czepiam się, okołonaukowo

Naukę robimy, o nauce piszemy

ResearchBlogging.org

[…] czy jednak Internet, oferujący na wyciągnięcie ręki niby wiedzę, ale często powierzchowną, często jej pozory, a często bezczelne kłamstwa i mętne urojenia na wiedzę ucharakteryzowane, pozwalający każdemu poczuć się ekspertem, nie wprowadzi naszej cywilizacji – w nowe wieki ciemne.[…] napisał ostatnio Miskidomleka. I skojarzyło mi się to z jednym z nowszych doniesień w dziale naukowym Gazety Wyborczej.

Osoba podpisująca się jako ola opisuje pracę z Nutrition Journal, pracę informującą jakiż to dobroczynny wpływ na zdrowie osób otyłych ma mieć sok z owoców mangostanu. Pomijam charakterystyczną zwięzłość noteczki, dzięki której niczego specjalnie nie można się dowiedzieć, oraz używanie określenia „białka C-reaktywne” zamiast „białko”. Pomyślałam sobie, że warto może zajrzeć i do Science Daily, z którego ola korzysta, i do samej publikacji, tym bardziej, że jej autorzy twierdzą podobno, że […] Naturalny sok z owoców mangostanu może być skuteczną alternatywą dla tradycyjnych leków […].

Praca jest na bardzo marnym poziomie. Produktem w niej badanym jest sok XanGo, zawierający jak najbardziej pulpę z owoców mangostanu, a także: sok jabłkowy, sok gruszkowy, sok z winogron, pulpę gruszkową, sok z borówek, z malin, z truskawek, sok żurawinowy oraz wiśniowy. Placebo (które piła grupa kontrolna) zawierało, oprócz kwasku cytrynowego, cukru, różnych barwników oraz natural flavors, sok winogronowy. Jak więc autorzy wywnioskowali, że to akurat sok z mangostanu działa, i dlaczego nie użyli do kontroli wszystkich wyżej wymienionych produktów z wyjątkiem mangostanu rzecz jasna, pozostanie chyba ich słodką tajemnicą. Po drugie, wyniki opisane w pracy podane są tak, żeby przypadkiem czytelnik sam sobie nie policzył, czy dane się zgadzają i czy są statystycznie znaczące. Autorzy profilaktycznie nie podają liczebności grup badanych. Co ciekawsze, nawet jeśli założyć, że udało im się tę statystykę jakoś porządnie policzyć (co jest niespecjalnie widoczne) – praca ma bardzo mizerne znaczenie. Pokazuje zmianę pewnego parametru immunologicznego, ważnego owszem, ale jest to parametr, na poziom którego wiele różnych czynników może mieć wpływ. Rozrzut zmian poziomu może być spory (i jest na początku badania), a przy niektórych problemach zdrowotnych nawet bardzo duży. U osób badanych w pracy poziom białka C-reaktywnego był nieco podwyższony (jak to u osób z otyłością), ale nie dramatycznie, co więcej – zmieniał się również zupełnie nie dramatycznie. Innymi słowy – autorzy cały czas obracali się w kręgu stężeń niezbyt wysokich, i zmiany tych stężeń, niezależnie od tego, co delikwent pił, wyraźnie nie robią wrażenia przełomowych danych. 

Nie mówię oczywiście, że nie należy publikować wyników mówiących o niewielkich zmianach w czymkolwiek – to także jest lub może być bardzo ważna informacja. Niestety, w przypadku omawianej pracy, wszystko nie robi dobrego wrażenia. W połączeniu z dziwacznym doborem metod i specyficznie zastosowanymi testami statystycznymi, trudno te niewielkie wyniki traktować poważnie.

Dodatkowo autorzy nie wzięli pod uwagę jeszcze jednej ważnej kwestii – na poziom białka C-reaktywnego wpływ mogą mieć rozmaite leki. Osoby biorące udział w badaniu proszone były o nieprzyjmowanie leków przeciwzapalnych, ale aspiryna w małych ilościach była dozwolona (pewnie w celach przeciwzawałowych). A aspiryna akurat wpływa na poziom białka C-reaktywnego. Podobnie na przykład hormonalne środki antykoncepcyjne. Autorzy pracy nie zadali sobie jednak trudu, żeby policzyć dane osobno dla tych, którzy zażywają aspirynę, czy stosują pigułki, oraz dla tych, którzy tych leków nie biorą. Po co? Jeszcze by im coś nie wyszło. A praca była, co oczywiście nie ma żadnego związku z czymkolwiek, sponsorowana przez producenta soku XanGo, głupio byłoby więc, gdyby sok ten zupełnie na nic nie działał.

Jedną więc rzeczą jest to, że w internecie jest mnóstwo pseudonauki, bzdur i paranaukowych urojeń. Druga sprawa to to, że również często spotyka się coś, co ma prawo mienić się nauką, jednak poziom tego czegoś jest żaden. Bo czym w końcu jest powyższa praca? Opublikowana w naukowym czasopismie (wprawdzie bez impact factor, ale zawsze), peer-reviewed, czyli jacyś recenzenci musieli wyrazić się o niej pozytywnie, jakiś edytor przyjął ją do publikacji. Ponadto, trzeba wziąć pod uwagę kwestię trzecią – rozpowszechnianie tej mikrowiedzy w popularnych gazetach codziennych. Przez dziennikarzy bez specjalistycznego przygotowania. Ludzi, którzy nie są w stanie ocenić, czy dana publikacja ma jakąkolwiek wartość. Za to wiedzą, że to doskonale brzmi: mamy alternatywę dla tradycyjnego leczenia.

(Miskomdomleka dziękuję za konsultacje statystyczne :-) )

Udani, J., Singh, B., Barrett, M., & Singh, V. (2009). Evaluation of Mangosteen juice blend on biomarkers of inflammation in obese subjects: a pilot, dose finding study Nutrition Journal, 8 (1) DOI: 10.1186/1475-2891-8-48

6 myśli w temacie “Naukę robimy, o nauce piszemy”

  1. Jako były grubas zastanawiam się, czy podawanie grubasom placebo z dosładzanego soku winogronowego to nie jest jakaś zbrodnicza „medycyna SS”.

  2. to powszechny problem, głownie dzienników. Wypełnia się braki w gazetach jakimiś niezbyt szczesliwie przetłumaczonymi wypełniaczami nt pararewelacji zdrowotno-medycznych własnie…
    Wystarczy do tego dodać „ekspertów” z forów- i dramaty gotowe

  3. Czytam teraz Bad Science Bena Goldacre i pisze o bardzo podobnych przykładach specjalistów żywnościowych podających chociażby wpływ kurkumy na obniżanie ryzyka zachorowania na raka prostaty. Tyle że w oryginale kurkuma zadziałała na komórki podczas testów laboratoryjnych. Praca naukowa miała wg Goldacre wszystko na miejscu, tylko ekspierd tak zgrabnie omijał i przeinaczał, że podał całkiem inną informację. Jak takich tępić?

  4. Witam! Zaglądam już od jakiegoś czasu na tego bloga, ale po raz pierwszy postanowiłem się wypowiedzieć.

    Po pierwsze też się zawsze zastanawiałem, po co właściwie i dlaczego na marginesach czasopism podawane są takie „niusy”. Zazwyczaj w jednym tygodniu można z nich wywnioskować, że coś dobrze robi na coś, a w kolejnym, że ta sama rzecz szkodzi na co innego. Nigdy konkretów!

    Po drugie chyba na rynku wydawniczym powszechnie uważa się, że tego typu sprawy ludzi interesują. Np. kiedyś napisałem artykuł z zakresu historii kulinariów do pewnego mało poczytnego kwartalnika i zostałem poproszony o poprawienie tekstu, gdyż był zbyt… historyczny. A im chodziło raczej o to, aby pisać, że cynamon nadaje się też do mięsa i że korzystnie wpływa na organizm, z obowiązkowym dokładnym, a mało rzetelnym opisem jak wpływa. Potem było też zamówienie na tekst o naturalnych środkach wzmacniających odporność, z którym miałem ogromny problem, bo z jednej strony się na tym nie znam, a z drugiej proponowane przez redaktorkę do opisania rośliny nijak się miał do odporności. Ostatecznie stworzyłem chyba tekst, z którego absolutnie nic nie wynikało w ogóle. Nie byli jakość zachwyceni, bo spodziewali się zapewne właśnie nowin w stylu „jedzenie imbiru jest lepsze niż szczepionki”, których nie mogłem im zaoferować.

    Po trzecie, fajnie, że są takie blogi, bo ich lektura wywołuje u mnie nasilone objawy o merytoryczność moich tekstów i wypowiedzi. Staram się, jak mogę, aby w przyszłości do powstawania podobnych bzdur się nie przyczyniać (choć trochę obawiam się, że w ogromie mojej niewiedzy, mogę to robić niechcący).

    Pozdrawiam!

  5. Witam Sykofanto!

    po co właściwie i dlaczego na marginesach czasopism podawane są takie “niusy”. Zazwyczaj w jednym tygodniu można z nich wywnioskować, że coś dobrze robi na coś, a w kolejnym, że ta sama rzecz szkodzi na co innego. Nigdy konkretów!

    Te njusy są, bo dotyczą zdrowia, więc ludzi zawsze będzie to interesowało. Wszystko podane jest w przystępny (acz wiele razy błędny) sposób, brak więc konkretów, bo wówczas rzeczy stałyby się zbyt skomplikowane. A po trzecie, wykorzystuje się tu nieufność ludzi do tradycyjnej medycyny, na zasadzie: „lekarz leczy drogimi lekami, na których gigantyczne pieniądze zarabia big pharma (czyli ZUO), a tu można zastosować sok z dyni albo przecier z marchewki i wyleczyć raka, AIDS i impotencję za jednym zamachem”.

    Nie byli jakość zachwyceni, bo spodziewali się zapewne właśnie nowin w stylu “jedzenie imbiru jest lepsze niż szczepionki”, których nie mogłem im zaoferować.

    No właśnie.

Dodaj komentarz