ;-) . Kibicuję mu więc bardzo mocno!

smutne

Gale Harold

Gale Harold – piękny, utalentowany i niewiarygodnie seksowny aktor, znany w tej chwili z Desperate Housewives (nie oglądam specjalnie, ale dla niego pewnie będę), a przede wszystkim cudowny w genialnym Queer as Folk – leży w stanie krytycznym w szpitalu po wypadku na motocyklu. Odniósł poważne obrażenia, połamany bark to w sumie pestka w porównaniu z obrzękiem mózgu. Rzecznicy szpitala twierdzą, że Gale wyjdzie z tego, a jego stan się poprawia. Oby jak najszybciej… Sending thoughts and prayers to Gale for a speedy recovery.

coś dobrego, czepiam się, czytanki, okołonaukowo

O stekach i nie tylko

Fajny wywiad z Haraldem zur Hausenem.
Tu fragment:
[…] Czy pana zdaniem należy szczepić także młodych mężczyzn?

Zdecydowanie się za tym opowiadam. Wirus brodawczaka ludzkiego wywołuje bardzo uciążliwe brodawki na genitaliach. Prowadzi nie tylko do raka szyjki macicy, ale także guzów odbytu, penisa, gardła i jamy ustnej. Wszystkim tym schorzeniom można zapobiec. Odpowiedzialność za ewentualne zarażenie partnerek spada na młodych mężczyzn. To wszystko stanowi moim zdaniem wystarczający powód do wprowadzenia szczepień. Ale kasy chorych nie chcą za nie płacić. Szczepionka jest ciągle niestety zbyt droga: kosztuje około 500 euro. Ma to decydujące znaczenie przede wszystkim w krajach rozwijających się, gdzie setki tysięcy kobiet wciąż umierają na raka szyjki macicy.[…]

Szkoda tylko, że smażone na medium steki są takie pyszne :-( .

I poczepiam się tylko, że po polsku „polyfenole” to polifenole, „reveratrol” to tak naprawdę resveratrol, a w naszym pięknym języku w ogóle resweratrol, a bakterie błonicy przejmują materiał genetyczny faga, a nie fagi, bo fag jest rodzaju męskiego. Nie wiem też dlaczego zur Hausen mówi, że obecnie stosowane szczepionki przeciw HPV chronią tylko przed dwoma typami wirusa HPV, skoro jedna z nich chroni przed czterema. Ale może to tylko taki skrót myślowy.