czepiam się, okołofeminizmowo, okołoreligijnie

Gołe łydki w kościele, czyli erekcja u księdza i innych wierzących

Wczoraj miałam przyjemność być w kościele na mszy bardzo młodzieżowej. Młodzieżowej na tyle, że spokojnie poczułam się jak dinozaur. Nie taki znowu przeterminowany jednak, ponieważ z przyjemnością patrzyłam na te dziewczyny i chłopców – a spory tłum był – i z zadowoleniem myślałam sobie parafrazując jednego z tatusiów z „Dzieci z Bullerbyn„, że tu stoi młody katolicyzm, metr za metrem. A z zadowoleniem, bo fajny on jest, ten katolicyzm, taki żarliwy, ale i pełen humoru i pełen wolności. I myślałam też, patrząc na studentów, którzy na mszę przyszli zapewne prosto z akademików, że niektórych konserwatystów szlag trafiłby na sam widok. Nie wszystkich może, ci liberalniejsi byliby tylko nieco zniesmaczeni.

Bo do kościoła należy chodzić ubranym odświętnie. Nie w dresach, nie w krótkich spódniczkach, nie w szortach, nie z dekoltami. Bo to świadczy o braku szacunku. Hmmm. Patrzyłam na śliczne złote włoski na ładnych nogach modlącego się obok mnie chłopaka, patrzyłam na dziewczyny w miniówkach rozdające komunię i zastanawiałam się, co to wszystko ma w ogóle wspólnego z szacunkiem?

Dyskutuję na ten temat z pewną osobą z rodziny. Osoba ta, kiedyś zgorszona widokiem skąpo odzianego faceta w kościele powtarza oczywiście te same komunały o szacunku. Do kogo więc ten szacunek, pytam. Szacunek do Boga, brzmi odpowiedź. Jak zawsze zachwyca mnie niezachwiana – charakteryzująca często osoby o konserwatywnych poglądach – pewność co do tego, jak Bóg widzi ludzi. I cudowne przekonanie, że Jego poglądy są, niespodzianka, akurat takie, jak nasze. No dobrze więc – następuje niewielka zmiana kursu – chodzi o szacunek do miejsca. Przecież to budynek, jak można mieć szacunek do sterty cegieł, mówię. Ale jeśli jesteś wierząca, to wiesz, że w tym budynku jest Bóg. No wiem, i co z tego?  Bóg jest wszędzie, to po pierwsze, a po drugie – czyli wracamy do tego, że chodzi jednak o szacunek do Boga, a nie do miejsca, czyż nie? No to może – szacunek do innych chodzących do kościoła? No i  tu też się nie zgadzam, bo do kościoła chodzę, a jakoś zupełnie mnie nie obraża, że obok mnie siedzi chłopak w dresie albo dziewczyna w króciusieńkiej sukience na ramiączkach. Mamy więc remis w rozmowie. Chwilowo tylko. Bo już nie mogę doczekać się argumentów z gatunku – teraz jest źle, ale jeśli damy palec, to zjedzą całą rękę, czyli będzie jeszcze gorzej.

Pada więc pytanie – a co, jeśli ludzie zaczną chodzić do kościoła w kostiumach kąpielowych, będzie ci się to podobało? Przyznam akurat, że byłoby mi to zupełnie obojętne, ale przy okazji zaczynam uświadamiać sobie coś jeszcze. Coś, co ważniejsze jest chyba od kostiumów i gołych łydek w kościele. Widzę tę specyficzną mentalność, mentalność oblężonej twierdzy, twierdzy, która uważa, że ma monopol na prawdę, moralność i zasady postępowania. Widzę przekonanie, że jeśli nie będziemy bronić takich głupich drobiazgów, jak zasłonięte łydki, takiej absurdalnej pseudomoralności, którą chcemy widzieć jako obiektywną, a jest ona tylko przekonaniem naszego konserwatywnego umysłu, to wszystko upadnie, ludzkość zginie, a świat się skończy.

Ten nurt w moim Kościele bardzo mi nie odpowiada. Taka „zgrzybiałość” tego Kościoła, „zdziadzienie”, pretensje o wszystko, czego nie było „za naszych czasów”. A nurt ten jest silny, szczególnie w Polsce, ludzie lubią mieć wszystko uporządkowane, podane z góry, z siłą wodospadowego autorytetu. I w porządku, niech sobie lubią. Tylko niech nie przedstawiają tego jako opinii Boga (bo któż wie, co On sobie myśli, patrząc na swoje ukochane stworzonka), i niech nie przedstawiają tego jako zdania obrażonych wierzących. Nie wszyscy wierzący myślą tak samo, jak widać.

Mogłabym też podchwyć rozumowanie o dawaniu palca i powiedzieć, że owszem, jeśli pozwolimy konserwatystom na dyktowanie wszystkim, jak należy ubierać się do kościoła, to to faktycznie może się źle skończyć. Najpierw dojdą do wniosku, że nie należy zakładać sandałków do kościoła, potem że nawet długie spodnie są fuj, a na czym skończą?

[…] Może ona [kobieta] występować jako pracownik, reprezentant firmy, danego środowiska, jako naukowiec, dziennikarz czy po prostu jako człowiek. W takim wypadku jej ubiór, jak mówią specjaliści reprezentuje opcję „zero seksu” – spódnica nie jest krótka, ramiona, dekolt i plecy są zasłonięte, ubiór nie jest ani obcisły ani prześwitujący, buty zakrywają palce i pięty, biżuteria i inne ozdoby są bardzo skromne. Za najbardziej reprezentatywne dla takiego ubioru uznaje się kostium, garsonkę, sukienkę z marynarką, lub mniej odświętne – klasyczną szmizjerkę z długimi rękawami czy bliźniak. […]

Kobieta występująca „po prostu jako człowiek” wzrusza mnie do łez. Zwłaszcza, że oznacza to „zero seksu”. Idąc do kościoła odepnę więc sobie biust i zostawię nogi w domu. Wystarczy? Czy ten seks się gdzieś jeszcze we mnie uchowa?

[…] Nasz ubiór i nasze zachowania, jak uczy etykieta, mają być takie, by u nikogo nie wywoływać negatywnych reakcji, by powodować powszechną akceptację. […]

Powszechną? Tzn. czyją? Bo mojej akceptacji te cytowane opinie jakoś nie chcą spowodować. Za to, owszem, wywołują negatywne reakcje.

[…] Poza tym należy pamiętać, że ubiór podkreślający kobiecość, uwypuklający ją może, co powinno być oczywiste, ściągać i rozpraszać uwagę mężczyzn, a przecież przyszli tu oni po to, by spotkać się z Panem Bogiem, a nie podziwiać kobiecą urodę. Epatując ich swoimi wdziękami kobieta postępuje więc w taki sam sposób jakby przyszła do publicznej biblioteki i czytelni, gdzie obowiązuje cisza, bo wszyscy chcą w skupieniu czytać, i włączyła głośno przenośne radio. […]

Jasne, jasne – biedni mężczyźni, cierpiący na rozproszycę przykościelno-kobiecą nagminną. Może to leczyć trzeba? A lekarstwem prostym może być – jak ci się nie podoba (albo raczej – podoba za bardzo), to się nie gap. Wzrok można odwrócić. W odróżnieniu od ucha, więc analogia nietrafiona mocno.

[…] W kościele kobiety nie powinni epatować innych nie tylko swoją kobiecością – seksapilem, ale również w żaden inny sposób. Nie powinny rozpraszać ich, ściągać na siebie ich uwagi.
Tutaj ludzie przyszli do Pana Boga, a nie po to, by nam się przypatrywać czy zachwycać się naszym zapachem. To wszystko kobiety powinny brać pod uwagę ubierając się do kościoła. Ich strój powinien zatem być elegancki, ale bardzo skromny, makijaż, jeżeli w ogóle, to bardzo dyskretny. Perfum nie powinny używać. […]

Makijażu nie, perfum nie, worek zamiast sukienki. A najlepiej, żeby kobiet w ogóle nie było. Skoro mamy w żaden sposób nie epatować… Byli i są tacy, co to zabraniali ozdób kobietom na mszy, tacy, którzy nie pozwalają się kobietom modlić razem z mężczyznami, tacy, którzy chcą, żeby kobiety nie epatowały kobiecością – spokojnie, powoli dojdziemy i do burek. Muzułmanki mogą się tak ubierać? Mogą. To dlaczego nie katoliczki?

[…] Kobiety siadając w pierwszych ławkach, powinny ponadto zwracać szczególną uwagę na stosowność swojego ubioru. Ich ubiór może bowiem rozpraszać również księdza (czy księży) lub inne osoby znajdujące się przy ołtarzu. […]

Bo jak powiedział Charles o sukni ślubnej Carrie („Cztery wesela i pogrzeb„): You know, there’s nothing more off-putting in a wedding than a priest with an enormous erection. Fajnie, fajnie. Tylko czyj problem tu mamy? Może to ksiądz powinien się opanować? Tak jak tutaj :-) : http://www.youtube.com/watch?v=4oqFyF_SE6g

Podejrzewam, że właśnie ze względu na mniej bądź bardziej jawny seksizm tak nie lubię nawet dość wyważonych opinii o ubraniu w kościele. Tych, które mówią ogólnie o stroju dopasowanym do sytuacji, o savoir-vivre, o grzecznym zachowywaniu się wobec innych.  Bo mam wrażenie, że tu chodzi o władzę, o satysfakcję z rządzenia ludźmi, o tłumienie tego, co komuś tam akurat się nie podoba, bo takie ma widzimisię albo fantazje. I przy okazji gładkich słówek, skierowanych niby do obu płci, przemyca się ideę, że tymi, którzy przede wszystkim mają słuchać, są oczywiście kobiety.
(Ciekawostka, jak wiele uwag o ubieraniu się czy zachowaniu w miejscach świętych dotyczy kobiet, a ile mężczyzn. Nawet w tekście, z którego wzięłam cytowane wyżej kretynizmy, dysproporcja jest uderzająca. I tak samo irytująca.)