czepiam się, moja Ameryka, okołonaukowo, okołoreligijnie

Czy baraminologia to sztuka tworzenia baranów?

Liczba rodziców uczących swoje dzieci w domu wzrasta w Stanach. W tej chwili uważa się, że uczniów podlegających homeschoolingowi jest zapewne około 1,5 miliona (tak obliczano w 2007 roku, w porównaniu z jakimś ponad milionem w roku 2003). 

Pół biedy jednak z samą ideą homeschoolingu – która marna jest, bo rodzice zwyczajnie nigdy nie będą w stanie w taki sam sposób przekazać wiedzy dzieciom, jak wielu nauczycieli; nie mówiąc już o socjalizacji i kontakcie z rówieśnikami – gorzej, że książki przeznaczone do nauki w domu zawierają bzdury

Okazuje się, że ponieważ większość rodziców uczących dzieci w domu to chrześcijanie ewangelikalni, to i rynek książek do homeschoolingu zdominowany jest wydawnictwa im pasujące. Czyli takie, gdzie biologii na przykład uczy się zgodnie z Biblią, bo wizja stworzenia świata ma także być zgodna z Biblią, a więc ewolucja to samo zuo i błąd. A nawet cały wielbłąd. 

The textbook delivers a religious ultimatum to young readers and parents, warning in its „History of Life” chapter that a „Christian worldview … is the only correct view of reality; anyone who rejects it will not only fail to reach heaven but also fail to see the world as it truly is.” 

Niestety, ten jakże prawdziwy fragment został wycofany z jednej z książek. Twierdzono w dodatku, że dostał się tam na skutek błędu redakcji – zawsze w takich sytuacjach winna jest redakcja – a wiadomo przecież, że to skutki tej wstrętnej politycznej poprawności, przez co nie możemy uczyć naszych dzieci tak, jak nam w mózgu gra. 

Nic to jednak. Zajrzałam do polecanej w powyżej cytowanym artykule krynicy mądrości, tj. wydawnictwa Apologia oraz do książeczki do nauki biologii, sprzedawanej tamże. 

You see, life is more than a collection of chemicals and information. There is something more. Scientists have tried to understand what that “something more” is, but to no avail. The secret ingredient that separates life from nonlife is still a mystery to modern science. Of course, to believers, that secret ingredient is rather easy to identify. It is the creative power of God. In Genesis 1:20-27, the Bible tells us that God created all creatures, and then He created man in His own image. Think about it this way. Suppose you had a bunch of engine and metal parts and you also had instructions that led you through all of the steps necessary to take those parts and make a working motorcycle. Could you just throw the parts and the instructions into a pile and make a motorcycle? Of course not. Even if you had all of the necessary parts as well as all of the instructions, you would still need to exercise some of your own creative power to follow those instructions and make the motorcycle. 

Aha. To jest książka do biologii. 

This little discussion brings us to probably the most important thing that you will ever learn in your academic career: science has its limitations. We say that this is probably the most important thing that you will ever learn because we know a great many people whose lives have been ruined because they put too much faith in science. They think that because of all the wonderful advances we have made in recent years, science has no limitations. As a result, they live their lives looking to science as the ultimate answer to every question. This leads them down a path of spiritual destruction. Had they only placed their faith in God, who has no limitations, they would have lived fulfilling lives and spent eternity with the ultimate Life-Giver!

Well, if scientific laws are not 100% reliable, what is? The only thing in the universe that is 100% reliable is the Word of God. The Bible contains truths that will never be shown to be wrong, because those truths come directly from the Creator of the universe. So much misery and woe have come to this earth because people put their faith in something that is not reliable, like science. In the end, they are spiritually deprived because what they believe is, to one extent or another, wrong (Romans 1:21-25). Those who put their faith in the Bible, however, are not disappointed, because it is never wrong. 

Do biologii, przypominam.

If science isn’t 100% reliable, why study it? The answer to that question is quite simple. There are many interesting facts and much useful information not contained in the Bible.  

Co też oni piszą?! Niemożliwe. 

It is worthwhile to find out about these things. Even though we will probably make many, many mistakes along the way, finding out about these interesting and useful things will help us live better lives. Because of the advances made in science, wonderful technology like vaccines, the television, and the computer exist. Thus, there is nothing wrong with science.  

Szczepionki wspaniałe? Nauka nie taka zła, jak ją malują? Ktoś powinien wylecieć z pracy za zostawienie takiego fragmentu w książce dla niewinnych umysłów przeznaczonej. 

The problem occurs when certain people who are enamored with science end up putting too much faith in it. As a pursuit of flawed human beings, science will always be flawed. Because the Bible was inspired by One who is perfect, the Bible is perfect. As long as we keep this simple fact in mind, our study of science will be very rewarding!

Oraz pytanie na końcu rozdziału – takie „do samodzielnego powtórzenia”: 9. Where does the wise person place his or her faith: science or the Bible?

Odpowiedź jest chyba oczywista. I czy ja wspominałam już może, że to jest podręcznik do nauki biologii?

Niestety, w necie dostępna jest tylko próbka tej radosnej twórczości edukacyjnej, czyli MODULE #1: Biology: The Study of Life. Nie można sobie popsuć nerwów, zaglądając chociażby do części o ewolucji, zatutułowanej zresztą z wdziękiem MODULE #9: Evolution: Part Scientific Theory, Part Unconfirmed Hypothesis, z podrozdziałami w stylu: Molecular Biology: The Nail in Macroevolution’s Coffin. Szkoda mi jednak kasy na tak fascynującą lekturę. Mogę tylko pocieszyć się jeszcze jednym fragmentem z części pierwszej, na temat baraminologii:

Since we have touched on a classification system that has been inspired by the hypothesis of evolution, we should at least mention a classification system that has been proposed by those who believe that the earth and the life on it were specially created out of nothing by God. This classification system, usually called baraminology (bear’ uh min ol’ uh jee), attempts to determine the kinds of creatures that God specifically created on earth. Indeed, the word “baraminology” comes from two Hebrew words used in Genesis: „bara”, which means “create,” and „min”, which means “kind.” Thus, baraminology is the study of created kinds.

Those who work with baraminology think that God created specific kinds of creatures and that He created them with the ability to adapt to their changing environment.

Eee?

As time went on, then, these created kinds did change within strict limits that we will discuss later on in the course. This led to a greater diversity of life on the planet than what existed right after creation. As a result, baraminologists think that all organisms we see on the planet today came from one of the many kinds of creatures that God created during the creation period discussed in the first chapter of Genesis. Baraminologists, then, try to define groupings called “baramins.” Any organisms that exist within a baramin came from the same originally-created organism. For example, some baraminologists place domesticated dogs, wild dogs, and wolves into the same baramin because they believe that God created a basic kind of creature called a “dog,” and the various forms of dogs and wolves that we see today are simply the result of that basic kind of creature adapting to a changing environment.

Although we think that there is a lot of evidence in favor of this new classification scheme, we still do not think that it should be used in this course. It is still relatively new and not fully developed. We doubt that it will be fully developed for many, many years to come. As a result, we think that the five-kingdom system still provides the best overall means by which to classify the organisms of God’s creation, and we will limit ourselves to that system. Nevertheless, we will mention the other systems (the three-domain system and baraminology) from time to time, so it is important that you understand the basics of each.

Fajna ta książka do biologii. I obawiam się czasów, w których te ponad półtora miliona dzieciaków, uczonych w ten sposób, zacznie decydować o moim leczeniu, zatrudnieniu, podatkach i życiu. Chociaż właściwie, to człowiek powinien zacząć się obawiać już teraz, czytając niezwykle merytoryczne oraz pełne chrześcijańskiego miłosierdzia teksty, które przysyłali Jerry’emu Coyne (cytowanemu przy okazji dyskusji autorowi bloga Why Evolution is True) prawdopodobnie dorośli (?) zwolennicy homeschoolingu.

33 myśli w temacie “Czy baraminologia to sztuka tworzenia baranów?”

  1. Chciałabym skomentować, ale nie umiem, no bo jak skomentować coś, co jest oczywiste?

    Z tym jednym może, że ja się akurat zgadzam z tym, ze nauka ma swoje ograniczenia. To mi jakoś bluźnierczo nie brzmi wcale (źle brzmi dopiero w kontekście, w jakim to umieszczono).
    Znajomy jest ratownikiem medycznym. Uświadomił mi niedawno, ze procent osób, które udaje się zreanimować na miejscu wypadku, to ok. 13. Z czego większość i tak umiera potem w szpitalu. Byłam w szoku, przyznam.
    Martwi mnie podejście niektórych lekarzy do śmierci jako do „porażki lekarza”, do czegoś, co da się naukowo zwyciężyć. w związku z czym może się zdarzyć, że przywiązuje się pasami umierającego pacjenta do łóżka i każe umierać w strasznym cierpieniu, zamiast pozwolić umrzeć godnie bez uporczywej terapii (niestety autentyczna historia).

    Więc jednak byłabym za tym, żeby sobie uświadamiać, ze nauka ma swoje ograniczenia. Co wcale nie oznacza, ze się ją dyskredytuje. W ogóle jestem za tym, żeby nasze ludzkie ograniczenia brać w rachubę, bo jak nam się wydaje że jesteśmy wszechmocni i wszechwiedzący, to się robią kłopoty, quod erat ad demonstrandum – vide homeschooling właśnie :(

  2. @ Synafia

    Mnie się zdaje, że ograniczenia nauki wynikają z ograniczeń technicznych, ale doświadczenie pokazuje, że co rusz te ograniczenia jednak przekraczamy. Czym innym jest natomiast ślepe kierowanie się nauka i doprawdy nie wiem, kto tak robi. To trochę jak w temacie poprzedniej notki. Naukowcy mówią: w pewnym stężeniu i w pewnych okolicznościach substancja A testowana na myszach wykazuje działanie antynowotworowe. A ludzie się cieszą, bo substancja A działa antynowotworowo. Każdy pomija już te niezwykle istotne zastrzeżenia, które postawiono dookoła. I raczej tego należałoby uczyć, aby czytać ze zrozumieniem i w ogóle starać się zrozumieć.

    @ tekst Sporothrix

    Zaprawdę to niesamowite. Jeszcze takiego podręcznika do biologii nie widziałem. Szczególnie podobał mi się tytuł „Biologia molekularna: Gwóźdź do trumny makroteorii ewolucji”. Urocze! Czy jest książka do fizyki tego samego wydawnictwa i czy jest w niej rozdział zatytułowany: „Mechanika kwantowa gwoździem do ogólnej teorii względności”??

    No i oczywiście baraminologia – na początku był pies, a potem powstały różne gatunki psa. Ten pies pierwotny to co właściwie było? Czy to był na pewno pies, czy może jakiś psowaty dinozaur?? :P Ale oczywiście w tej książce nie uczą baraminologi, tylko sygnalizują jej istnienie – zapewne w imię wieloświatopoglądowości.

  3. @Sykofanta

    No jak to jaki to był pies? To była IDEA psa! :D

    No a z ograniczeniami o to mi właśnie chodzi, że żeby przekraczać ograniczenia, to trzeba mieć ich świadomość, bo tak to można utknąć w miejscu.

    Natomiast znasz też moje zdanie na temat mieszania porządków wiary i nauki – każdy, kto tak czyni, czy wierzący czy niewierzący, jest imho w błędzie. Bo tłumaczenie teorii względności przez Boga czy tłumaczenie etyki przez naukę nie ma nijak sensu. Wprowadza tylko, jak mawia Gruby Zawiadowca, „opóźnienia i zamieszanie” ;)

  4. Na czasie notka, że aż boli. Od miesięcy w rodzinie męża trwa zacięta debata na ten temat, gdyż mój szwagier z żoną, katoliccy ekstremiści, właśnie rozpoczęli home-schooling swojego 5-cio letniego syna. We wszystkich materiałach jest bóg, a mały jedynak nie umie zachować się w grupie, za to modli się przed każdym posiłkiem. Wszyscy są temu przeciwni, ale oczywiście za plecami rodziców. A teraz ten tekst, normalnie ręce opadają. Nie rozumiem jak nawet najinteligentniejsi rodzice mogą przypuszczać, że wykształcą dziecko lepiej od szkoły, gdzie pracują rzesze wykształconych i wyspecjalizowanych pedagogów. Po prostu tego nie rozumiem, ale nie mój cyrk i nie moje małpy.

  5. @AnetaCause

    „Nie rozumiem jak nawet najinteligentniejsi rodzice mogą przypuszczać, że wykształcą dziecko lepiej od szkoły, gdzie pracują rzesze wykształconych i wyspecjalizowanych pedagogów. ”

    Najinteligentniejsi mogą przypuszczać, ale jest jeszcze parę innych uwarunkowań. Ćwiczyłem kiedyś sztuki, ale nie uczę swoich synów w domu. Bo zaraz zaczną się wygłupiać, albo rywalizować pomijając cel ćwiczenia.

    A gdy to samo każe robić trener całej grupie, a wygłupiający się robią za karę pompki lub przysiady, to trening tej samej techniki wygląda zupełnie inaczej. Oto co o obecności rodziców w pewnych sytuacjach mówi Waldemar Legień:
    „Dwukrotny mistrz olimpijski w judo jest teraz dyrektorem sportowym w paryskim Racingu, do którego znana aktorka (głównie z roli Lary Croft w filmie Tomb Raider) zapisała swojego 4-letniego adoptowanego syna Maddoxa.
    Jolie mieszka teraz z Bradem Pittem w VII dzielnicy, gdzie jest nasz klub. Gdy po raz pierwszy pojawiła się w Racingu 1 marca towarzyszył jej tłum fotoreporterów, ochroniarze. Tymczasem nasze przepisy są jasne: na sali treningowej jest tylko szkoleniowiec i dzieci. Inaczej nie da się prowadzić zajęć. Jolie siedzi więc na korytarzu.”

  6. Tekst jest bardzo… przerażający o.O Ciekawa jestem, czy te dzieci też, jak w Polsce, piszą specjalne testy w szkole co roku, żeby dostać jakikolwiek papier o ukończeniu szkoły, czy tak potem sobie wesoło szukają pracy bez formalnego wykształcenia i tylko wpisują w CV „homeschooled”.

    Sama idea edukacji domowej nie jest taka zła, jednak wszystko zależy od rodziców. Jak się trafi np. na cofniętych w rozwoju zwolenników płaskiej ziemi to wiadomo, że jako nauczyciele dla dziecka będą marni i lepiej już, żeby dzieciak trafił do szkółki wiejskiej w Pikutkowie Małym. Jednak w domu uczą się nie tylko dzieci kreacjonistów, moja przyjaciółka od początku była uczona w domu, jednak miała do tego warunki, bo jej mama jest dziennikarką, a tato malarzem, oboje pracują w domu i mają dosyć liberalny pogląd na świat i właściwie niewiele różniła się od innych moich rówieśników – do południa/popołudnia się uczyła, a po nauce wychodziła się bawić na podwórko z innymi dziećmi i jakoś nie była wyalienowana czy coś. Po prostu jakby chodziła do innej szkoły niż reszta dzieci. Teraz jest na studiach, na matematyce, pierwszy rok i marudziła mi przez telefon, że trochę się nudzi, bo rzeczy które ma teraz już przerabiała w domu, ale pewnie za rok czy dwa to się zmieni.

    Zresztą jak tak patrzę co się teraz dzieje w szkołach, to się chyba sama zastanowię czy nie uczyć swoich dzieci w domu. I z tymi „rzeszami wykształconych i wyspecjalizowanych pedagogów” też nie przesadzajmy, jaka jest przeciętna Polska szkoła każdy chyba wie, zwłaszcza, że coraz mocniej naciska się na „uczenie alternatywnych teorii”. Myślę, że prawda jest, jak zwykle po środku, i zarówno szkoła jak i homeschooling mogą zapewnić świetne wykształcenie, jeśli tylko prowadzone są z głową.

  7. @ Synafia

    Z tym jednym może, że ja się akurat zgadzam z tym, ze nauka ma swoje ograniczenia. To mi jakoś bluźnierczo nie brzmi wcale (źle brzmi dopiero w kontekście, w jakim to umieszczono).

    Absolutnie się zgadzam, sama mam cały czas świadomość ograniczeń nauki. Tyle, ze właśnie w tym kontekście jest to bez sensu. Nauka ma ograniczenia techniczne, jak słusznie zauważył Sykofanta. Natomiast nieporozumieniem jest to, że ludzie uważają, iż ograniczenia nauki polegają na tym, że nie potrafi ona odpowiedzieć na pewne pytania (oczywiście, że nie potrafi odpowiedzieć na wszystko, to jest normalne). Mam tu na myśli te pytania, które są mieszaniem nauki z wiarą – w tym, jak widzę, też się zgadzamy. Wielu ludzi nie potrafi po prostu pojąć, że nauka i wiara odpowiadają na inne pytania. I dlatego mają bezsensowne „pretensje” do nauki, że nie jest doskonała.

    Opowiem tu historyjkę – kiedyś robiłam pracę magisterską z embriologii. I zgadało mi się na ten temat z mamą mojej koleżanki, która o biologii nie miała pojęcia (ta mama), więc zafascynowana słuchała, co ja tam robię. I na koniec zapytała mnie – „to kiedy zaczyna się w człowieku dusza?” Ja jej na to, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, i że embriologia też nie potrafi. A ona – „no jak to? Przecież to jest nauka o tym właśnie (między innymi) – o początkach różnych rzeczy w człowieku.”

    @ Sykofanta

    Czy jest książka do fizyki tego samego wydawnictwa i czy jest w niej rozdział zatytułowany: “Mechanika kwantowa gwoździem do ogólnej teorii względności”??

    A wiesz, to trzeba by sprawdzić. Ale na pewno były tam podręczniki do różnych przedmiotów. I obawiam się, że jeśli w tym do biologii są bzdury, to w tych innych także.
    A baraminologia i idea psa naprawdę mnie ujęły ;-)

    @ Aneta

    Nie rozumiem jak nawet najinteligentniejsi rodzice mogą przypuszczać, że wykształcą dziecko lepiej od szkoły, gdzie pracują rzesze wykształconych i wyspecjalizowanych pedagogów.

    No ja też tego nie rozumiem. Tzn. mam przekonanie, że jest to po prostu niemożliwe. Jedno – to „rzesze pedagogów” – rodzic, żeby nie wiem, co robił, że będzie się znał na wszystkim. Poza tym, dziecko będzie się inaczej w stosunku do niego zachowywało, niż w stosunku do nauczyciela. A drugie – to socjalizacja dzieciaka w grupie (o czym też piszesz, i o czym pisze RobertP).
    Ale jest sporo osób, także w Polsce, którym bardzo podoba się idea homeschooligu. Czytałam kiedyś taką dyskusje na forum i szczęka opadała mi coraz niżej ze zgrozy.

  8. @ Clavica

    Nie zgadzam się z Tobą. Uważam, że rodzic, który sądzi, że potrafi dzieciaka nauczyć wszystkiego, nie zdaje sobie po prostu sprawy, ILE tego jest. Jak nauka jest skomplikowana. Dlatego właśnie w szkole masz osobnego nauczyciela od matematyki, od biologii i od historii, itd.
    I przyznam, że ręce mi opadają, kiedy czytam, że dziennikarka i malarz potrafią zastąpić dziecku szkołę. Myślę, że wynika to z dość popularnego w Polsce poglądu, że „nauka? wiedza? cóż w tym takiego? każdy może przysiąść, przeczytać coś w wikipedii albo zapytać doktora google, i już wie wszystko”. Obawiam się, że nawet jeśli Twoja przyjaciółka teraz nie widzi niedoskonałości swojej „edukacji” (a może i widzi, tylko nie chce się przyznać), to to i tak kiedyś zauważy, niestety.

    się trafi np. na cofniętych w rozwoju zwolenników płaskiej ziemi to wiadomo

    Problem w tym, że jak mówi cytowany artykuł, takie właśnie są książki do homeschoolingu. Większość. Przynajmniej w USA. A niektórzy rodzice, nawet z najlepszymi intencjami, nie są w stanie powiedzieć, co tam jest bzdurą, czy praniem mózgu, a co nie. Ciekawa jestem na przykład, czy znalazłabym dużo zwolenników homeschoolingu (nie radykałów religijnych), którzy potrafiliby wytłumaczyć dziecku, DLACZEGO to, co jest napisane chociażby o ewolucji jest głupotą.

  9. @ Clavica

    Fajnie, że mama dziennikarka, a tata malarz i fajnie, że dziewczyna na razie się odnajduje na studiach (w sensie, że wie, co tam jest grane). Jednak naprawdę wątpię, aby rodzice, w szczególności dziennikarka i malarz, potrafili wytłumaczyć wszystko. No rozumiem, że w jakimś stopniu są kompetentni odnośnie nauk humanistycznych. Ale szczerze wątpię, czy sami potrafią zrozumieć wiadomości, które powinny być dzieciom przekazane z zakresu fizyki, matematyki, biologii, chemii. Poza tym, co w momencie, gdy właśnie dziecko się zapyta „a dlaczego?”, „a co dalej?”. Przecież wiedza tych rodziców w wielu kwestiach nie wykracza poza to, co jest w książce, z której uczą dziecko.

    Moja mama w dzieciństwie pomagała mi w nauce, mój tata znosił tony książek do domu. To wszystko wytworzyło fantastyczny klimat, który pozwolił mi pójść na studia i osiągnąć dość szerokie horyzonty umysłowe. Ale nigdy w życiu nie chciałbym, aby moi rodzice mnie uczyli. Rodzice mogą inspirować, stwarzać dziecku warunki, dopełniać wykształcenia, ale nie mogą go w pełni zastąpić. Bo potrzebni są nauczyciele, którzy czego by o nich nie mówić, wiedzą jednak o nauczanych przedmiotach więcej niż dzieci i więcej niż ich rodzice. Poza tym wymiana myśli między dziećmi też jest korzystna, prowadzenie rozmowy z rówieśnikami, wspólne zabawy i wspólne pasje. Nie kochałem szkoły jakoś nadmiernie, ale to naprawdę był dobry czas, na pewno nie stracony.

  10. Swoją drogą, czy zauważyliście tę dziwną tendencję, że rodzice mają być dziecku całym światem? Mama obowiązkowo w domu całe życie, tata może pracować, ale tylko pracować -żadnych własnych hobby, żadnych przedszkoli, szkoły najlepiej też nie – rodzice nauczą wszystkiego, rodzice zapewnią wszystko, zastąpią kontakty z rówieśnikami, z innymi ludźmi…

    (nie ukrywam, że mam takie myśli, że „z kimże mej córce będzie lepiej, jak nie z nami?” ale mój zdrowy rozsądek bierze górę nad zakochaniem – bo to jest jeszcze zakochanie – w Dziobalindzie, i mówi mi jasno, że dzieci są dla świata, a nie dla nas – my dostajemy je pod opiekę na jakiś czas, ale nie są naszą własnością, choć sami je płodziliśmy i rodziliśmy).

    Bardzo jestem ciekawa, skąd to się bierze. Ktoś ma jakiś pomysł?

  11. Nie wiem jak się prezentuje wasz wiek i kiedy kończyliście szkołę, ale jak jeszcze rok temu uczęszczałam do liceum, to na pewno nie uczyli tam wszystkiego. :) Miło wspominam nauczycieli, jednak też nie zawsze znali odpowiedzi na moje pytania, w końcu są tylko ludźmi. I jestem za to jak najbardziej wdzięczna, bo nauczyło mnie to szukać informacji na własną rękę. Gorzej było, gdy np. bardzo konserwatywna pani od biologii nie potrafiła zachować neutralności na lekcji, nie mówiąc o księdzu, który wydzwaniał do rodziców osób, które nie chodzą na religię, żeby przekonać ich, aby sprowadzili dzieci na drogę ku zbawieniu. Poza tym osoby edukowane w domu nie pozostają samopas i muszą pisać egzaminy z każdego przedmiotu w szkole, żeby „zdać do następnej klasy”, oprócz tego obowiązują normalne egzaminy na koniec gimnazjum i matura, na których muszą się wykazać poziomem wiedzy. Nie wiem w czym niby przeszkadza to, że jej rodzice to malarz i dziennikarka, przecież oboje ukończyli podstawówkę, liceum, więc podstawy wiedzy ogólnej, zawarte w programie nauczania, powinni znać. Poza tym rodzice nie są osamotnieni, bo mogą normalnie skonsultować się z nauczycielem, jeśli mają jakieś problemy.

    Paru naukowców też edukowało się na homeschoolingu jak Thomas Edison czy Pierre Curie i to jeszcze w czasach, kiedy wiedza nie była tak łatwo dostępna jak dzisiaj, dzięki internetowi. Nie chciałabym jednak, aby homeschooling stał się powszechny – jak widać to w stanach, prowadziłoby to do nadużyć. A i patrząc na moje młodsze rodzeństwo, które zaraz po powrocie do domu siada grać na komputerze, zgadzam się z Sykofantą, że lepiej jak mają kontakt z rówieśnikami choćby i przez te parę godzin w szkole.

  12. @ Clavica

    Nie wiem w czym niby przeszkadza to, że jej rodzice to malarz i dziennikarka, przecież oboje ukończyli podstawówkę, liceum,

    O matko. Ty tak serio? Naprawdę sądzisz, że to wystarczy? W istocie potwierdzasz moją teorię z poprzedniego komentarza, że ludzie bardzo często nie zdają sobie sprawy, jaką wiedzą powinien obecnie dysponować nauczyciel.

    Podstawy wiedzy ogólnej to nie wszystko. Doczytanie w internecie też nie daje wszystkiego. Nauczyciel, pojedynczy, dysponuje wiedzą większą, niż jakikolwiek rodzic, który wykształcony jest w innym kierunku (pomijam przypadki beznadziejne). Nikt, chyba że jest geniuszem (ale i w to wątpię, bo geniuszowi nie będzie się chciało uczyć rzeczy go/jej nieinteresujących) nie wyniesie ze szkoły całej wiedzy – wszystkiego, co mu wtłaczano w głowę przez x lat. Sama to przyznajesz. W związku z tym nie przekaże tej wiedzy dzieciom. To jest jedna kwestia.

    Drugą jest fakt, że wiedza, która wynosisz ze szkoły, bardzo często wymaga uzupełnienia w momencie, kiedy masz dziecko. Szczególnie w dzisiejszym świecie, kiedy w nauce tak błyskawicznie się wszystko zmienia (trochę inaczej było za czasów Skłodowskiej). I owszem, każdy o tych zmianach może doczytać, ale to wymaga czasu. I wiedzy. Ktoś, kto jest powiedzmy genetykiem, szybko doczyta o GMO i będzie umiał to wytłumaczyć dziecku. Historykowi nie pójdzie tak łatwo. I w ogóle taki potencjalny rodzic musiałby okrągłą dobę siedzieć i doczytywać, doczytywać, doczytywać…

    A trzecią kwestia jest fakt, że szkoła nie daje tylko wiedzy, ale i podstawy do podważania tej wiedzy i dyskutowania o niej. Czy rodzic, powiedzmy historyk, będzie się znał na ewolucji i ewolucjonizmie? Pewnie słabo. I mówisz, że doczyta. Tymczasem w necie jest mnóstwo sprzecznych opinii na ten temat. Możliwe, że taki rodzic bedzie umiał opowiedzieć dziecku, dlaczego ewolucja jest OK. Ale czy będzie umiał wytłumaczyć, DLACZEGO jest OK? Dlaczego baraminologia jest bzdurą, a inny system taksonomiczny (o którym piszą w tej samej książce) jest prawdziwy? I czy będzie umiał wyjaśnić dziecku jak to jest z zapłodnieniem in vitro, globalnym ociepleniem, itp. kwestiami? W szkole możesz, mając różnych nauczycieli, podyskutować z różnymi punktami widzenia. I także szukać informacji na własną rękę. Mniejszą szkodę robi dzieciom obecność konserwartywnej pani od biologii w szkole – bo są tam i inne nauczycielki tego przedmiotu, oraz inni nauczyciele i uczniowie w ogóle, z którymi można pogadać – niż jeden rodzic – pseudonauczyciel, od którego opinii trudno jest się odwołać.

    O socjalizacji wśród rówieśników już nie piszę, bo padło tutaj nie raz.

    Nie chciałabym jednak, aby homeschooling stał się powszechny – jak widać to w stanach, prowadziłoby to do nadużyć.

    Obawiam się, że kwestia nadużyć jest nierozerwalne związana z tym systemem.

  13. @ Synafia

    Bardzo jestem ciekawa, skąd to się bierze. Ktoś ma jakiś pomysł?

    Ja mam, ale mogę się mylić, z racji braku doświadczenia. To Ty możesz być tu ekspertką i ocenić, czy to, co piszę, ma sens :-), mimo, że Tobie samej taka tendencja także jest obca.
    Uważam, że wynika to z deficytu miłości. Ludzie nie umieją (albo im się nie udaje) stworzyć sobie dobrych związków, i całą miłość z partnera przelewają na dziecko. Czytam często na forach takie rzeczy, że „tylko dzidziuś kocha mnie miłością bezwarunkową, mąż może odejść, a dziecko nigdy”. Z czego wynika, moim zdaniem, że jedyną osobą zdolną zaspokoić rodzica w tym aspekcie jest dziecko. Nic dziwnego więc, że trzymają się tego dziecka kurczowo i kochają tak niezdrowo-zachłannie.

  14. Biedne te dzieci – one nigdy nie pojda nawet do collegu bo z taka wiedza juz widze jak zdaja egzaminy SAT, ba – nawet w szkole sredniej beda mialy problemy.

    Kiedys dawno temu bogaci rodzice tez stosowali „home schooling” ale polegalo to po prostu na zatrudnieniu zawodowego nauczyciela w domu..

  15. O, Futrzaku, dzięki Ci za ten głos w dyskusji. I czasy były kiedyś inne, i uczono inaczej, i wymagania (w sensie – jakie stawia świat) były inne.

  16. A, i jeszcze przepomniala mi sie jedna sytuacja. Moja przyjaciolka uczy przedmiotow zwiazanych z biologia (wlaczajac w to laby) w collegu.

    Kiedys miala zajecia z genetyki i jedna panna oblala, bo wypisywala bzdury a owe bzdury polegaly na negowaniu ewolucji i dziedziczenia genow. Przy probie dyskusji zostala zgaszona przez kumpele krotko: to jest publiczny college, zajecia z genetyki. Jesli uwazasz, ze dziedziczenie nie istnieje a za te sprawy odpowiada bog, idz do innej szkoly. Tutaj jest takie a nie inne curriculum i wymagania. Nie podalas poprawnych odpowiedzi na egzaminie i nie zaliczylas przedmiotu.
    Panna poleciala oczywiscie skladac oficjalna skarge do dean wydzialu, na szczescie byla to osoba rozsadna i odeslala ja na drzewo a skrage oddalono.
    Sa jednak szkoly, gdzie nauczyciele za takie cos maja sporo nieprzyjemnosci.

  17. Swoją drogą wiecie, że teraz w Polsce jest nowa moda w szkołach. Kiedyś nauczyciel na zastępstwie albo organizował swój przedmiot, albo nic nie robił. Teraz często zdarza się, że nauczyciel na zastępstwie musi poprowadzić lekcję z danego przedmiotu. Mam koleżankę, która jest polonistką. Wyobraźcie sobie jej katusze, gdy każą jej prowadzić matematykę. Oczywiście ma jakiś tam plan działania, ale mimo wszystko – jej pojęcie o tym przedmiocie jest żadne.

    To oczywiście tylko pojedyncze przypadki zastępstw. A przy homeschoolingu mamy w sumie takie permanentne zastępstwo, bo rodzic powiedzmy zna się na historii, daje rade na polskim, od biedy wytrzymuje podstawową matematykę, ale już na fizyce i chemii leży i płacze…

  18. No to obłęd jakiś. Ale fakt, to tylko dowodzi, że JEDNA osoba NIE MOŻE znać się na wszystkim. Może się świetnie znać na tym, w czego kierunku jest wykształcona (nauczyciel powinien), może się nieźle znać na kierunkach pośrednich, ale to tyle. Nie da rady po prostu.

  19. @Sporothrix

    Tak, dla poszczególnych przypadków Twoja teoria jest prawdziwa. Zastanawia mnie tylko, na jakiej podstawie próbuje się z tego całe teorie wychowania. Może po prostu tacy niedopieszczeni trafiają do innych niedopieszczonych i w ten sposób tworzą już jakiś „nurt”?

    @Sykofanta
    Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. W przypadku ludzi ta zasada sprawdza się jak najbardziej.

  20. Gdyby zaabstrahować od socjalizacji i od faktu, że mam własną pracę, własne życie i własne potrzeby, któe muszę zamknąć w 24 h doby…
    Może i podjęłabym się na spółkę z Księciem Małżonkiem edukacji młodego do poziomu podstawówki. Może. Obcykałoby się rozumienie literatury, gramatykę, matmę, historię, dużo biologii, podstawy fizyki i chemii. Rysowanie, umiejętność patrzenia na sztukę, podstawy muzyki…
    Ale powyżej podstawówki zwyczajnie bym się nie poważyła.
    Zresztą kto powiedział, że rolą rodzica jest wiedzieć wszystko, hę?

  21. @ Synafia

    Mnie się wydaje, że właśnie taki „nurt” się tworzy. Zwłaszcza, że bardzo często taka postawa jest wspierana przez kolegów, koleżanki, innych rodziców, rodziny…

    @ Ija

    No właśnie. Rodzic zwyczajnie ma prawo nie wiedzieć wszystkiego. I zwykle nie wie. Podstawówka może jeszcze OK, ale potem? Oraz oczywiście wszystkie kwestie związane z socjalizacją oraz z tym, że doba ma 24 h.

  22. Jako praktyk – ojciec rzeknę, że po przećwiczeniu polskiego systemu szkół publicznych, wcale nie jest głupie takie domowe nauczanie. Generalnie szkoły nie za bardzo uczą. Właściwie spychają na dom istotny udział w nauczaniu przedmiotów. System korepetycji, odrabianie z rodzicami zadań domowych – co oznacza właściwie uczenie od podstaw – bo szkola jakby nie za bardzo. itd
    Rzeczywiscie jest problem socjalizacyjny… ale to można zrealizować w jakiś formach pozaszkolnych (klub sportowy, sekcje zainteresowań, kontakty z dziećmi przyjaciół etc.).
    Dobór podręczników – chyba jest możliwość wyboru i można kupować także poza kruchtą kościelną/soborową?

  23. Sporo – różnica między nami jest taka, że jestem praktykiem ;-)

  24. Bo ojcem? A ja za to uczyłam, i co? Znam swoje ograniczenia. Popatrz też, co napisała o tym Ija. Że nie wspomnę już o tym, że każdy z nas był uczniem :-)
    I mówisz, że mógłbyś sam nauczyć/nauczyłeś dziecko wszystkiego (szkoła nie miała w tym udziału)? Masz wiedzę porównywalną z jakby nie patrzył specjalistami – we wszystkim: od polskiego, historii do matematyki i biologii? Sądzę, że wątpię. Nie na tyle, żeby dobrze nauczyć (jak słusznie zauważyła Futrzak). Nie będę już jednak powtarzała wszystkich argumentów, i o douczaniu się, i o czasie na to potrzebnym, i o znajomości realiów. Ale podziwiam dobre samopoczucie i pewność siebie :-P

  25. Klu:
    wiesz, po pierwsze to nie wierze w rodzicow geniuszy, ktorzy beda mieli doskonale wiadomosci z biologii, historii, chemii, fizyki, matematyki, historii, plastyki. Sami beda musieli sie na biezaco douczac.
    Po drugie, nie wierze, ze rodzic bedzie w stanie dziennie poswiecic tyle czasu na nauke z dzieckiem, co szkola.
    Naprawde DZIEN W DZIEN bedziesz z dzieckiem wysiadywal 6 godzin? A gdzie jeszcze czas potrzebny na douczenie sie samemu?

    Wielu rodzicom sie wydaje, ze jak pomoga dziecku rozwiazac zadania domowe, to beda w stanie ich uczyc lepiej od nauczyciela. Oczywiscie, sa nauczyciele lepsi i gorsi, co do tego nie ma watpliwosci; szkoda tylko, ze rodzice na ogol nie rozumieja, ze zeby cos komus sensownie wytlumaczyc, trzeba najpierw SAMEMU zagadnienie dobrze rozumiec. A dzieci potrafia zadawac bardzo ciekawe pytania, z czego najwazniejsze i najczestrze to „dlaczego”.

  26. Miałam okazję kilka lat przepracować w szkole podstawowe i powiem wam że długoterminowe zastępstwa wymagały ode mnie dokształcenia się. Niby wiedza którą przekazuje się dzieciom w podstawówce wydaje się nam banalna, ale jak człowiek całe życie tkwi np. w historii to niestety zapomina wiele drobiazgów z matematyki, geografii i trzeba sobie przypominać. Nie wyobrażam sobie bym mogła nauczać dzieci wszystkich szkolnych przedmiotów. Nie bez przyczyny specjalizujemy się w danych dziedzinach, a nauczanie wszystkiego przez jednego nauczyciela kończy się już w pierwszych latach.

  27. ALeż nie zamierzam nikogo przekonywać. – zero u mnie poczucia misji. Wiem, że na poziomie szkoły podstawowej zdecydowanie dałbym sobie radę (piszę o podstawówce sprzed reformy „gimnazjalnej” )- skąd wiem – przerabiałem, pomagałem odrabiać lekcje itd. Oczywiscie mam braki jeśli chodzi o metody dydaktyczne ale te daje się nadrobić dobrymi chęciami i zaangażowaniem..
    Rozmawiałem wieokroć z nauczycielami mego dziecka – radzę unikać bo padniecie ze śmiechu z powodu poziomu przez nich prezentowanego. Jeśli chodzi o liceum – musiałbym się przyłożyć bardziej ale bym sobie poprzypominał – jednakże musiałbym za bardzo się poświęcić i zrezygnować z własnych przyjemności życia.
    Warto pamiętać, że to teoretyzowanie – moje dziecko uczęszczało do szkół. .

  28. Klu ja się zgodzę, że znajdą się cudowni wszechstronnie uzdolnienie genialni rodzice, których poziom wiedzy intelektu i umiejętności pedagogicznych przewyższa najlepszych pedagogów, ale zastanówmy się ilu jest takich rodziców? Ilu z nich jest zdolnych porzucić swoją karierę, pracę zawodową, badania, twórczość, by uczyć dziecko dzień w dzień po 6 do 8 godzin, a następnie poświecić 3-4 godziny na przygotowanie się do lekcji dnia następnego (przeczytanie lektur, zgromadzenie materiałów, przygotowanie doświadczeń itd) Ilu rodziców posiada w domu mikroskopy, wyposażenie pracowni chemicznej i fizycznej? Gdyby naprawdę rodzice byli tak wszechstronnie uzdolnienie mielibyśmy tylko wszechstronnie wykształconych obywateli, ponieważ nawet przy byle jakiej szkole cudowni rodzice dokształciliby swoje dzieci w trosce o ich dobro. Nie potrzebne by były też dodatkowe korepetycje, bo skoro rodzice są tak wszechstronni to po co płacić grube pieniądze korepetytorom?
    A rzeczywistość jest inna, smutna i niewykształcona.
    Pamiętam gdy zmieniły się programy nauczania i dwa przedmioty połączono w jeden: plastykę i muzykę zamieniono na sztukę. Okazało się, że muszę nagle przyswoić sobie sporo materiału z zakresu muzykologii. Bo co mi po tym że kocham Pucciniego czy Bacha, jak nie mam pojęcia o tym jak się gra na cymbałkach… jak nie mam pojęcia o zasadach pisma nutowego, nie znam piosenek jakie wymaga program i nie mam uzdolnień muzycznych.

    I tu nie chodzi o przekonywanie, tylko spojrzenie, że inni ludzie nie zawsze są podobni do nas. Ty możesz podołać, ale ilu jest podobnych do Ciebie?

  29. Zgoda Awitu – to jest wyzwanie do zrealizowania nie dla każdego.

Dodaj komentarz