Wprawdzie nie tak zupełnie nowy ten artykuł, ale co tam – zawsze można trochę skomentować. Nie czepiać się tego akurat, że „Amerykanie nie mogą się pogodzić” z rozwodem państwa Gore albo że „Ameryka jest w szoku”, bo przyjmuję do wiadomości, że chyba mieszkam w nieco innej Ameryce, niż pani Bosacka, i znam nieco innych Amerykanów. Co zresztą nie dziwi mnie specjalnie, tak jak i nie dziwi mnie umieszczanie w tekście tego typu wzmocnień czy podkreśleń, żeby wszystko brzmiało bardziej dramatycznie.
Ponadto historia małżeństwa państwa Gore ogólnie rzecz biorąc ani mnie ziębi ani grzeje, w związku z tym nie chciało mi się zwracać na wszystko uwagi. Rozbawiło mnie tylko to jedno:
Frank Zappa nazwał ją wtedy ‚cenzorką’ i ‚terrorystką kulturową’, a Wendy O. Williams, muzyk punkowy, naśmiewał się z niej, że pewnie się boi, iż jej dzieci też będą się masturbować.
bo wyobraziłam sobie tego męskiego muzyka punkowego, o jakże męskim zresztą imieniu Wendy – ale w końcu skoro dzieci w USA mogą nazywać się Dżekson-Telefon, to chłopiec-Wendy nie powinien budzić zdziwienia – i pomyślałam sobie, że słusznie pani Tipper Gore walczyła o wartości rodzinne z tym całym zboczonym rokendrolem. Bo jakże to tak, żeby mężczyzna, muzyk i wzór dla młodego pokolenia wyglądał w ten sposób zgoła, prezentując bezwstydnie swoje męskie wdzięki (na okładce płyty WOW, znalezionej tutaj):
Druga natomiast rzecz mnie zastanowiła:
Tipper na chwilę stała się najsłynniejszą mamuśką w Ameryce. Al Gore stracił poparcie wielu artystów, ale ostatecznie jego żona bitwę wygrała – ostrzeżenia zaczęły pojawiać się na płytach, a jej mąż mógł wpisać sobie w polityczną biografię walkę o wartości rodzinne.
Czy Tipper naprawdę wygrała bitwę? Czy PMRC wygrało? Bo zaczęto dawać oznaczenia na płytach? Czy młodzież przestała kupować i słuchać tych płyt, które opatrzone zostały nalepkami? Sądzę, że wątpię, i to nie tylko ja. I pamiętam muzyków cieszących się wręcz z tego całego zamieszania, mówiących ze śmiechem, że naklejki? Ostrzeżenia? Proszę bardzo! To tylko zwiększa sprzedaż naszych płyt, więc oby tak dalej, PMRC.
Pamiętam także Dee Snidera, wokalistę Twisted Sister, który za każdym zresztą razem, kiedy tylko nadarzyła się okazja, twierdził, że to on właśnie pognębił i zniszczył Tipper Gore na posiedzeniu komisji obradującej nad pomysłem oznaczania nieprzyzwoitych płyt. Bo – jak mówił – z sensem, na trzeźwo i płynnym angielskim (czego, jak mniemam, nikt się po nim nie spodziewał) udowodnił pani Gore, że głodnemu chleb na myśli, czyli że jeśli chce ona widzieć sadomasochizm w kawałku o operacji w szpitalu, to ten sadomasochizm właśnie tam widzi. No, ale mogło to być tylko jego zdanie – zawsze wyglądało mi na to, że był szalenie dumny ze swojego wystąpienia. Znacznie ciekawsze jednak są fragmenty, kiedy to rzeczony Dee Snider szokuje dwu panów senatorów (w tym Ala Gore’a) utrzymując, że dobry rodzic interesuje się tym, czego słucha dziecko. Że dobry rodzic zadaje sobie trud zapoznania się z najnowszym nabytkiem płytowym swojej pociechy. W zabawnej naiwności wylicza nawet senatorom, bazując na cenach płyt i wielkości standardowego kieszonkowego przeciętnego nastolatka, ileż to cennego czasu taki rodzic musi poświęcić dzieciakowi i jego muzycznym zainteresowaniom (teraz to wszystko oczywiście bardzo się zmieniło, nie trzeba koniecznie kupować całych płyt i czytać przy tym nalepek, żeby słuchać czegokolwiek). Rewolucyjne pomysły Snidera, że to rodzic jest od wychowywania dziecka, stawiania mu granic i pokazywania, co jest dobre, a co nie, bulwersują panów senatorów. Kontrast między tym, co wyraźnie szczerze mówi długowłosy rokendrolowiec (wówczas ojciec jednego dziecka), a tym, co mówią walczący o wartości rodzinne i dobro dzieci dzielni reprezentanci narodu amerykańskiego jest i uderzający, i zmuszający do refleksji.
Kto więc naprawdę wygrał tę bitwę? Tipper walcząca o nalepki? Al walczący o wartości rodzinne? Muzycy, którym to wszystko przyniosło nawet większe zyski? Rodzice, którzy zaczęli interesować się ukochaną muzyką swoich dzieci? Komisja, która wykonała kawał dobrej, nikomu wprawdzie nie potrzebnej roboty, ale zawsze zrobiła jakiś (pozorny) ruch w tym interesie? A może po prostu fani? Kiedy zajrzy się do Wikipedii i czlowiek uświadomi sobie, że parę przecudnej urody kawałków nie powstałoby prawdopodobnie bez Tipper Gore i jej PMRC, to faktycznie można westchnąć po cichutku – o, dzięki ci, Tipper, za twoją krucjatę, świat bez niej byłby znacznie brzydszy.
Szczerze, to w ogóle nie chce mi się czytać tekstu Bosackiej, bo historyjki o tym, jak ktoś poznał kogoś i się w sobie zakochali po wsze czasy śmiertelnie mnie nudzą. Widzę jednak, że pani Bosacka bez wytchnienia stara się nam pokazać, że jest niedoedukowana, naiwna i niechlujna (bo inaczej nie można nazwać tej pomyłki z Wendy – jak ktoś nie wie, kim ona jest, to wystarczy wpisać to w google i w ciągu 5 sekund mamy odpowiedź). Przykre jest jednak to, że Bosacka stara się usilnie ogłupić również swoich czytelników.
Nie pierwszy to raz kiedy moja wizja Ameryki (w ktorej mieszkam od 11 lat) rozmija sie dosc znacznie z tekstami p. Bosackiej.
Domyslam sie, ze ona, podobnie jak imc Orlinski, stosuja dziennikarstwo uczestniczace tj. uczestniczą w poprawianiu rzeczywistosci tak, zeby ich tekst lepiej sie sprzedal. Ile w tym prawy – who cares…
prawy=prawdy
@ Sykofanta
Ja lubię historyjki, jak to ludzie się poznali i zakochali :-). Ale w wydaniu pani Bosackiej rzeczywiście nie robi to najlepszego wrażenia.
@ Futrzak
Dużo jest racji w tym, co piszesz o „dziennikarstwie uczestniczącym”. Sama zresztą nie uważam, żeby było coś złego w tym, że chcą, żeby tekst się jak najlepiej sprzedał (jeśli jest w gazecie). Rozumiem też, że osoba, która jest w jakimś kraju, widzi ten kraj inaczej, niż ktoś inny. Wszystko przecież zależy w jakim środowisku się obraca, co robi, czy ma pracę, czy ma dzieci, itd. I nawet niech sobie pisze, że „Ameryka jest w szoku”, nawet jeśli tylko może paru Amerykanów przeżyło jakiś szok, patrząc na państwa Gore. Bardziej nie podoba mi się jej niechlujstwo (o czym pisze też Sykofanta).
tja, Wendy co prawda wysoka była, ale przerobienie jej na faceta to jest spory wyczyn
znaczy, być może po śmierci, bo na koncertach to się by chyba nie dało (nawet przy użyciu piły łańcuchowej)
Sporothrix:
tak, w dobie Internetu i mozliwosci sprawdzenia wiekszosci tego typu informacji od ręki to jest zenujace. Tym bardziej, ze ona nie pisze prywatnego bloga, ale do ogolnopolskiej gazety…